piątek, 31 stycznia 2014

Kochankowie samotności rozdział 4

Kolejny rozdział opowiadania.
Mam nadzieję, że się spodoba. Nie betowany, także sorka za błędy.
Komentarze mile widziane.
A.

Około godziny 7:30 zaspany Luis przygotowywał w kuchni swojego przyjaciela kawę, przy okazji próbując go obudzić. Za półtorej godziny mieli być w pracy, a blondyn ani ruszył się ze swojego łóżka. Dopiero kiedy podszedł do niego i szepnął
-Na pewno Charlie będzie zawiedziony, jak nie będzie Cię dzisiaj w pracy -odpowiedział mu złowieszczy pomruk
-Ty chamie.... przebrzydły...
-Chamem przebrzydłym to będzie Sami, jak cię dorwie, ciekawe od kogo się dowie, że zrobiłeś sobie wolny dzień.
-Ja cie zabije Petterson. -zagrzmiał, spadając z łóżka -Ałłł.... boli...-poskarżył się jak dziecko, na co szatyn wybuchnął głośnym rechotem.
-Wstawaj śpiąca królewno, chciałbym otworzyć kawiarnię na czas...
-Coraz lepiej nam idzie, nie?
-No... to dzięki niemu, wiesz? Zrobił nam naprawdę świetną reklamę. Dawno nie było tylu klientów i utargu, nie wspominając już o napiwkach. -Umów się z nim... -dodał po chwili...
-Jasne... co mam podejść i walnąć hej, podobasz mi się, umówisz się ze mną? a może oddam wszystko by być w twych ramionach? Weź Luis mnie nie rozwalaj, to nie takie łatwe..
-Łatwiejsze niż myślisz. A teraz masz 10 minut by się umyć a ja robię śniadanie.
Felix wyszedł  spod prysznica, rozmyślając o pewnej sprawie.
-Luis... co tak ładnie pachnie?
-omlet. Pamiętasz, jak mama nam go robiła?
-Tak... jej śniadania były najlepsze... -usiadł przy stole, wycierając swoje blond loki. -Słuchaj... zastanawiałem się nad pewnymi zmianami w kawiarni... co byś powiedział, na dostosowanie jej do zwierząt? Wiesz, w całym mieście nikt jeszcze tego nie zrobił...
-Nie wiem Felix, trzeba by porozmawiać z Samanthą, zrobie to, jak wrócę do domu ok?
-Jasne... Luis... jeśli chcesz spotykać się z Davisem... to wiesz, że nie mam nic przeciwko, nie?
-Głuptas... -uśmiechnął się jego przyjaciel.

Dwa tygodnie, były dla Darrena najgorszymi w jego życiu. Pierwsze 7 dni wkurzał się na Luisa, którego nie było w jego życiu, przynajmniej fizycznie, warczał na wszystkich dookoła i się upijał. Kolejne dni bawił się w klubach i uprawiał seks z nowo poznanymi chłopakami. To pomagało, jednak tylko na jakiś czas.
Tak naprawdę mężczyzna bardzo cierpiał po stracie partnera, Zagłuszanie bólu nie pomagało na dłuższą metę, a każdy nowy partner na jedną noc, pogłębiał rozpacz, którą zapijał alkoholem.Oczywiście to wszystko była wina Pattersona.
W pracy miał dużo na głowie, wracał do domu zły, nie mając pojęcia co mógłby zrobić, by się wyładować, pił.


Po kolejnym wieczorze spędzonym w klubie, upity do nieprzyzwoitości wpadł na jego zdaniem, świetny pomysł. Taksówka podjechała pod piękną wille, a on wytoczył się z niej i po kilku chwilach był już na wycieraczce. Zadzwonił, nie musiał długo czekać na reakcję, drzwi otworzyły się i stanął w nich Luis.
Był wstrząśnięty, co Darren u niego robił? Przecież kazał mu się wynosić, nie chciał go znać, to co u licha u odbiło? Serce ściskało mu się na samą myśl, właściwie podejrzenie, że blondyn za dużo wypił.
-Co tu robisz?
-W...puść.. mnie... idioto... -jego ciało samo zadecydowało... mężczyzna zatoczył się, ale wszedł bez pomocy
-Jesteś pijany...
-To przez ciebie... cioto...to ...ty mnie...zostawiłeś... i puściłeś się...
-Zamknij się Darren! Mów po co tu jesteś, albo spieprzaj!
-Stul mordę! Teraz..to ja mówię! Zostawiłeś mnie, zdradziłeś a teraz każesz mi wyjść! Powinienem ci tą twoją buźkę obić... -coraz bardziej przestraszony chłopak cofnął się gwałtownie
-Wyjdź stąd.. -powiedział cicho
-Ja nigdzie nie idę! Najpierw powinieneś zapłacić za to co mi zrobiłeś, jak spieprzyłeś moje życie, szmato! -nie poczuł nawet policzkowania, ani mu się śniło wyjść. Musiał dać nauczkę swojemu eks.
-Ty mała zdziro, dobrze ci było, jak dawałeś mu dupy? Może lepiej, niż jak ja cie posuwałem? Powinieneś był grzecznie... czekać na mnie zawsze, robić co ci każę! A nie buntować się! Miałem prawo do tego, bo byłeś moją własnością!
-Nigdy nią nie byłem! -krzyknął Luis. -Wynoś się stąd albo zadzwonię po policję! -dodał nadal podniesionym głosem. Widząc, że mężczyzna zaparł się i nadal stał z rękami zaplecionymi na piersi, umknął po telefon i zadzwonił do Paula.
W tym samym czasie znudzony Carter postanowił uprzykrzyć swojemu byłemu kochankowi życie i humor, dlatego nadal stał w salonie, zastanawiając się, jak jeszcze mógłby mu zrobić na złość.
W końcu Petterson wrócił do niego i warknął
-Zaraz przyjedzie po ciebie twój brat. Znikasz stąd i nie chcę cię więcej widzieć, rozumiesz? -Wypchnał mężczyznę za próg i zamknął drzwi.Pod Darrenem ugięły się nogi, usiadł na wycieraczce z miną obrażonego chłopca. Nie trwało to jednak długo, ponieważ nagła wściekłość jaka w niego wstąpiła, pokierowała go do samochodu zaparkowanego na podjeździe. Kamieniem wybił szybę a prętem, który leżał przy garażu zaczął uderzać z wielką siłą. Luis słysząc odgłosy gniecionej blachy i wybijanych szyb, wybiegł z domu, widząc swojego byłego, w niecodziennym akcie zemsty, zamarł.
-Co Ty robisz kretynie?-łzy płynęły po twarzy szatyna,
-Nie zbliżaj się dziwko!
-dzwonie po policję.-.pobiegł po telefon i wybrał numer, na szczęście w porę pojawił się Paul. Udało mu się okiełznać pijanego brata, obiecał, że następnego dnia zadzwoni, żeby porozmawiać. Petterson jednak go zatrzymał.
-Nigdzie nie jedziecie... dzwonię po policję... -warknął wyraźnie zdenerwowany. -Pilnuj go! -wykręcił numer i po chwili tłumaczył oficerowi dyżurnemu, co się stało.
-Za chwilę przyjadą...
-Czy to koniecznie? Jesteś pewien?
-Rozpieprzył samochód mojej siostrze! Nie będę się już z nim cackał! -wycedził przez zęby. -przegiął!
Kiedy przyjechała policja, zdenerwowany mężczyzna zaczął opowiadać co się stało.
-Wtargnięcie do domu, uszkodzenie mienia, będąc pod wpływem alkoholu, naruszenie godności osobistej... no kolego, szykuje się sąd...
-Panie aspirancie... jak to sąd?
-Tak, sędzia wyznacza karę, ewentualnie więzienie, w zależności od szkodliwości społecznej. Cóż, jutro czeka pana brata przesłuchanie... lepiej żeby wytrzeźwiał...
-Ja... nigdzie nie pójdę...
-Zamknij się Darren!-warknął jego brat -Już dość kłopotów narobiłeś.
-Dobrze... teraz sporządzimy protokół...
Po 20 minutach Patterson wrócił do domu, ze smutkiem ale i satysfakcją, że Darren dostał wezwanie na przesłuchanie następnego dnia. Postanowił iść do siostry, kiedy usłyszał jej wołanie.
-Idę Sami...-po kilku sekundach był już na górze, obok niej w pokoju.
-Kto to był?
-Ten debil, Darren... upił się...
-Coś ci zrobił?
-Powiedział coś bardzo przykrego... powyzywał... rozwalił Twoje auto... policja wezwała go jutro na przesłuchanie. Mam nadzieję, że dostanie karę! -nic już więcej nie powiedział, po chwili całując siostrę w policzek wyszedł. Bardzo przeżył to spotkanie, widząc Cartera w takim stanie nie potrafił być obojętny. Złość targała nim na lewo i prawo, na zmianę ze smutkiem. Nie rozumiał, jak to się stało, że mężczyzna zrobił z siebie kogoś takiego. Nigdy, odkąd się znali, po alkoholu nie zachowywał się agresywnie, nie aż tak. Nigdy go nie uderzył ani nie krzyczał. Nigdy też nie upijał się do momentu utraty kontroli nad sobą. Słowa wypowiedziane przez byłego bolały dużo bardziej niż te, kiedy został wyrzucony z mieszkania, bo w końcu dowiedział się co chłopak o nim myślał podczas ich związku. Luis zdawał sobie sprawę, że był naiwny, ale żeby aż tak się pomylić co do człowieka?
Zasnął bardzo niespokojnym snem, mając nadzieję, na lepsze myśli nadchodzącego ranka.

W południe Darrena obudził wściekły Paul.
-Nie masz przyjaciół idioto, że Twój brat musi Ci ratować dupę?
-O czym Ty? -dopiero teraz dotarło do niego, co stało się poprzedniego wieczoru.
-Na prawdę mam Ci przypominać? Dzisiaj musisz się stawić na komendzie, więc wstawaj i ruszaj dupsko! Ja idę do pracy. Ciesz się, że dałem Ci wolne...
-Dzięki bracie...
-Odwal się! Wstyd mi za Ciebie, jak jeszcze nigdy. Zachowałeś się jak śmieć. Znowu.-nie powiedział nic więcej, tylko wyszedł zdenerwowany, trzaskając drzwiami tak, by Darrena zabolała głowa.

