środa, 17 czerwca 2015

Kochankowie Samotności rozdział 13

Dodaję rozdział jeszcze raz, ponieważ go zmodyfikowałam. Nie podobało mi się to co było wcześniej, wybaczcie ;P
Wasza, 
A.

Luis nadal siedział skulony w swoim fotelu. Po przyjęciu środka uspokajającego, nieco ochłonął. Nie na tyle jednak, by całkowicie się zrelaksować. Pogrążył się w swoim świecie, fantazjach oraz rozpamiętywaniu ich pierwszej randki. Obaj wtedy zachowywali się jak napalone szczeniaki, dążąc tylko do łóżka. Właściwie Daren taki był. Luis chciał spokojnie zjeść kolację i udać się na wymarzony spacer. To Carter namawiał go na powrót do domu w celach „oglądania znaczków pocztowych”. Co prawda wtedy nie narzekał na brak namiętności i ostrej jazdy, w takich pozycjach, o jakich mu się nie śniło. Jednak seks szybko im się znudził i zbiegiem lat, ustępując rutynie i kłótniom. Na tym etapie ich życia chłopak musiał przemyśleć czy w ogóle jest sens ratowania czegokolwiek między nimi, bo poza namiętnym i jakże przygodnym seksem, prawie nic ich nie łączyło. Nie rozmawiali o tym, co zaszło między nimi, o tym co chcieliby razem stworzyć, o ewentualnej rozłące. Właściwie poza aktami zazdrości, seksualnymi oraz pomocą w kawiarni, w ogóle ze sobą nie rozmawiali. I akurat analizowanie całej sytuacji przypadło na ich „wakacyjny lot”.
Po pół roku namiętnego szaleństwa zdecydowali, żeby Luis zamieszkał u Darena. Pomysł wydawał im się świetny, zważywszy na to, że Samantha nadal mieszkała z bratem. Obaj mężczyźni przyjęli to z entuzjazmem. Już po kilku dniach okazało się to bardzo złym pomysłem. Carter kłócił się ze swoim chłopakiem o najmniejszą rzecz w jego- co podkreślał często mieszkaniu, zmuszając po niedługim czasie kochanka do wykonywania wszystkich prac domowych, w celu „odrobienia czynszu i samego faktu, że mógł u niego mieszkać”. Petterson nie był na tyle silny psychicznie, by się przeciwstawić, dlatego ulegle przyjmował punkt widzenia swojego mężczyzny. Odbijało się to na ich stosunkach seksualnych, powodując że w pewnym momencie żaden z nich na swój widok, nie był w stanie się podniecić, a co dopiero iść do łóżka.
Daren miał dość „mięczactwa” swojego partnera, a Luis potrzebując miłości i ciepła, dawał się zupełnie zdominować i źle traktować, bo łudził się, że choć trochę otrzyma tego, czego pragnął. Taki związek prędzej czy później musiał się rozpaść. Zdrada Luisa tylko im to ułatwiła. Z kolei po rozpadzie ich związku, Carter oszalał. Najpierw go gnębił i zachowywał się jak dzieciak, a potem nagle mu się odwidziało i zaczął postępować, jakby nadal byli parą. A jego były kochanek już tak nie potrafił. Najchętniej wysiadłby od razu z tego samolotu i trzymał się najdalej od niego, jak to tylko możliwe, a z drugiej jednak strony, wmawiał sobie, że można mu zaufać.
Daren z kolei nie postrzegał swojego zachowania w kategorii „szaleństwa i odbicia”. Przez ten czas, kiedy praktycznie nie mieli ze sobą kontaktu, zrozumiał jakim kaleką życiowym i uczuciowym był. Tęsknił z Luisem bardzo, mimo że nie umiał się do tego przyznać. Chciał ratować to, co im zostało, doceniając stracony skarb i rozumiejąc w końcu, że Petterson jest mężczyzną jego życia. Nie mieściło mu się w głowie, że mógłby ukochanego stracić.
Z rozmyślań wyrwało ich westchnienie Luisa.
-Wszystko w porządku? - zapytał Carter z troską nie patrząc na drugiego.
-Tak. Zamyśliłem się- odparł sucho szatyn. Nie miał ochoty kontynuować tej krótkiej wymiany zdań, jednak jedna rzecz nie dawała mu spokoju- czego ty tak naprawdę ode mnie chcesz? -zapytał wprost.