Felix przyszedł zaspany do pracy, mając nadzieje, że nie będzie tym razem za dużo gości. Całą noc miał koszmary, które powracały na nowo, jak tylko zamknął oczy. Już od progu zobaczył przyjaciela gawędzącego z aktorem.
-po cholerę on tu znowu jest? -zapytał w myślach sam siebie, nie dając niczego po sobie poznać. Uśmiechnął się do obu mówiąc krótkie cześć i zniknął na zapleczu. Przebrał się,związał swoje włosy i wyszedł z przyklejonym uśmiechem. Nie czuł się dobrze w opiętych szarych rurkach, ale nie miał innych spodni do ubrania, oprócz takich w kolorze czerwonym. W pracy wolał nosić stonowane ciuchy. Jego ramiona okrywał kremowo-różowawy sweter sięgający mu do ud a buty sięgały do połowy łydki. Biała koszula oraz czarna kamizelka, którą nosił w kawiarni, idealnie pasowała do dzisiejszego ubrania.
-Miło cię widzieć Charlie.- Mężczyzna ubrany był jak zwykle dobrze. Miał na sobie ciemne dżinsy i zwykły szary T-shirt, z nadrukiem. Na ramionach miał czarną skórzaną kurtkę. Włosy niedbale ułożone, dodawały zadziorności.
-Ciebie również. -zapatrzył się na niego. -Ciężka noc? Kochanek ci spać nie dał? -mrugnął do niego. Felix prychnął niezadowolony
-No chyba nie... miałem koszmary... -powiedział ponuro. -Nie mam kochanka... nie potrzebuję nikogo takiego -skłamał, zaczynał się irytować jeszcze bardziej.
-Zrobisz mi kawy? Twoja jest najlepsza. -Davis nadal się z nim droczył, choć tutaj miał rację. Kawa jaką serwował była najlepsza, jaką do tej pory pił. Kelner zaczął przygotowywać napój a Luis wrócił do rozmowy z nim.
-Kiedy kończysz pracę nad filmem?
-Mam nadzieję, że w przyszłym tygodniu, trochę już jestem zmęczony.
-No ale znajdujesz czas, na przychodzenie tu i spotykanie się z Luisem... -wtrącił się, podając kawę. Przyjaciel spojrzał na niego lekko zdziwiony.
-To prawda-odparł Davis, -mam czas... ale to nie znaczy, że nie pracuję ciężko... a właśnie odnośnie spotkań..
-No właśnie chciałem Cię zapytać o to, kiedy możemy gdzieś wyjść. -Spojrzał niepewnie na nich obu po czym uśmiechnął się delikatnie.
-Nie wiem jeszcze, ale napiszę Ci smsa ok?
-Jasne. Dzięki za zrobienie kawy Feli... -Upił łyk.
-Feli? Nie mów tak do mnie... -żachnął się dumnie chłopak
-A co? Lepiej Fel? Dobrze, może być Fel... -odparł rozbawiony. Delektował się swoją kawą, siedząc przy ladzie, podczas kiedy pierwsi klienci zaczęli się pojawiać. Obaj mężczyźni zaczęli ich obsługiwać, jednak co jakiś czas zerkając na Charliego. W końcu Petterson podszedł do niego, by załatwić tę sprawę.
-Możemy iść na chwilę na zaplecze? Musimy porozmawiać.
-Jasne. -wyszli, starając się, by nikt ich nie zauważył.
-Co się stało?
-Słuchaj... ja i mój partner się rozstaliśmy, ja ... jeszcze nie jestem gotowy na nic nowego. Chcę, żebyś był świadomy tego, że nie może nas nic połączyć...ja kocham Darrena. Przykro mi...
-Spokojnie... ja nie chcę niczego więcej, nie martw się. Nie podobasz mi się w ten sposób, bez urazy. Po prostu chce się przyjaźnić. -Uśmiechnął się
-To dobrze. Wole być szczery.
-Nie ma sprawy.. ja będę powoli się zbierać. Trzymaj się, muszę wracać do pracy. -Skierowali się do głównej sali kawiarni i mężczyzna wyszedł, wcześniej żegnając się z drugim kelnerem.
Luis rozejrzał się po przytulnym pomieszczeniu, przy stolikach siedzieli ludzie, zajęci swoimi sprawami. Niektórzy rozmawiali ze sobą, inni czytali książki a jeszcze inni pałaszowali z radością ciasto i pili kawę lub herbatę. Oczami wyobraźni widział już nowe półki przymocowane na ścianie, nad głowami ludzi, tak by zwierzaki mogły sobie spokojnie odpoczywać, kiedy oni zajadali się przysmakami. Sala, podzielona na dwie części, dla psów i kotów, żeby nie ryzykować spięć między nimi, karty z jedzeniem dla zwierzaków, wszystko to zapowiadało się ciekawie. Coś mu mówiło, że przyciągnie to klientów i zrobi kafejkę jeszcze bardziej przytulną, niż do tej pory. Ciemno pomarańczowe ściany idealnie nadawały ten specyficzny klimat a jeszcze kot leżący ze zwisającą łapką, sprawi, że będzie tu jeszcze lepiej.
To był jego drugi dom, chciał by i ludzie czuli się właśnie tak, przychodząc do Cudów i innych słodkości. Z zamyślenia wyrwał go przyjaciel
-Coś się stało?
-Nic, myślę tylko, jak to by było, gdyby przystosować tę kawiarnię dla zwierzaków...
-A właśnie, rozmawiałeś o tym z Samanthą?-zapytał z nadzieją, że się zgodziła
-Nie,jeszcze nie, nie miałem kiedy szczerze mówiąc. Kiedy wróciłem z pracy, byłem bardzo zmęczony, a wieczorem -zawiesił na chwilę głos -wieczorem ten debil się najebał i przylazł do mnie.
-Darren? Co zrobił?
-Zwyzywał mnie, przy okazji uszkadzając Sami auto. Zadzwoniłem do jego brata i po policję, z tego co wiem, grozi mu proces i grzywna... może nawet pudło. Dobrze mu tak!
-Wow, tego to się nawet po nim nie spodziewałem. Schrzanił po całości.
-Ta, oby zszedł mi z drogi, mam już go dość. Za jeden głupi błąd, tak cholernie się mści.
-Dobrze myślisz. Mogę Cię jeszcze zapytać, co takiego robiłeś z Charliem na zapleczu?
-Nic takiego, powiedziałem mu, że nie chcę związku. -spojrzał na przyjaciela badawczo. -Nie masz się czym martwić. -odszedł do następnego klienta z uśmiechem na ustach. Felix stał jeszcze przez moment, otrząsając się z dziwnego uczucia. Nie mógł uwierzyć, że Darren tak się zachował, ani że Luis naprawdę tak szybko porozmawiał z Davisem, nic to nie miało zmienić, jednak nagłe wyrzuty sumienia, które się pojawiły, były nieznośne. Nie tylko z powodu tego, że nie do końca był przekonany, że przyjaciel nie chciał związku z Charliem, ale i tego, że odciął się od niego i rodziny, nie mówiąc nawet gdzie mieszka ani nie kontaktując się z babcią ani mamą mężczyzny. Czuł, że czas to zmienić.

Ten dzień dla Darrena nie wyglądał najlepiej. Nie dość, że wysłuchał długiego wykładu od brata, na temat jego zachowania, będąc na potężnym kacu, to jeszcze musiał stawić się na policji, a to już było dla niego za dużo. Był bardzo zły na siebie za zniszczenie tego samochodu, ale również na byłego partnera, że wpadł na idiotyczny, jego zdaniem, pomysł wzywania mundurowych.
Około godziny 16 stawił się na komendzie, żeby złożyć wyjaśnienia. Mężczyzna, który przyjął go i zaprowadził do jakiegoś innego faceta, nie patrzył na niego przychylnie. Carter skłonny był do ugody, nawet jeśli miałby stanąć w sądzie. Miał nadzieję, że to wszystko skończy się szybko i w miarę po cichu.
Rozejrzał się po pomieszczeniu. Było małe, jednak domyślał się, że nie był to typowy pokój przesłuchań, brak lustra weneckiego, czy dużego stołu, zapowiadało prawie zwykłą rozmowę. Nagle, bardzo zamaszystym krokiem do pokoju, wszedł człowiek w średnim wieku, z wąsem i lekką nadwagą. Okulary na  jego nosie były okrągłe, a włosy koloru jasno brązowego z siwymi elementami. Nie wyglądał na zbyt surowego, aczkolwiek czasami pozory mylą.
-Witam, nazywam się Carlos Philipson. Wezwaliśmy Pana tutaj, do wyjaśnienia sprawy wczorajszego incydentu. Nagabywał pan byłego kochanka, będąc pod wpływem alkoholu i pogniótł, ładnie mówiąc samochód siostry pana Pettersona.
-Tak, przyznaję się do winy. -powiedział stanowczo
-Cieszę się, jednak nie obejdzie się bez sądu. O terminie rozprawy poinformują pana listownie. Proszę potwierdzić swoje zeznania na kartce. - policjant bardzo chciał skończyć tę rozmowę. Miał bowiem ciekawsze rzeczy do roboty, takie jak jedzenie pączków, czy picie kawy. Kiedy wszystko zostało załatwione, Carter wyszedł, w nie najlepszym nastroju. Miał nadzieję, że wyrok będzie łagodny i nie zaważy zbytnio na jego życiu.
Powrót do domu dłużył mu się bardzo, siedział w samochodzie, czekając na rozładowanie korka, nie miał gdzie się śpieszyć. Zastanawiał się, czy nie zadzwonić do siostry swojego eks, mimo tego, co między nim a Luisem się stało, bardzo lubił dziewczynę, nie chciał zniszczyć jej własności. Cały ten jego wybuch był niepotrzebny, nie ze względu na konsekwencje, ale na jego własny honor. Pokazał się z bardzo złej strony, nie ważne czy wcześniej miał racje czy nie, teraz jego argumenty traciły wartość, właśnie z powodu popełnionego błędu. Nie znosił właśnie tej części swojego porywczego charakteru, który w połączeniu z alkoholem był bardzo niebezpieczny. Trochę zrozumiał jednak sytuacje Luisa, mimo że nie bardzo miał na to ochotę. Po pijanemu robiło się różne dziwne rzeczy, nie mając nawet ich w zamiarze. Nie zmaże to win żadnego z nich, jednak Carter poczuł się przez chwilę w skórze byłego kochanka. Może za ostro zareagował? Z drugiej strony zdrada nie była zniszczeniem czegoś materialnego, co da się odkupić, wymienić czy naprawić. Zaufanie raz stracone, jest niemożliwe do odzyskania, przynajmniej w systemie wartości mężczyzny. Kiedyś obiecał sobie, że nie wybaczy nikomu zdrady i tym razem nie miał zamiaru. Mógł tylko zrozumieć, że alkohol zamroczył szatyna.
W końcu dojechał do domu, po kilku godzinach, będąc już bardzo poirytowanym. Dodatkowo znów nie miał ani obiadu, ani czystych naczyń. W kuchni ponownie zrobił się wielki bałagan a pranie piętrzyło się w łazience. Miał już tego dość, a jednak cały czas nie potrafił wypracować żadnego systemu sprzątania i gotowania, kolejny raz przeklinając tamtą pamiętną noc jego byłego partnera. Jakby tego było mało, dochodziła jeszcze sprawa z procesem. Musiał sie komuś wygadać. Wziął telefon do ręki i wykręcił numer swojej kuzynki
-Paula, siema kuzyna, co tam?
-A spoko... co jest?
-Zrobiłem coś głupiego... -zaczął. Po dobrych 5 minutach wywnętrzania się kobiecie, zamilkł, czekając na jej osąd.
-Ty kretynie! -skwitowała go. -Darren, zrobiłeś najgłupszą rzecz, jaką w życiu słyszałam. Nie dość, że odstrzeliłeś Luisa, to teraz popełniasz taki sam błąd jak on! Ja na Twoim miejscu od razu biegła bym z pięknym bukietem kwiatów i najdroższych czekoladek, jakie są by przeprosić i jego i tą Samanthę, za zniszczenie jej auta. Co Ci w ogóle przyszło do głowy, pijaczyno jeden? Kiedy masz ten proces?
-Nie wiem jeszcze. -przyznał się. - Nie mam pojęcia co teraz.
-Słuchaj mnie Carter! Wiem, że nie radzisz sobie z odejściem Luisa, ale powinieneś zacząć jakoś żyć nie robiąc takich głupot, albo próbować go odzyskać. Zastanów się nad swoim postępowaniem, oraz nad tym, jak go traktowałeś, jeśli chcesz by wrócił, musisz się zmienić.
-Nie chcę go w życiu... po prostu jest mi głupio, bo Paul się wścieka, Samantha mnie nie znosi już...
-Pewnie i tak Cię nie znosiła, kretynie. -zaćwierkała Paula
-Dzięki. -mruknął.
-Taka prawda. -westchnęła-słuchaj, na pewno musisz odkupić im samochód, nie ważne czy go naprawią i jaką karę dostaniesz... lub jakoś zadośćuczynić. Luisowi też nagadałeś, więc należą mu się przeprosiny. Tego nie ominiesz, jeśli jesteś człowiekiem honorowym. Nie ważne, jakie między wami są relację, nie pal za sobą mostów. Nie musicie się spotykać, ani całować. Ale wypadało by rozstać się z klasą. Dlatego za kilka dni pójdziesz z kwiatkami i przeprosisz...
-Taa... pewnie masz rację, chociaż przepraszać nie będę, nie jego.
-Dobra, to rób co chcesz, ja kończę bo zaraz się umówiłam. Narka i zanim zrobisz coś głupiego, zadzwoń, żebym mogła Ci to wybić z głowy.
-Jasne, miłego spotkania. -odłożył słuchawkę. Postanowił zastanowić się nad słowami tej mądrej kobiety, która zawsze miała racje. Nienawidził tego, jednak nie mógł jej odmówić najlepszego antydepresantu na świecie. Jej rady były konkretne i bardzo skuteczne, potrafiła dawać kopniaka, kiedy tego potrzebował i przytulić kiedy tego nie potrzebował.