- A czego mógłbym chcieć? Wybaczenia i szansy- odparł najzwyczajniej w świecie mężczyzna
-Wybaczam ci, ale nie dam ci kolejnej szansy. Bo będzie tak samo jak wtedy. Czy ty w ogóle mnie kochałeś?- drążył dalej kelner.
-Dlaczego akurat teraz się mnie o to pytasz Luis?
-Bo wreszcie mam czas pomyśleć. -zwięzła odpowiedź sprawiła, że Daren w końcu spojrzał ukochanemu w oczy. To co tam zobaczył, nie napawało go optymizmem. Chłopak miał w sobie ból i żal, który nie miał jeszcze żadnego ujścia i jak ta rozmowa byłaby kontynuowana, w końcu nastąpiłby wybuch.
-Porozmawiajmy o tym na miejscu. To nie jest czas. - powiedział Carter spokojnie, ale i z lekką obawą w głosie.
-Nigdy nie jest odpowiedni czas, na żadne rozmowy między nami... - skwitował i zamknął oczy. Miał już tego serdecznie dość.
**
Wylądowali na lotnisku w Krakowie, nie mając pojęcia gdzie się dalej udać. Byli zmęczeni, głodni i zniechęceni długim lotem z przesiadką w Londynie. Luis w pewnym momencie miał ochotę rzucić wszystko i zostać w Anglii, jednak krótka rozmowa z Felixem sprawiła, że się rozmyślił.
Charlie wraz Darenem zastanawiali się, w którą stronę iść i jak dostać się do dworca PKS, skąd mogli udać się do Zawoi. Miejsca, które według Google map, było jednym z najpiękniejszych miejsc w Polsce. I co ważniejsze- było mniej okupowane przez turystów, niż Zakopane. W końcu zdecydowali się zapytać w informacji na lotnisku. Miła i młoda kobieta poinformowała ich, swoim łamanym angielskim, jak i gdzie mają się udać.
Już dwie godziny później siedzieli w autobusie, pałaszując obiad, który wzięli na wynos w pierwszej lepszej knajpie. Charlie i Felix karmili się co chwilę nawzajem, a Luis i Daren jedli samemu, z tym że jeden z nich udawał, że drugiego nie widzi.
-Porozmawiamy w końcu? - zagadnął lekko już zirytowany zachowaniem ukochanego, Carter. Starał się całą drogę znieść jego milczenie i grymas złości, ale kiedy usłyszał, że mężczyzna nie chciał dalej lecieć, o mało szlag go nie trafił. Ile czasu Luis mógł się gniewać? Ile rozpamiętywać? Tak nie dało się żyć, a Daren widział, że mężczyznę to po prostu coraz bardziej przytłacza.
-Nie. - krótka odpowiedź jeszcze bardziej rozzłościła blondyna.
-Do cholery jasnej, człowieku! - warknął, powstrzymując się, by nie krzyknąć na cały autokar.- do ci znowu odwaliło? Najpierw chcesz rozmawiać, a potem się rozmyślasz. Ogarnij się.
-Nie mamy o czym. Nie chcę być z tobą. Ani się przyjaźnić. A w te wakacje zostałem wmanewrowany. - rzekł najspokojniej jak mógł, choć w tym momencie pękało mu serce. Nie dał tego jednak po sobie poznać. Całą drogę, kiedy udawał że śpi, lub nie odzywał się do nikogo, myślał. Nad sprawami, które go bolały. Przypominał sobie to, jak były „chłopak” go traktował, kiedy nie miał czasu ugotować obiadu, jak patrzył na niego z odrazą, kiedy coś zrobił źle. Nie potrafił przypomnieć sobie nic dobrego z ich związku, a zapomniał o wszystkim, co było po ich zerwaniu. O pomocy Cartera w kawiarni, o opiece i czułości, niesamowitym seksie. To wszystko przestało się liczyć, a złe wspomnienia zalały go, dając udręczonej duszy prawo, by zaczęła odwyk – a co się z tym wiąże wyrzuciła tego łajdaka i niecnotę z jego serca.