sobota, 18 stycznia 2014

Kochankowie samotności rozdział 3

Zapraszam na kolejny rozdział. Mam nadzieję, że Wam się spodoba. Starałam się bardzo. ;)
Pozdrawiam.
A.
Ps. nie betowane, także wybaczcie za błędy.

Charlie zakończył połączenie będąc pod swoim domem, nie rozumiał jak mógł zapomnieć swojego portfela. Cieszył się, że jednak ktoś uczciwy go znalazł. Miał nadzieję,że był to ten kelner, który go obsługiwał niecałą godzinę wcześniej. Zamyślony zawrócił samochód, by po drodze kupić jeszcze jakieś czekoladki w podziękowaniu. Bardzo podobała mu się ta kawiarenka i teraz była okazja, by zamienić słówko z tym szatynem a także na zjedzenie przepysznego ciasta czekoladowego.
Zatrzymał się przy sklepie, wszedł by kupić jakieś czekoladki. Wybrał te z alkoholem, drogie i elegancko wyglądające. Po zostawieniu autografu ekspedientce, uśmiechającej się promiennie wsiadł do samochodu i ruszył dalej.
Jego uwagę przykuło rude coś, które leżało na chodniku. Owe coś było umazane i drżało. Charlie od razu zatrzymał samochód i wysiadł. Podszedł do futrzanego brudaska. Nagle z kołtunów wyłonił się pyszczek, o smutnych oczach i umorusanym na biało nosku, złapał go wprost za serce i nie chciał puścić. Kiedy piesek zamerdał wesoło ogonkiem, na widok człowieka, aktor już zadecydował, by wziąć tę kupkę nieszczęścia do siebie.
-Najpierw Cię ślicznoto umyjemy, a potem sprawdzimy czy nie jesteś czyiś. Jeśli Twój właściciel się nie znajdzie to zostaniesz u mnie. - z bagażnika wyciągnął folię i koc, który miał na wszelki wypadek, położył na siedzeniu i pomógł zwierzęciu położyć się w samochodzie. Po chwili dotarł pod kawiarnie. Wysiadł z samochodu i znów napotkał ślepka pełne bólu. Pozwolił wyjść głuptasowi i wziął go pod pachę.
-Nie mam pojęcia, jak ja to wytłumaczę, ale jakoś. Nie zostaniesz sam. -wszedł do pomieszczenia, jak gdyby nigdy nic, szukając wzrokiem Luisa. Ten z kolei widząc aktora z rudym pyszczkiem pod pachą uśmiechnął się. Uwielbiał przeróżne stworzenia a psy to już w szczególności.
-Dzień dobry. -przywitał się aktor. -Ja w sprawie mojego portfela.
-Już oczywiście. Coś Panu podać, przy okazji?
-Może wodę w miseczce. Nie wiem, czy macie coś dla pupili w menu, ale jakby Pan coś znalazł. -popatrzył na mężczyznę przepraszająco.
-Niestety nic nie mamy dla niego do jedzenia... Nie wolno tak po prawdzie przyprowadzać tutaj zwierząt.
-Wiem, ale nie mogłem go zostawić samego. Znalazłem go przy drodze... -westchnął. W tym samym czasie Felix wyszedł z zaplecza. Na ponowny widok Davisa jego serce przyśpieszyło. Podszedł do lady i przysłuchiwał się rozmowie.
-Jeśli to nie problem... ja mógłbym skoczyć do sklepu po coś dla naszego małego klienta. -obaj popatrzyli na chłopaka zdziwieni.
-Dobra, leć. -powiedział Petterson.
-Ja zapłacę za to. -dodał szybko brunet. Dał pieniądze i kelner oddalił się, by jak najszybciej załatwić sprawę.
-Już podaję ciasto i wodę dla pieska.
Już po chwili wrócił blondyn z zakupami a dwaj mężczyźni siedzieli i rozmawiali w najlepsze. Felix wolał im nie przeszkadzać i poszedł na chwilę na zaplecze. Było mu z jakiegoś powodu bardzo przykro, jednak postanowił zachować się profesjonalnie i przybrał maskę uśmiechu i obojętności na emocje kłębiące się w nim. Usiadł na swoim miejscu, za ladą i próbował skupić myśli na czymś innym niż seksowny aktor o boskim ciele i niesamowicie błyszczących, brązowych oczach
Luis usiadł przy stoliku, zaproszony przez aktora, by potowarzyszył mu. Mężczyzna Chciał się odwdzięczyć za znalezienie zguby, a także za miłe przyjęcie pieska w jego miejscu pracy. W tym kelnerze było coś, co go przyciągało, nie tylko smukłe ciało i piękne brązowe włosy upięte w wysoki kucyk, ale też jego oczy, intensywnie zielone tęczówki patrzące na niego uważnie. Od razu zwrócił na niego uwagę, kiedy wszedł po raz pierwszy do kawiarenki. Drugi chłopak pracujący w tym miejscu, owszem był całkiem przystojny, jednak nie w typie Charliego. Jego twarz była zbyt kobieca i urocza, a on wolał bardzie męskich od „słodkich aniołków”.
-Długo tu pracujesz?
-To kawiarnia mojej siostry. Właściwie pomagałem jej kiedy zakładała ten biznes. Razem z Felixem zaczepiliśmy się tu jako kelnerzy. I tak zostało... Ale nie na długo zapewne... -westchnął
-Macie kłopoty co? -domyślił się brunet.
-Duże... mało tu klienteli, kafejka na siebie nie zarabia, kochamy to miejsce, ale Sami niedługo będzie musiała ją zamknąć jak tak dalej pójdzie.
-Rozumiem. Wiesz, to miejsce mnie się podoba, będę tu wpadał częściej... chociaż..
-chociaż co? - aktor spojrzał na swojego nowo poznanego psiego towarzysza.
-Moglibyście to miejsce zrobić też dla zwierząt. Menu dla nich, żeby mogli dotrzymać towarzystwa właścicielom. Zważywszy, że nie ma w tym mieście takich miejsc... mogło by się udać.
-Sam nie wiem. Musiałbym porozmawiać z siostrą, ale chyba coś w tym jest. -uśmiechnął się. - Twój menadżer przez telefon brzmiał, jakby chciał mnie rozszarpać.- zmienił temat
-Tak... on taki jest, często pismaki dzwonią do niego, zawracając głowę o jakieś wywiady, plotki i tak dalej. Nate już po prostu tak ma.- dokończył ciasto.
Kilpatrick w tym samym czasie obserwował stolik, przy którym siedział jego przyjaciel z aktorem. Sam nie wiedział czemu wściekłość wzbierała się w nim z każdą minutą coraz bardziej, chcąc znaleźć ujście. Blondyn zdawał sobie sprawę, że nie ma żadnego, ale to najmniejszego prawa być zazdrosnym lub złym, jednak nie panował nad tym. Nie panował nad ukłuciem bólu, które towarzyszyło mu od momentu kiedy Charlie pierwszy raz pojawił się w kawiarni. Nie mógł też zrozumieć, dlaczego to nie na niego zwrócił uwagę. Petterson miał wszystko to, czego Felix nie miał, często wprawiało go to w wielkie kompleksy. Szukał jakiegokolwiek potwierdzenia, że aktor po prostu chciał być miły, ale to było widać, że jest Luisem zainteresowany. Tylko dlaczego to go tak wkurzało, skoro chciał by jego przyjaciel był szczęśliwy?
-Ja już muszę się zbierać. Chcę podjechać jeszcze z tym sierściuchem do weterynarza, zanim zamkną klinikę. Do zobaczenia Luis, dziękuje za miłe towarzystwo. Jeszcze tu wrócę. -mrugnął do niego i biorąc pieska pod pachę, wyszli z kawiarni.
Szatyn wrócił za ladę z naczyniami. Bardzo miło rozmawiało mu się z tym człowiekiem, miał nadzieję, że jeszcze ich odwiedzi. Spojrzał na drugiego kelnera, który był nachmurzony z niewiadomego mu powodu
-Co jest stary?
-Nic...
-Ej... przecież widzę...Wiesz, że możesz mi wszystko powiedzieć...
-Mówię, wszystko jest w porządku. Odwal się. -wyszedł na zaplecze poukładać swoje myśli. Nie miał prawa tak się zachowywać, jednak było to od niego nie zależne.
Reszta dnia upłynęła im stosunkowo nudno, aczkolwiek stoliki zapełniały się bardziej, niż przez ostatnie pół roku. Luis zauważył, że klientów było więcej niż kilka dni temu. Domyślił się, że jeśli ktokolwiek widział Davisa w tym miejscu, to przyjdzie za ciekawością. Miał nadzieję, że to wystarczy. Martwił się też o blondyna, który zachowywał się co najmniej dziwnie. Trudno było mu wymyślić jakikolwiek powód takiego zachowania chłopaka.

Wszedł do domu zdenerwowany. Mijający dzień nie był dla niego najlepszym, nic nie szło tak jak powinno. Firma miała problem z jednym z klientów, Paul nie zaprzestawał uszczypliwych uwag, na temat zakończenia jego związku z Luisem, dodatkowo znów przywitały go zimne ściany i puste mieszkanie, a także sterta naczyń i brak obiadu. Darren nie wypracował sobie jeszcze systemu gotowania i sprzątania, by wracając z pracy mieć czysto i móc tylko sobie odgrzać jedzenie. Nie miał na to siły ani ochoty. Nadal targająca nim złość nie pozwalała mu przyzwyczaić się do sytuacji. Myśli typu to mi się należy i ja ciężko pracuję, ktoś musi mi gotować i sprzątać, nie dawały mu spokoju.
-Luis! Ty głupku -warczał kolejne obelgi pod adresem nieobecnego już mężczyzny, który jednak w jakiś sposób nie opuszczał też jego głowy i serca? Gdyby tylko Carter mógł wiedzieć, dlaczego tak jest, wszystko byłoby prostsze.
Głodny znów poszedł do sklepu, zrobić drobne zakupy w postaci ziemniaków i surówki. Nie miał ochoty bawić się w robienie mięsa, za długo czasu to by pochłonęło. Wolał zjeść szybko i w miarę zdrowo. Po pół godziny warczenia na ziemniaki, by w końcu się ugotowały, zabrał się do jedzenia. Kiedy skończył, usiadł do papierów, które musiał przejrzeć na dzień następny do pracy.
Zasnął około godziny pierwszej, znudzony i wściekły.

Niewielkie mieszkanie Felixa rozświetliło się, kiedy ten wszedł do salonu. Dla niego to również nie był dobry dzień. Wszystko przez pewnego bruneta o brązowych oczach i niesamowicie głębokim i miękkim głosie. Jego serce przyśpieszało swój rytm, kiedy mężczyzna pojawiał się obok niego, ale niestety całą uwagę poświęcając Luisowi.
-Wolałbym w ogóle Cię nie widzieć, niż z moim najlepszym przyjacielem. -westchnął i usiadł na kanapie. Nagle to miejsce wydało mu się dziwnie puste i pozbawione ciepła. Kilpatrick już dawno myślał o adoptowaniu jakiegoś kotka, jednak nie chciał skazywać go na samotność, którą sam musiał zaakceptować.
Po chwili zadumy udał się do kuchni, by przygotować sobie posiłek. Uwielbiał makarony z sosem Carbonare, robił je często, nawet dla samego siebie. Właściwie to tylko dla samego siebie. Gości miał bardzo rzadko, ponieważ sam to wybrał, za dużo razy ludzie chcieli dobrać się do jego tyłka, by wierzyć w ich dobre intencje. Jego smutne, aczkolwiek poukładane życie nagle zaczęło mu przeszkadzać.
-A niech cie diabli Davis. To twoja wina... -szepnął ze złością, zdejmując garnek z gazu. Przygotował sobie schludnie wyglądające danie i zabrał się do spożywania obiadu. Cieszył się, że Luis nie wiedział, gdzie mieszka, bo pewnie waliłby do drzwi, by dowiedzieć się dlaczego blondyn się zachowywał tak a nie inaczej. To też był jego wybór, nie powiedział przyjacielowi nawet tego. To miejsce było azylem i do niedawna nikt nie musiał tu przebywać.
Po posiłku zasiadł z lampką wina przy książce, chcąc odgonić od siebie niechciane myśli. Sam nie wiedział kiedy zasnął.
Ranek przyszedł za szybko i zbyt boleśnie. Słońce świeciło mu intensywnie na twarz a telefon dzwonił nieustannie. Nie przytomny odebrał
-hal..o...
-Gdzie ty jesteś? -ktoś darł się wniebogłosy
-Kurwa, Lui ciszej! -jęknął
-Wiesz która jest godzina?
-Mnie również miło Cię słyszeć... jest ok... 7?
-Jest 10 kretynie! Rusz dupę i za godzinę masz być w pracy!
-O co tyle szumu? Odpracuje...
-Zbieraj się! Już! -nic nie dodając rozłączył się. Rzeczywiście tyle spał? Nie przypominał sobie upijania się, a tym bardziej pójścia spać późno. Nie chętnie wstał z kanapy i udał się do łazienki, by wziąć szybki prysznic. Po 10 minutach suszył włosy i prawie ubrany. Nałożył na siebie spodnie, mając już obie ręce wolne i wyszedł, zamykając drzwi na zamek.
Do pracy doszedł na po czterdziestu minutach pieszej drogi. Często nie jeździł autobusami. Kiedy szedł miał czas na przemyślenie wszystkiego, tak samo było w tym wypadku. Musiał się ogarnąć, wiedział o tym dobrze. Kiedy tylko przekroczył próg kawiarni, uderzył go hałas. Wszystkie stoliki były zajęte. Nie tego spodziewał się wychodząc z domu.
Rozejrzał się dookoła, w stanie skrajnego szoku. Z wytrzeszczonymi oczami podszedł do Luisa.
-Co się tu dzieje?
-Ktoś cyknął fotki Davisowi i wrzucił na twittera, fejsa i tak dalej... Jest też jedno zdjęcie w gazecie, akurat jak wychodził od nas z kawiarni. Jakiś paparazzi je zrobił... -spojrzał i uśmiechnął się słabo
-Jaka reklama... akurat z szyldem... No to teraz miał przerąbane, jeśli aktor będzie tu częściej.
-Dobra, przebieraj się i do roboty... A właśnie... co Ci wczoraj odbiło?
-Nic... byłem zmęczony. -skłamał i poszedł się przebierać. Już po chwili nie było czasu na rozmyślanie. Obsługiwanie ludzi przy stolikach, wciąż przychodzących i rzadziej wychodzących sprawiło, że godziny pracy upływały znośniej. Nawet w momencie, kiedy do kawiarni zawitał w końcu Charlie. Felix nie miał czasu zastanawiać się nad celem jego wizyty. Musiał poradzić sobie z tą fascynacją. Wracał z tacą pełną naczyń, kiedy usłyszał rozmowę.
-Może... moglibyśmy się umówić...
-Dlaczego nie... -odpowiedział Luis. Chciał zapomnieć o Darrenie, może nie był gotowy na nowy związek, jednak z Charliem dobrze mu się rozmawiało i nie widział przeciw wskazań, by się z nim spotkać. Blondyn natomiast zadrżał wstrząśnięty. Czuł, że to jest za szybko, spodziewał się akurat takiego przebiegu sprawy, jednak nie tak wcześnie. Nagle posmutniał, nie dał tego jednak po sobie poznać i przyjął maskę obojętności. Bez słowa położył tacę trochę za mocno i odszedł do jakiegoś stolika. Miał ochotę się rozpłakać w tym momencie, nie lubił tego w swoim charakterze, ale nic nie mógł poradzić. Był wrażliwy i łzy pozwalały ukoić mu smutek i żal. Jednak zważywszy na miejsce musiał przełknąć gulę, formującą się w jego gardle. Luis zdezorientowany spojrzał na niego, nie rozumiejąc co się właśnie stało. Czuł, że coś jest na rzeczy jeśli chodzi o jego przyjaciela, ale nie miał pojęcia że jest to związane z Davisem.
Reszta dnia minęła obu kelnerom bardzo szybko. Ludzi było coraz więcej a oni robili wszystko, by obsłużyć wszystkich tak, by nie musieli czekać. Po zamknięciu kawiarni Luis zagadnął
-Felix... coś się stało, prawda?
-Nie.-odparł -Na razie.
-Dlaczego nie chcesz mi powiedzieć?
-Jest wszystko dobrze. Jestem nie wyspany, ok? Nic się nie dzieje. -warknął. Odszedł w swoją stronę zostawiając przyjaciela samego. Blondyn trzymał w sobie emocje dopóki nie doszedł do domu. Kiedy tylko drzwi się za nim zamknęły, wybuchnął głośnym, pełnym żałości płaczem.

Następny dzień był zły, nie tylko dla Felixa ale również dla Luisa. Całą noc miał koszmary a śniący się Darren pogarszał jego stan. Miał dość. Szukał ukojenia w książkach, filmach, internecie, ale nic nie pomagało. Wszystko przypominało mu o jego byłym partnerze. Mimo, że musiał jakoś funkcjonować, wolał w miarę normalnie, jeśli można w ogóle było. Nad ranem zadzwonił telefon z nieznanego numeru...
-halo?
-Luis? Tu Paul... brat Darrena.
-O hej Paul. Coś się stało? Dlaczego dzwonisz?
-Wiesz, czuję się w obowiązku przeproszenia za tego idiotę... -westchnął
-Eeee... nie musisz brać za niego odpowiedzialności...
-Mój brat to dupek, ale jest młodszą latoroślą, a nie tak rodzice nas wychowali... wiem, że to i tak nic nie da, ale chociaż wiedz, że jest kretynem i dobrze zrobiłeś...
-Paul... kurwa, nic nie usprawiedliwia zdrady...-powiedział ostrzej
-Żałujesz? -chwila ciszy...
-Tak... żałuje tego, że nie odszedłem, tylko zrobiłem coś tak okropnego... przepraszam Cię Paul ale muszę iść do pracy... Ale doceniam to, że się poczułeś...
-Spoko... nic się nie stało... cieszę się, że chciałeś ze mną gadać...
-Nie jesteś nic winien...
-Trzymasz się?
-Jakoś...
-To dobrze, bo on się w ogóle nie trzyma... na razie. -odłożył słuchawkę będąc wstrząśniętym. Nie spodziewał się czegoś takiego i... w jakiś sposób zrobiło mu się miło, zawsze lubił starszego brata swojego eks, dobrze im się rozmawiało. Miał klasę... tylko szkoda, że musiał świecić oczami za Darrena.
Do pracy przyszedł w lepszym nastroju, chciał podzielić się wiadomością z przyjacielem. Już od wejścia nie mógł się powstrzymać
-Hej Słoneczko.
-Cześć... co masz taki świetny humor? -próbował być neutralny... wiedział, że dzisiaj idzie z Davisem na randkę...
-Dzwonił Paul... wiesz, brat Darrena by mnie przeprosić za zachowanie tego idioty. Mówił, że on sobie kompletnie nie radzi...
-Cieszy Cię to?
-Nie... nie wiem... ale przynajmniej może doceni co straci. -westchnął
-To dobrze... -odparł zdawkowo.
-Ej.. co jest?
-A musi coś być? Kurde Luis odwal się w końcu... - poszedł otworzyć kawiarnię. Jego blond włosy, rozpuszczone tym razem, falowały w rytm jego kroków. Petterson nie rozumiał, dlaczego jego kumpel tak się zachowywał, ale powoli miał tego dość. Od dwóch dni mężczyzna był zdystansowany i zimny, jego twarz przybierała maskę obojętności, co bardzo martwiło szatyna. Nie miał jednak czasu się nad tym dłużej zastanowić, ponieważ stoliki znów zaczęły się zapełniać. Samantha wzięła urlop, z powodu złamania nogi i teraz oni musieli sobie radzić sami. Cały dzień nie mieli ani chwili by odpocząć. Dopiero po wyjściu ostatniego klienta, kiedy zaczęli sprzątać kafejkę, Luis usiadł. Nagle usłyszał pukanie do drzwi wejściowych. Felix odłożył miotłę i otworzył
-Hej. -usłyszał ciepły głos Davisa. Popatrzył na niego i oddech przyśpieszył. Mężczyzna wyglądał oszałamiająco w czarnych dopasowanych spodniach i luźnej czarnej koszulce. Marynarka dodawała wszystkiemu klasę, a włosy pozostawiane samym sobą dodawały uroku. -Ja do Luisa...
-Em... wejdź -przepuścił go i zamknął za nim. Coś w jego sercu zakuło boleśnie. Wziął znów miotłę i zmusił siebie do dalszego porządkowania.
-Hej Charlie. Poczekaj, dobrze? Muszę pomóc Felixowi sprzątać.
-Nie... możesz już iść... poradzę sobie -starał się, żeby jego głos brzmiał najbardziej przekonywająco.
-Na pewno? Nie chcę Cię zostawiać z tym samego...
-Co Ty. Lećcie. -odrzekł. Luis uścisnął go na pożegnanie i wraz z Davisem wyszli.
Dopiero wtedy nogi odmówiły blondynowi posłuszeństwa. Prawie upadł nawet nie wiedząc kiedy, zdążył jednak złapać się krzesła w porę i posadził swoje ciało, które przygotowywało się do wyrzucenia kolejnej porcji emocji z siebie w postaci łez.
Jakoś dokończył sprzątać, chociaż zajęło mu to ponad dwie godziny. Zamknąwszy kawiarnie, udał się powolnym spacerem do domu, smętnie zwieszając głowę. Nagle jego buty i chodnik stały się niesamowicie interesujące.