-Dlaczego tak nagle mówisz? - zapytał wstrząśnięty mężczyzna, na co kelner spojrzał na niego smutnym wzrokiem
-Nie potrafię ci wybaczyć, tego jaki byłeś. Nienawidzę cię najbardziej na świecie, tego że cię pokochałem i że teraz ciepię. Nie umiem – wyszeptał najciszej jak mógł. - Nienawidzę chyba najbardziej twojej hipokryzji.
Daren na te słowa zbladł i nie był w stanie złapać oddechu, a co dopiero wymówić jakichkolwiek sensownych słów. Jednak po minucie intensywnego wpatrywania się w ukochanego odrzekł, prawie szeptem
-Rozumiem. Jutro zniknę z twojego życia, raz na zawsze. - właśnie dlatego, że kochał Pettersona, zdecydował w ciągu kilkudziesięciu sekund, co powinien zrobić. Widząc udręczoną twarz chłopaka, oraz jego ostatnie stany psychiczne, musiał pozwolić mu odejść.W końcu mężczyzna dawał mu sygnały już od dawna, że ma się wycofać, odczepić i nie karać go swoją obecnością. Ten jeden i właściwie pierwszy raz zamierzał posłuchać.
Tej krótkiej ale i bardzo niepokojącej rozmowie przysłuchiwali się ich przyjaciele. Na początku nie chcieli wierzyć w to, co usłyszeli. Jednak już po chwili, widząc miny ich obu, dotarło do nich, że żaden z mężczyzn nie żartuje. Felix miał ochotę walnąć Luisa w twarz, za jego irracjonalne chwilowo zachowanie. Oczywiście, że Darenowi nie należało od razu wybaczać, jednak przez ostatnie kilka dni był szczęśliwy, właśnie dzięki Carterowi. Obaj się zmienili i wyglądało na to, że będą w stanie ponownie stworzyć związek. Charlie również miał ochotę przyłożyć komuś- właściwie to im obu. Blondynowi za to, że tak szybko zrezygnował a jego kochankowi za to, że zachowywał się, jakby miał okres. Jednakże nie zrobili nic, nawet się nie odezwali. Do nich...
-Myślisz, że to się tak skończy? - wyszeptał aktorowi do ucha kelner
-Nie wiem kochanie, wygląda poważnie - odszepnął ale po chwili wpadł na plan – ale jeśli dalej będą się tak zachowywać, to zamkniemy ich z schowku na mopy. - zachichotał, zadowolony ze swojego szatańskiego pomysłu.
Reszta podróży minęła im bez zakłóceń. Skazani na siebie byli partnerzy na zmianę udawali, że śpią, lub rozmyślali w milczeniu o konsekwencjach swoich decyzji. W końcu musieli zbierać się i wysiadać z autokaru, gdy kierowca na migi zakomunikował im, że znajdują się w miejscu docelowym. Kiedy odebrali swoje bagaże, rozejrzeli się. Widok zaparł im dech w piersi. Przed nimi, dokładnie na wprost rozpościerały się przepiękne góry wraz z zielonym lasem. Szum strumyku niósł się po cichej już okolicy, oczywiście po wyjeździe autobusu ze stacji, a słońce świeciło wysoko na niebie. Luis wziął głęboki wdech i uśmiechnął się szeroko. Nie spodziewał się aż takiego piękna. Żaden z nich nie miał pojęcia jak naprawdę może być w polskich górach.
Niestety nie długo cieszyli się z widoków i spokoju. Pewna grupka lokalnych opryszków zainteresowała się bogato wyglądającymi turystami. Na pierwszy rzut oka było widać, że nie byli z Polski. Jeden z bandy, największy i najlepiej znający język angielski, podszedł do nich i wyciągnął nóż
- Witam panów. Widzę, że przyjechaliście z daleka. Pewnie nie znacie jeszcze naszych lokalnych zwyczajów. - podniósł narzędzie i zbliżył się do Luisa. - dawać pieniądze i komóry, bo nie miło się to dla was skończy. - cała czwórka spojrzała po sobie zdenerwowana, szukając jakiegoś pomysłu na wydobycie się z tej trudnej sytuacji. Charlie rozejrzał się dookoła, oprócz dryblasa było jeszcze czterech uzbrojonych chłopaków. Jeden z nich miał maczetę a reszta kije bejsbolowe. To spowodowało, że jeszcze nie obił im mord.