Dojechali pod restaurację, w której Charlie zwykle jadał. Wybierał ją, gdyż właściciel dbał o prywatność swoich klientów. Brunet nie musiał więc się martwić o to, następnego dnia w tabloidach będą zdjęcia z nimi w trakcie kolacji.
Weszli do średniej wielkości sali, która była koloru czerwonego. Kelner wskazał i zaprowadził ich do stolika i podał karty.
-Ładnie tu. -powiedział Luis, rozglądając się wokół
-Owszem. Dbają tu o prywatność. Czego się napijesz?
Pół godziny potem rozmawiali już w najlepsze jedząc bardzo smaczny posiłek.
-Moja rodzina wzięła Felixa pod swoje skrzydła, kiedy jego rodzice go porzucili. Od tej pory jesteśmy dla siebie jak bracia.
-Jak to porzucili? -zainteresował się mężczyzna
-Normalnie. Miał wtedy 4 lata. Jego matce przestało chcieć się wychowywać „bachora”, kiedy ojciec wyjechał za pracą. On nie miał nic przeciwko, by pozbyć się gęby do żywienia. Znalazłem go, kiedy grzebał w śmietniku, żeby coś zjeść. -doskonale pamiętał ten moment, oraz to jak płakał słysząc że nie może wrócić do domu. Kilpatrick był przecież małym dzieckiem i nie rozumiał wielu spraw, ale mimo to, tę najgorszą... do tej pory tak bardzo to Pattersona bolało. Aktor zauważył ból na jego twarzy.
-Wybacz... nie chciałem...
-Nie... nie o to chodzi... po prostu Felix o tym nigdy nie mówi, nie wspomina rodziców ani tego, co się wtedy stało. Sam nie wiem, jak trafił na ten śmietnik ani ile się pałętał całkiem sam. Obiecałem, że będę go chronić. Moi rodzice i dziadkowie zapewnili mu wszystko, łącznie z miłością, ale on nie zaufał nikomu... do tej pory nikt z nas nie wie, gdzie on mieszka... mama się martwi o niego, tak samo siostra i babcia, ale szanujemy jego decyzję. Myślę, że on się po prostu boi, tego że znów ktoś go wyrzuci...-zwiesił głos i westchnął.
-Rozumiem... to znaczy nie potrafię sobie wyobrazić, dlaczego jego rodzice tak postąpili, ani co musiał czuć, będąc dzieckiem. Ale wiem, że jesteście sobie bliscy.
-A teraz ty... powiedz mi coś o sobie...
-Nie ma za bardzo o czym. Jestem aktorem na przekór rodzicom, którzy nie akceptowali moich wyborów. Kocham to, co robię. W końcu udało im się to zrozumieć. Mam futrzanego przyjaciela, którego miałeś okazję poznać. Na razie nie zgłosił się nikt, że to jego pies, więc lampek jest ze mną.
-lampek? Nazwałeś psa lapmek? -zarechotał, nie mogąc się powstrzymać
-No... jakoś nie miałem innego pomysłu. -przyznał śmiejąc się brunet. Bardzo dobrze czuł się w towarzystwie szatyna, miał nadzieję, że to nie będzie ich ostatnie wspólne wyjście.

Luis wrócił do domu w bardzo dobrym nastroju, pomimo tej części, kiedy rozmawiali o blondynie, wieczór był bardzo udany. Położył się spać praktycznie od razu, wiedząc, że kolejny dzień będzie bardzo ciężki...
**
Obudził się wściekły w środku nocy. W jego uszach wciąż brzmiało
-Luis... -nienawidził, kiedy ten człowiek mu się śnił, a robił to co noc. Im bardziej Darren starał się o nim zapomnieć, tym bardziej chłopak nawiedzał go w snach. Nie wiedział tylko, dlaczego...
**
Dwa tygodnie minęły bardzo szybko. Luis często spotykał się z Charliem, a Felix cierpiał coraz bardziej. Po jakimś czasie nie płakał, tylko siedział otępiały na kanapie, wpatrując się w dal najpierw z utęsknieniem, potem już tylko z obojętnością. Potrafił tak całymi nocami a dniami nawet nie czuł tego, że nie śpi. Dodatkowo ignorował przyjaciela, bo nie miał siły wysłuchiwać gadania o Davisie. Nie potrafił też znosić obecności aktora, co zaczynało go irytować. Nie powinien być słaby, miał się cieszyć, że szatyn jest szczęśliwy, tylko jego serce nie słuchało.
Petterson z kolei miał ochotę wsadzić kij od miotły w tyłek przyjaciela. Miał serdecznie powyżej uszu jego zachowania. Po kolejnym dniu ignorowania go i zdawkowych odpowiedzi na pytania, szatyn nie wytrzymał.
Szedł za chłopakiem całą drogę do domu tak, by ten go nie zauważył. Kiedy drzwi Kilpatrickiem się zamknęły odczekał chwilę i zapukał.
Nic nie spodziewający się blondyn otworzył, będąc zapłakanym pierwszy raz od tygodnia. Miał już wszystkiego dość. Nie chciał by to tak bardzo bolało, ale nie potrafił przestać myśleć o Charliem i szatynie, jak dobrze bawią się na kolejnej randce. Rozważał już wzięcie urlopu, odejście z pracy i wyjazd, ale nie umiał podjąć najlepszej decyzji. Trwał w tym zawieszeniu, męcząc się.
-Czego!-zdrętwiał -Luis! Co Ty tutaj robisz?
-Dlaczego płaczesz? -zapytał przestraszony – Wpuścisz mnie? -Felix odsunął się od drzwi, pozwalając mu wejść do środka. Nagle fala bólu w nich wybuchła z nową siłą. Odwrócił się i rzucił na szyję przyjacielowi znów szlochając rozpaczliwie. Mężczyzna gładził jego plecy uspokajająco
-No już, ślicznotko, nie płacz...
-Ale.. ale ja już nie wytrzymam... -jęknął blondyn. -To tak boli... nie mogę...
-Czego nie możesz?
-ja... ja go ... Charlie... ja... -jąkał się chłopak.
-Co Charlie?
-On mi się tak podoba... że już nie mogę! -wydusił to w końcu z siebie -Luis zesztywniał
-Co?
-Kocham się w nim! -odsunął się od niego gorączkowo prowadząc go do salonu – To znaczy, nie kocham... bo go nie znam, ale cholernie mi się podoba... ja... ja chyba potrzebuję urlopu... -westchnął
-Dlatego Ty tak... reagowałeś, kiedy był obok mnie? Dlatego nie lubiłeś słuchać o naszych spotkaniach?
-Ale... ja nie chcę, żebyś teraz przeze mnie przestał się z nim spotykać... -zapewnił od razu gorliwie Felix
-Głuptasie mój, Charlie jest błyskotliwy, zabawny i przystojny. Zajebiście mi się z nim gada, ale nie kręci mnie w ten sposób. Serduszko Ty moje... co się stało z Twoją pewnością siebie?
-On... nigdy nie zwraca na mnie uwagi, zawsze istniejesz tylko Ty...
-Ja kocham Darrena -odparł -niestety -dodał z kwaśną miną -i nie dam Charliemu związku, nie pokocham go, nawet gdybym chciał. Dlaczego wcześniej mi o tym nie powiedziałeś?
-Myślałem, że sobie z tym poradzę... -szepnął. Już po chwili znów był w ramionach przyjaciela tulony mocno i czule. Brakowało mu tego, bardzo. Odetchnął z ulgą, wreszcie wyrzuciwszy z siebie tę okropną tajemnicę.
Rozmawiali długie godziny, nie zatajając przed sobą niczego. Blondyn przestał płakać już dawno i teraz mógł spokojnie drążyć sprawy, które go bolały. A było ich kilka. Musiał wytłumaczyć Luisowi, dlaczego nie dopuszczał nikogo do siebie, oraz z jakiego powodu się tak izolował.
Trudno było o tym mówić, jednak bardzo chciał, żeby jego najlepszy i właściwie jedyny przyjaciel wiedział.
-Wiesz, ja... ja nie chciałem by ktokolwiek wiedział, o tym jaki naprawdę jestem. Wielu ludzi chciało tylko mojego tyłka, wprosić się do mojego życia, mieszkania a potem kopnąć w dupę. Ja... jak widzisz, jestem wrażliwy, a przez moją urodę byłem traktowany jak łatwa zdobycz. A ja wcale nie jestem taki, nie chodzę z każdym do łóżka. -westchnął- Chcę związku, opartego na czułości i miłości, wierności. Nie wyobrażam sobie zastanawiania się, czy mój partner jest mi wierny. Nie potrafię znieść, że ktoś mógłby być ze mną dla seksu. A ktoś taki jak Davis... boże ja o nim tak długo marzyłem, żeby móc go poznać... i widzisz, co się ze mną dzieje.
-Rozumiem kwiatuszku. Naprawdę. Ale... dlaczego mi wcześniej nie powiedziałeś, że szalejesz za Davisem?
-A co by to zmieniło? Macie prawo się spotykać... ja nie mam tu nic do rzeczy.
-Masz, bo znamy się od zawsze, jesteś moim przyjacielem, bratem. Bardzo bolało mnie, że nie powiedziałeś mi gdzie mieszkasz, bolały mnie tajemnice i to jak zachowywałeś się przez ostatnie dwa tygodnie. Felix, cholernie się o Ciebie martwię. Ty nie przejmuj się spotkaniami z Charliem, naprawdę. -w jego oczach pojawiły się szelmowskie iskierki.
-Taki ze mnie już nadwrażliwy dzieciak... głupie co nie? Ryczę nad wszystkim...
-Wiesz, to lepsze niż co ja robię. Ja nikomu prawie nic nie mówię... i widzisz do czego to prowadzi...Głupi Darren... cholera... nie o tym miałem mówić..
-Jak sobie radzisz? To już prawie trzy tygodnie... -popatrzył na szatyna
-Średnio... Właściwie Twój aktor sprawia, że jakoś to znoszę lepiej... -widząc minę chłopaka dodał – serduszko, nie w tym sensie...po prostu jest zabawny, dzięki temu jakoś łatwiej mi to znieść. Sama praca teraz dostarcza mi satysfakcje i cholerne zmęczenie, nie mam kiedy myśleć.
-Ten skurwiel powinien żreć glebę. -warknął Felix
-O kurwa! Przekląłeś! Tobie się to nie zdarza... -szok jaki wywołało w Luisie brzydkie słowo, był duży. Blondyn nigdy nie przeklinał, a przynajmniej szatyn nie słyszał, a trzymali się razem od zawsze.
-Czy ja to powiedziałem na głos? - popatrzył na towarzysza -A ty co się tak dziwisz? Zdarza mi się... czasami... w myślach... ostatnio coraz częściej... no wiesz, dlaczego...-obaj roześmiali się w głos.
-Przeszkadza Ci samotność? -zapytał nagle szatyn
-Cholernie. Ja pieprzę, dałbym wiele, by móc wrócić do domu, w którym czeka na mnie ukochany, nie musi nawet gotować, po prostu wystarczyłoby, żeby był obok, przytulił, ogrzał, szczególnie nocą- zachichotał. Po chwili jednak westchnął. -Ale ja się nie będę prosił! -powiedział z godnością

Dopiero nad ranem udało im się zasnąć, za dużo mieli słów do wypowiedzenia, za dużo tajemnic, które musieli w końcu wyjawić. Luis jeszcze bardziej zaczął rozumieć blondyna, oraz jego decyzje. Ten drobny chłopak o delikatnych, kobiecych rysach był dla niego inspiracją do zmian w swoim życiu. Szatyn podziwiał postawę i wartości jakimi Kilpatrick się kierował. Szanował samego siebie i wolał cierpieć w zaciszu swojego domu niż postąpić wbrew samemu sobie.

niedziela, 12 stycznia 2014

Kochankowie samotności rozdział 2

Coś mam kłopot z akapitami,także wybaczcie, że nie wszędzie sa, po prostu nie wszedzie się robią. Nie przynudzając, zapraszam do czytania.





Luisa obudziły jasne promienie słońca zwiastujące wyjątkowo piękny dzień. Mógłby być on całkiem przyjemny, gdyby nie wydarzenia z przed doby. Łóżko było wygodne tak samo, jak dawniej, ale co z tego? Chłopak nie zwracał uwagi na tak błahe szczegóły, pogrążając się coraz bardziej w dołujących myślach. Przewrócił się na drugi bok - nie zamierzał dzisiaj wstawać. Musiał się porządnie wyspać, by móc jakoś funkcjonować przez następne dni. Targany emocjami i spazmatycznym szlochem, nie potrafił uspokoić się na tyle, by chodź na chwilkę móc przymknąć oczy. Dopiero po dwóch godzinach osunął się powoli w objęcia Morfeusza, zapominając na ten czas o wyjątkowo przykrej sytuacji, w której obecnie się znajdował.

Lekko spocony, szybkim krokiem wmaszerował do biura. Oczy jego brata uniosły się znad papierów, zaszczycając go wściekłym spojrzeniem. Paul Carter absolutnie nie tolerował spóźnień.
- Miło, że raczyłeś się pojawić, Darren - „powitał” go.
- Przepraszam, miałem ciężkie chwile. Rozstałem się z Luisem.
- Jakoś mnie to zbytnio nie dziwi. Jesteś frajerem. Źle go traktowałeś. Aż dziw, że tyle z tobą wytrzymał. A teraz siadaj i mi pomóż. Mamy kupę roboty.
- Zdradził mnie - warknął.
- Długo wytrzymał. Możesz być z siebie dumny - walnął prosto z mostu i wrócił do pracy. Paul lubił Luisa, uważał, że on i Darren do siebie pasują. Przekonał się o tym kilka razy, gdy odwiedzał ich we wspólnym mieszkaniu. Jednak zawsze mówił to, co myślał. Wiedział, że zdrada boli, ale to jego brat zawinił, traktując swojego chłopaka jak gosposię.
Blondyn usiadł i czekał na raport. Był środek lata. Dla nich oznaczało to podsumowanie pierwszego półrocza pod kątem ilości zawartych umów, dochodów i strat.
- Przychody z ostatnich miesięcy są szacowane na około 30 milionów, straty natomiast wynoszą około 10 milionów. Podpisaliśmy umowy z trzema dużymi firmami zajmującymi się eksportem sprzętu do Europy, co daje nam kolejnych 50 milionów dolarów przez te sześć miesięcy.
- Całkiem nieźle, jednak pozyskanie nowego klienta, biorąc pod uwagę sytuację na giełdzie oraz tę rynkową, nie będzie łatwe - zamyślił się na chwilę.
- Musimy próbować. To nam da stabilną pozycję na ten rok, nawet jeśli w drugim półroczu mielibyśmy tylko jednego dużego klienta.
- Tak... ale nie możemy pozwolić sobie na taki zastój - Darren starł się skupić na pracy, chodź wychodziło mu to raczej średnio. Cały czas czuł w sercu ból po zdradzie przez kochanka. Nie mógł zrozumieć, dlaczego Luis po prostu nie odszedł, tylko wpakował się do łóżka innemu facetowi. Uważał takich ludzi za pozbawionych jakiejkolwiek godności. Jego były robił z siebie bezbronną, niewinną ofiarę, ale to właśnie on był wszystkiemu winien, nieważne jak Darren go traktował. I dostał to, na co zasłużył. Z zamyślenie wyrwał go Paul.
- Ej, czy ty mnie w ogóle słuchasz?! Mamy robotę, a ty bujasz w obłokach!
- Nie bujam w obłokach, bracie. Raczej schodzę do piekła - odburknął, zmuszając myśli do powrotu na właściwe tory.

Samantha siedziała w kuchni, mając nadzieję, że jej brat w końcu zejdzie na dół. Miała dzisiaj bardzo dużo pracy w kawiarni, a chciała jeszcze zamienić z nim słówko. Kawa dawno wystygła, a włosy zdążyły już wyschnąć po porannej kąpieli. Od lektury o najnowszych wydarzeniach oderwał ją odgłos kroków na schodach. Luis, jeszcze zaspany, z brązowymi włosami zaczesanymi w niechlujnego koka, ubrany w wytarte dżinsy i jasną koszulkę, wyglądał tak, jakby dopiero się obudził. Przez chwilę rozglądał się, jakby zapomniał, gdzie teraz mieszka, a gdy to sobie uświadomił, w oczach znów pojawił się cień smutku. Starając się brzmieć wesoło, przywitał się z siostrą.
- Hej, Sami... - głos lekko mu zadrżał.
- Cześć, słoneczko. Jak się czujesz? - Zapytała z troską.
- Nienajlepiej, ale spytaj jutro - uśmiechnął się pogodnie. To był ich mały żarcik. Usłyszeli ten tekst w jakimś filmie i od tamtej chwili często używali go, by poprawić sobie wzajemnie nastrój. - Kiedy idziesz do pracy?
- Za jakąś godzinę. Dzisiaj mogę pracować do końca, bo Felix ma zmianę. Dać ci kilka dni wolnego? - Chciała, żeby braciszek odpoczął choć trochę.
- Dziękuję, ale nie. Nie jestem obłożnie chory. To tylko zerwanie - bardzo chciał wrócić do pracy, zająć czymś myśli. Siedzenie w domu i rozpamiętywanie tego, co się stało, tylko pogłębiłoby jego smutek. Nagle jego kiszki zaczęły grać marsz turecki, głośno dopominając się o jedzenie. Luis zabrał się za przygotowywanie jajecznicy, takiej według ich specjalnej sekretnej receptury, z warzywami i kiełbasą. Sam zapach sprawił, że Samanta znów zgłodniała.
- Podzielisz się? - Spytała, robiąc oczy szczeniaczka - na sam widok ślinka cieknie.
- Jasne. Ale ja też jestem głodny!
Gdy byli dziećmi, babcia i mama uczyły ich gotowania. Po śmierci ojca codziennie przygotowywali śniadanie. Mieli taką nietypową tradycję, że każdy członek rodziny przygotowywał jeden posiłek. Gdy ojciec jeszcze żył, gotował rano, mama robiła obiad, a rodzeństwo sprawowało pieczę nad podwieczorkiem. W ten sposób szybko nauczyli się współpracy i pomagania sobie nawzajem.
Po wspólnym posiłku Luis wziął się za zmywanie. Był to jego sposób na rozładowanie emocji. Mył wszystkie sztućce i talerze i wyobrażał sobie, jakby to było, gdyby zmywał teraz po wspólnym śniadaniu z ukochanym, którego teraz już nie miał. Oczami wyobraźni widział Darrena wycierającego naczynia i uśmiechającego się do niego czule, z błyskiem pożądania w oczach. Potem pewnie by się kochali, albo po prostu siedzieli wtuleni w siebie i szeptali sobie czułe słówka. Jednak to była tylko jego wyobraźnia. W rzeczywistości jego ukochany nigdy się zbytnio nie wysilał. Wziął Luisa za pewniaka, uważał, że będzie na każde jego zawołanie. A jeśli nie - zawsze mógł znaleźć sobie innego. Nieśmiały szatyn nigdy nie cieszył się zbytnim powodzeniem. Mimo, że był przystojny i całkiem dobrze zbudowany, wrodzona nieśmiałość utrudniała mu kontakty z innymi ludźmi, zwłaszcza, że już od dziecka wiedział, że woli chłopców. Porozmawiał jeszcze przez chwilę z siostrą, a gdy poszła do pracy, legł w salonie, by pooglądać telewizję. Chciał czymś zająć myśli.

Wyszedł z pracy bardzo zmęczony. Nie miał siły myśleć o niczym innym niż o ciepłym wyrku i obiedzie. Gdy dotarł do domu, odruchowo krzyknął:
- Kochanie, wróciłem! - Lecz odpowiedziała mu jedynie martwa cisza. - Eh... Do kogo ja gadam? - Westchnął, zamykając za sobą drzwi.
Kuchnia wydawał się teraz pusta, ponura i zaniedbana. No tak, teraz już nikt nie zajmował się domem. W zlewie piętrzyła się sterta brudnych naczyń, a w lodówce nie udało mu się znaleźć nic zjadliwego. Nie mając wyjścia, wyskoczył do sklepu po lasagne do odgrzania.
- Na szczęście jutro wolne - westchnął, zabierając się do pałaszowania. Zdecydowanie bardziej smakowały mu posiłki przyrządzane przez Luisa. Teraz jednak Darren został sam i musiał wymyślić coś, by po powrocie z pracy nie musieć gotować sobie jeszcze obiadu. W grę wchodziły tylko dwie opcje - albo będzie codziennie zamawiał jedzenie do domu, albo będzie skazany na pakowane w foliowe worki ohydne kanapki z pobliskiego spożywczaka. Po posiłku zorientował się, że kolejny talerz nie zmieści się już do zlewu. Postanowił więc pozmywać i wyładować w ten sposób swoją frustrację.
- Głupi, pieprzony Luis... - powtarzał jak mantrę.
Nawet nie zauważył, kiedy posprzątał całą kuchnię.

Szatyn wyłączył telewizor, przy którym szykował kolację dla siebie i siostry. Jutro, mimo że była sobota, szedł do pracy. W kawiarni był to normalny dzień roboczy. Musiał się jeszcze przygotować. Zastanawiał się, jak będzie wyglądać jutrzejszy dzień równocześnie z wprawą nakładając porcje na talerze.

Następnego dnia pogoda znów była piękna, lecz Luis robił jej na przekór i jechał do pracy łypiąc na wszystkich w autobusie wzrokiem mordercy. Mimo to, gdzieś w środku, cieszył się, że wraca do pracy. Będzie mógł pogadać z Felixem i nie znajdzie nawet krzty czasu by myśleć o Darrenie. W weekendy kliendów było więcej, jednak wciąż nie tak dużo, żeby kawiarnia mogła dobrze prosperować.  Nikt jednak nie narzekał, mimo że Cuda i Inne Słodkości miały ostatnio problemy finansowe. Samantha bała się, że będzie musiała zamknąć kawiarnię. Ruch co prawda był, mniejszy lub większy, lecz klienci zamawiali niewiele i tańsze rzeczy. Ktoś inny z pewnością sprzedałby ten biznes, ale ona i jej brat dzielnie starali się uchronić kafejkę przed bankructwem.
Wszedł do lokalu pomalowanego na ciepłe kolory, z przeuroczymi obrazkami kotów na ścianach i ornamentach w kolorze czekolady. Jasnowłosy Felix stojący już za ladą uśmiechnął się na jego widok.
- Cześć, przystojniaczku - przywitał się.
- No siema, księżniczko - odparł Luis i poszedł się przebrać. Po chwili wyszedł, przebrany, zwarty i gotowy do pracy. W białej koszuli i czarnej kamizelce wyglądał niczym młody bóg z lat trzydziestych ubiegłego wieku. - Coś czuję, że dzisiaj będą tłumy.
- Tak, jest piękny dzień, ludzie wychodzą na spacery, to może i tutaj zahaczą - uśmiechnął się Felix. - A jak tam z Darrenem?
- A, rozstaliśmy się - westchnął szatyn. - W sumie to moja wina.
- Co się stało?
- Pokłóciliśmy się. Znowu. Potem poszedłem do baru i zdradziłem go po pijaku. Nie chciałem tego. Nie wiedziałem, co robię. Gdy wróciłem do domu, on zobaczył malinkę na mojej szyi, spakował moje rzeczy i kazał mi się wynosić - jego głos zadrżał odrobinę.
- Hej, przystojniaczku, wiesz, że to nie tylko twoja wina? Ten dupek cię wykorzystywał i nie dbał o twoje potrzeby.
- Ale ja się na to godziłem! Kłóciłem się z nim, bo go kochałem! Nigdy przez myśl mi nie przeszło, żeby odejść. Chciałem być tylko z nim. To wszystko moja wina - wyrzucał z siebie słowa z prędkością karabinu maszynowego. Nie interesowało go, czy Felix w ogóle go słucha. Musiał to z siebie wyrzucić.
- Luis! Uspokój się! - Blondyn potrząsnął go za ramiona. - Wszystko się ułoży. Zapomnisz o nim, a on uświadomi sobie, jakim jest kretynem.
- Tak, pewnie masz rację - wiedział, że czas leczy rany. Musiał tylko cierpliwie poczekać. Z jednej strony było mu lepiej, z drugiej - głupie serce cały czas wyrywało się do Darrena. Z myśli o swoim byłym wyrwał go dźwięk bijącego zegara.
- O cholera. Trzeba otworzyć.
Wzięli klucze, otworzyli i z nadzieją czekali na choćby jednego klienta. Czas mijał, lecz nikt nie przychodził. Mężczyźni zaczynali się martwić.
- Tak źle chyba jeszcze nie było - powiedział Felix rozpuszczając włosy. Skoro nikt nie przychodził, nie musiał mieć ich ciasno spiętych.
Dopiero po trzech, pełnych nudy godzinach ktoś zajrzał do ich kawiarni. Luis podszedł do niego, by przyjąć zamówienie. Przyjrzał się mężczyźnie dokładniej, a szczęka opadła mu i z głośnym hukiem uderzyła o podłogę. Przy stoliku siedział Charlie Davis, bardzo popularny aktor. Chłopak wiedział, że mieszka w ich mieście, lecz w ich kawiarence był to gość naprawdę niespodziewany. Podszedł i, starając się brzmieć jak profesjonalista, powiedział:
- Dzień dobry, witamy w kawiarence Cuda i Inne Słodkości. Co podać?
- Kawę latte i kawałek tortu czekoladowego - uśmiechnął się aktor.
- Już się robi - wrócił za ladę. W tym momencie z toalety wyszedł Felix i... zdębiał. Przed oczami miał właśnie mężczyznę swoich snów.
- Obsłużyłeś go? - Szepnął do Luisa.
- Tak. Nie wypadało, żeby czekał.
Felix Kilpatrick nie powiedział już nic więcej. Nie chciał się przed nikim przyznawać do swoich uczuć. Na dodatek był pewien, że już go więcej nie spotka. Niby miał powodzenie wśród gejów, jednak nikt nigdy nie dosięgał ideałowi, jemu... który właśnie czekał na swoje zamówienie. Uśmiechnął się smutno i postanowił przetrwać tę wizytę.

Petterson przyjrzał się Davisowi dokładnie, kiedy przynosił mu ciasto i kawę. Przydługie, proste brązowe włosy o odcieniu czekolady opadały na jego oczy, a zgrabna dłoń odgarnęła je za ucho. Twarz mężczyzny była przystojna. Miał wydatne kości policzkowe, ładnie zarysowane usta w kolorze truskawkowym, a długie rzęsy dodawały mu subtelności. Nie był śliczny, nie miał chłopięcej urody. Był męski i ponętny a Felix z filmów wiedział, że i dobrze zbudowany. Blondyn w porównaniu do niego wypadał słabo, ze swoim bardziej kobiecym wyglądem. Ludzie nazywali go słodkim, co bardzo go denerwowało, rzadko kto chciał mieć takiego partnera, z czego zdawał sobie sprawę.
W końcu mężczyzna wyszedł z kawiarni, ku uldze chłopaka. Spięte mięśnie rozluźniły się a oddech wrócił do normalności. Uśmiechnął się do siebie, natomiast szatyn krzyknął:
- Portfel! - Wybiegł za Charliem. Po chwili wrócił jednak, nie znajdując go. - Cholera... może ma tutaj jakiś kontakt... I zostawił duży napiwek...
- Ile? Mogę wiedzieć?
- 100 dolców...
- Wow... - tyle był w stanie powiedzieć blondyn.
- Dzielimy się po połowie... - dodał tylko Luis i poszedł na zaplecze. Wykręcił numer widniejący na wizytówce, którą znalazł w portmonetce i czekał na sygnał.
- Halo?
- Dzień dobry, z tej strony Luis Petterson z kawiarni Cuda i inne słodkości - przedstawił się.
- W czym mogę pomóc? - Odezwał się manager aktora
- Dzisiaj, jakieś 10 minut temu był w naszej kafejce pan Charlie Davis. Znalazłem jego portfel na stoliku, najwidoczniej zapomniał. Nie zdążyłem pana Davisa złapać.
- Rozumiem. Bardzo dziękuję za telefon, za chwilę skontaktuję się z nim i oddzwonię, dobrze? Tylko proszę mi podać telefon do kawiarni.- już po chwili rozłączył się czekając na połączenie zwrotne.


czwartek, 2 stycznia 2014

Kochankowie Samotności rozdział 1

Jestem bardzo podekscytowana, że w końcu wstawiam ten rozdział. Mam nadzieję, że polubicie moich bohaterów.
Noty będą mniej więcej dodawane raz na tydzień. Mam nadzieję, że będziecie jednak komentować. 
Betowane przez Mariko.
Pozdrawiam. A.


Siedział wściekły w barze. Pił by zapomnieć o swoim głupim kochanku, który po raz kolejny doprowadził go do szału. Po co w ogóle jeszcze się łudził, że coś z tego będzie? Czy on go w ogóle kochał?
Luis wątpił w to z każdą chwilą coraz bardziej. Wszystkie flirty jego partnera, przy nim oczywiście, czekanie w domu z obiadem, kiedy on był na piwie z kumplami, ciągły brak dotyku i tylko sprzątanie, gotowanie, prasowanie, nieważne, czy był zmęczony po pracy czy nie... A gdzie jego czas wolny? Zabawa, relaks? Gdzie jego wyrozumiałość? Gdzie czułość, której tak bardzo mu brakowało?
Dopił resztę piwa duszkiem i zamówił następne u barmana. Był już mocno wcięty, nie zauważył nawet faceta, który podszedł do niego i się przysiadł.
- Witaj... - Zagadnął.
- Cześć... - Odparł Luis.
- Co taki przystojniak robi sam w takim miejscu? Ciężki dzień?
- Raczej głupi kochanek. - Wypalił chłopak prychając jak wściekły kot.
- Może chciałbyś o nim na chwilę zapomnieć, co?

Obudził się w nieswoim łóżku. Mocne światło nie dawało spokoju jego skacowanej głowie. Z trudem rozejrzał się próbując przypomnieć sobie gdzie jest i jak się tu znalazł. Po chwili zauważył mężczyznę, którego poznał poprzedniego wieczoru w barze.
- O... już się obudziłeś... - Powiedział z nutką ironii.
- Co się stało...? - Zapytał, nie dostrzegając jeszcze, że jest nagi.
- Jak to co? Uprawialiśmy gorący seks. Muszę Cię pochwalić złotko, jesteś cholernie namiętny. Twój partner dużo traci tak Cię zaniedbując...
- Co...? - Jęknął, nie pamiętał z tej nocy niczego, nie mógł uwierzyć, że oddał się innemu mężczyźnie, nawet po pijanemu...
- Nie bądź taki zaskoczony Luis... Ja niestety muszę już iść... Jakbyś chciał jeszcze kiedyś powtórzyć nasze igraszki, zadzwoń. - Podał mu wizytówkę i wyszedł, zostawiając załamanego mężczyznę samemu sobie. Musiał stąd wyjść, zadzwonić do szefa, zwolnić się z pracy i przemyśleć sobie wszystko.
Do domu dotarł pół godziny później, zastając swojego kochanka opartego o framugę.
- Gdzie się szlajałeś?
- A co Cię to? Zabrakło sprzątaczki? - Odgryzł się chłopak.
- Tylko do tego się nadajesz Luis.
- Spieprzaj Darren. - Poczuł na sobie wzrok partnera, który już zdążył zauważyć malinkę na jego szyi. I od razu zrozumiał. Chwycił za łokieć wymijającego go w drzwiach mężczyznę i warknął.
- Zdradziłeś mnie?! - Podniósł głos, prawie krzyczał.
- Daj mi spokój!
- Zrobiłeś to Luis?! - Naciskał.
- TAK! - Odkrzyknął mu młodszy kochanek. - Tak, zdradziłem! Zadowolony? Od dawna mnie nie dotykasz, traktujesz jak sprzątaczkę, praczkę i kucharkę w jednym! Kiedy Ty sobie flirtujesz i pijesz piwo z kumplami w pubie, ja czekam z obiadem mając nadzieję, że wrócisz i zauważysz moje starania! A Ty tylko masz wymagania i pretensje!
- Sam się zgodziłeś na taką rolę! - Wycedził mężczyzna. - Brzydzę się Tobą! - Dodał na koniec i wypuszczając jego rękę z uścisku, wszedł do pokoju trzaskając drzwiami. Chłopak ukrył twarz w dłoniach. To nie tak miało być, nie chciał tego. Przecież nie wiedział, że tamtej nocy zrobi coś takiego...
W łazience przyjrzał się swojej szyi. Rzeczywiście ten drań, którego imienia nie znał, naznaczył go, jak swojego. Nie miał do tego prawa! Szatyn musiał szybko zmyć z siebie ten zapach i nie do końca chciany dotyk, którego nawet nie był w stanie sobie przypomnieć. Prysznic jednak nie przyniósł mu ukojenia tylko dodatkowe łzy. Zawsze płakał, kiedy działo się coś złego, nie potrafił, tak jak inni mężczyźni, zatrzymywać bólu i emocji w środku.
W tym samym czasie Darren chodził wściekły po pięknym pokoju o zielonych ścianach (podobno kolor uspokajający, ale na niego akurat niezbyt działał). Telepało go od środka. Myślał tylko o jednej rzeczy.
Prawie od razu rzucił się do szukania toreb Luisa, by jak najszybciej spakować jego rzeczy. Nie wyobrażał sobie dalszego życia z nim, z tym niewiernym kochankiem. Nie zwrócił uwagi na szatyna, gdy ten wyszedł z łazienki i udał się do kuchni, gdzie przesiedział kilka godzin pogrążony w myślach i poczuciu winy. Właśnie w ciągu tego czasu zdołał wszystko poupychać do kilku walizek. Potem wystawił je do przedpokoju i zawołał go.
- Co jest? - Zapytał zdezorientowany. - Co to za rzeczy?
- Twoje... wyprowadzasz się stąd. - Powiedział dobitnie. - Masz 20 minut na zamówienie sobie taksówki. Wynoś się z mojego mieszkania.
- O czym Ty…?
- Spakowałem wszystko twoje rzeczy, której przyszły mi na myśl. Resztę odeślę do Twojej siostry... - Nie zaszczycając go nawet spojrzeniem zamknął się w łazience.
- To nie tylko moja wina ! - Krzyknął za nim młodszy. - Nie słuchał go. Chciał, żeby Luis stąd zniknął. Nienawidził zdrad, nie ważne jak źle było w związku. Tego nie potrafił nigdy wybaczyć, lecz mimo wszystko jego serce… bolało.
Po drugiej stronie drzwi stał zszokowany mężczyzna. Nie miał pojęcia, co teraz ze sobą zrobić. Najwidoczniej Darren postanowił wreszcie się go pozbyć. Owszem, popełnił błąd, wielki i bolesny, jednak nie zasługujący na aż tak drastyczne metody. Bardzo dbał o starszego kochanka i starał się ze wszystkich sił by ich związek jakoś funkcjonował. A teraz został wyrzucony. Tak po prostu. Zawinił, ale w tym momencie krzywdy zostały wyrównane. Tak mu się przynajmniej wydawało. Nie widząc innego wyjścia, zadzwonił po taksówkę i w ciągu 20 minut zniknął z mieszkania Darrena Cartera, teraz już eks-chłopaka.
Siedząc w taksówce, obejmując swoje kolana ramionami, zastanawiał się jak wytłumaczyć siostrze tak nagłą wizytę i przymus zamieszkania u niej. Nie miał własnego mieszkania. Nie musiał, bo wcześniej mieszkał z Darrenem, a teraz wszystko się zmieniło. Jak dojdzie do siebie (jeżeli mu się to wogóle uda) będzie musiał rozejrzeć się za jakąś klitką. Jednak wszystko zeszło na drugi plan, zasłonięte przez ból i złamane serce, które nie będzie łatwe do poskładania. Minęło kolejne 15 minut. W końcu dojechał pod piękną willę jednorodzinną, w której się wychowywał. Zapłacił taksówkarzowi i zabrał swoje bagaże. Stanął pod drzwiami, zadzwonił dzwonkiem. Nie musiał tego robić, jednak tym razem bardzo chciał. Otworzyła mu śliczna czarnowłosa kobieta, uśmiechająca się troskliwie. Od razu wpuściła brata do środka.
- Hej... - Zaczął niepewnie.
- Cześć Słoneczko. Daj, pomogę Ci. - Wzięła od niego dwie torby i zaniosła je do salonu. - Jak się czujesz, kochanie? - Zapytała kiedy Luis do niej dołączył.
- Niezbyt dobrze... - Zaczął. - Posłuchaj... mógłbym tu… zamieszkać? Chociaż na kilka dni, no, może tygodni. Muszę sobie to wszystko poukładać.
- Oczywiście Skarbie. Opowiedz mi wszystko, ale może najpierw byś coś zjadł, albo chociaż się napił? - Patrzyła na niego smutnymi oczami. Coś naprawdę złego musiało się stać jej bratu, skoro był tak roztrzęsiony z zapuchniętymi oczami, przeraźliwie nieszczęśliwy.
- Sami... Ja... ja go zdradziłem... upiłem się wczoraj w barze i zagadnął mnie jakiś facet... i.. tak wyszło... Czuję się tak okropnie. Chciałbym się zapaść pod ziemię.
- Spokojnie... Luis, znam Cię całe życie. Wiem, że nie jesteś typem, który wskakuje do łóżka na każde skinienie. Mów od początku, co się stało...
- W moim związku z Darrenem od dawna źle się działo. - Usiadł, ciężko wzdychając. - W sumie to trochę też moja wina. Dałem z siebie zrobić gosposię... On mnie nie dotykał, flirtował z innymi na moich oczach i nie tylko. Kiedy ja na niego czekałem, on wcale nie spieszył się z powrotem do domu. Ja musiałem harować, żeby był zadowolony, a jemu cały czas nic nie pasowało. Starałem się, lecz nie umiałem dostrzec przepaści miedzy nami. Kłótnie nie dawały rezultatu. W końcu chciałem wyrzucić z siebie frustrację, więc poszedłem do baru i wypiłem trochę za dużo... resztę już znasz.
- Jak Darren zareagował?
- Wściekł się, spakował moje rzeczy i wystawił je na korytarz z tekstem „masz 20 minut by zamówić taksówkę”. Co miałem zrobić? Nie było i nie ma już czego ratować.
- Oh, rozumiem kochanie. Co teraz zrobisz?
- Przezimuję trochę u Ciebie, jeśli nie masz nic przeciwko, będę więcej pracował i kupię sobie swoje mieszkanie. Ale na początek muszę nauczyć się żyć ze świadomością, że nie jesteśmy już razem.
- Luis.. wiesz, że to nie tylko Twoja wina? Z tego co mówisz, nie zależało mu na waszej relacji. Wziął ją za pewną i przestał się starać. - Westchnęła. - Pamiętaj, zawsze możesz na mnie liczyć, a teraz lepiej zjedz coś i posiedzimy przy herbacie, dobrze?
- Dobrze, ale najpierw chcę zanieść torby…
- To poczeka, chodź... - Pociągnęła go do kuchni.

Kilka kilometrów dalej pewien bardzo wzburzony mężczyzna siedział w pubie z kuzynką i wylewał swoje frustracje. Oczywiście opowiadając swoją wersję historii i całkowicie pomijając złe traktowanie swojego eks-kochanka.
- Zdradził mnie! Rozumiesz? Puścił się z innym facetem! - Warczał wściekle.
- Rozumiem, że jesteś na niego zły, ale czy wyrzucanie go było najlepszym pomysłem? Zdradę da się wybaczyć. -Westchnęła dziewczyna.
- Ja nie będę mu wybaczać niczego! Rozwalił naszą relację, to wszystko jego wina! - Prychnął.
- Darren... posłuchaj mnie uważnie. Sam nie byłeś święty, nie traktowałeś go jak partnera, tylko jak służącego. Przecież oboje to wiemy...
- Ale to nie usprawiedliwia tego co zrobił! - Wycedził przez zęby. Jego szare oczy nabrały kolory stali, zwężając się niebezpiecznie.

Nastał wieczór, moment w którym wiele problemów przeżywa się bardziej i mocniej. Tak było w przypadku Luisa. Właśnie wtedy zawsze popłakiwał wyrzucając sobie różne rzeczy. Teraz mógł do listy dołujących wydarzeń dodać bolesne rozstanie poprzedzone zdradą, której nawet nie pamiętał.
Siedział przy oknie, a brązowe włosy zasłaniały mu twarz. Jakby przyjrzeć się bliżej jego osobie, można by dojrzeć ślady łez na policzku, zapuchnięte oczy oraz czerwony nos. Koc na ramionach chronił go przed zimnem. Gdyby jego stan emocjonalny mógł być opisany przez pogodę, była by to szarobura ulewa, mimo że za oknem kończył się właśnie piękny, słoneczny, ciepły, letni dzień. Jego złamane serce dawało o sobie znać, wylewając ze swojego wnętrza żal i niepochamowaną tęsknotę. Chłopak był przekonany, że nie wytrzyma tych tortur, które z minuty na minute stawały się coraz większe.
Wiele godzin minęło zanim zasnął bardzo niespokojnym, pełnym koszmarów snem. Budził się wiele razy, a w każdym śnie widział Darrena, jego zimne, stalowe oczy, i słyszał jego głos… „Wynoś się…”

Druga połowa serca Luisa też nie spała najlepiej. Duma i zaciętość nie pozwalały mu pokazać smutku i zranienia sprawionymi poczynaniami byłego kochanka. Jedna rzecz, która mu pomagała chociaż na chwilę, to świadomość, że nie musi przebywać z Darrenem pod jednym dachem, ani tym bardziej w jednym łóżku.
Ranek dla Darrena przyszedł za wcześnie, jednak nie było rady, musiał wstać do pracy. Zwlókł się z łóżka i postanowił zrobić sobie kawę. Idąc do kuchni rozejrzał się. W mieszkaniu było dziwnie cicho pusto. Dopiero po chwili wróciły do niego wspomnienia wydarzeń z poprzedniego dnia. Westchnął stawiając czajnik na kuchenkę. Poszedł do łazienki i spojrzał na swoje odbicie w lustrze w lustrze...

- Wyglądasz jak gówno, Carter... - Pierwsze co mu się rzuciło w oczy to brak pasty na szczoteczce do zębów. Luis zawsze to robił, nieważne czy miał na popołudnie, czy na rano. Specjalnie wstawał, by zrobić mu śniadanie, pachnącą kawę i wybrać krawat, który najlepiej pasował do koszuli i garnituru. Teraz mężczyzna musiał robić to sam... Szare oczy zwęziły się gniewnie, a mycie zębów trwało zadziwiająco krótko, tak samo jak prysznic. Posiłek przygotowywał sobie dłużej, niż zwykle robił to jego były partner. Jajecznica i wymagania względem niej, były dość czasochłonne. W końcu po kilkunastu minutach jadł spokojnie czytając gazetę. Ubrał się nie mogąc dobrać siebie krawatu. Bardzo go sfrustrowało, bo wcześniej nie musiał przywiązywać do tego wagi, a teraz niestety się to zmieniło. Po godzinie pełnej złości i wulgarnych słów lecących na prawo i lewo wyszedł do pracy zastanawiając się, czy się spóźni oraz jak wytłumaczy się z tego swojemu starszemu bratu.