Felix zamknął na chwilę oczy przerażony. Nie chciał się narazić, ale też zamierzał poddać się bez walki. Również zauważył uzbrojenie opryszków. Niestety Petterson był na pierwszym planie, więc to do niego przyczepił się agresor, już po chwili wyciągając rękę w jego stronę.
-No panowie. - spojrzał na swoich – widzę, że mamy tu pięknisia. I to nawet nie jednego – popatrzył przelotnie na Kilpatricka – może fajnie by było się z nimi zabawić, co? - wszystko mówił po angielsku, tak, by turyści zrozumieli. Szatyn drżał na całym ciele, bojąc się mężczyzny przed nim. W momencie, kiedy już miał dotknąć Luisa, Daren nie wytrzymał. Uderzył go pięścią w twarz i warknął
-Nie waż się do dotykać! - nagły atak wściekłości został niespodziewanie zduszony mocniejszym uderzeniem, które otrzymał w szczękę. Cudem było, że nie stracił zębów. Luis wstrzymał oddech, tak bardzo przeraził się tego, że Carterowi coś się stanie. Na ułamek sekundy zamknął oczy, kiedy jego ukochany upadał. Zrozumiał, że mężczyzna jest dla niego nadal bardzo ważny i że za żadne skarby nie chce, by coś mu się stało. Nie umiałby bez niego żyć.
-Daren... - jęknął...Wtedy wszystko potoczyło się błyskawicznie, Petterson rzucił się na dryblasa, bijąc go kilkakrotnie z całej siły jaką posiadał i kopnął dwa razy w kroczę wrzeszcząc w furii
-Nigdy więcej nie dotykaj mojego mężczyzny! Bo cię kurwa zabije! - nikt nie spodziewał się takiej reakcji po delikatnym chłopaku, jednak za tym poszła lawina.
-Luis... - szepnął Daren, przestraszony. Teraz to przeraził się, że gang zrobi krzywdę chłopakowi. Nie mógł na to pozwolić, jednak trudno mu było się podnieść. Davis, obserwując co się dzieje, bez namysłu zaatakował dwóch z bandy, nokautując ich bardzo szybko, zanim zdążyli sięgnąć po kije. Tylko Felix nie ruszył się z miejsca sparaliżowany i przerażony tym wszystkim.Nikt dokładnie nie wiedział co działo się później, aż nie padł strzał z wiatrówki, który wszystkich przywołał do porządku. Felix zemdlał w przypływie paniki a „gang” się odsunął na bezpieczną odległość.
-Zjeżdżać mi stąd frajerzy, bo was powystrzelam. - warknął mężczyzna w średnim wieku, ubrany w koszulę w kratę i zwykłe dżinsy. Na głowie miał kapelusz materiałowy. Tamci jak na magiczne zaklęcie pozbierali się i uciekli, nie mając nawet możliwości zabrania czegoś im niedoszłym ofiarom. Luis podniósł Darena z ziemi ostrożnie, zaraz wyciągając chusteczkę i przykładając ją do cieknącej rany. Patrzył na niego z czułością i wdzięcznością. W głębi duszy umierał z przerażenia i miał ochotę zemdleć, jak będący w ramionach aktora przyjaciel.
-Nic wam nie jest? - zapytał z troską ich wybawca – jestem Henryk Szwaja. To chyba po was przyjechałem. Z ameryki tak?
-Tak. - odparł spokojnie Carter. Dziękujemy za ratunek, chcieli nas obrabować. - zaczął
- I nie tylko – dodał ze złością Charlie. Gdyby nie pan, byłoby kiepsko. - uśmiechnął się ciepło. Po chwili spojrzał też na omdlałego ukochanego. -Fel... kochanie, wróć do mnie... - szepnął coraz bardziej zaniepokojony. Nie wiedział, czy jemu coś się nie stało. Po chwili jednak kelner otworzył oczy i uśmiechnął się blado. - już po wszystkim.
-Może od razu was zabiorę do szpitala. Nie wiadomo, czy nie macie wstrząsu mózgu ani złamań – westchnął Henryk zaniepokojony już nie na żarty. Jego goście oberwali i on czuł się odpowiedzialny by im pomóc.
- Wszystko w porządku – stwierdzili zgodnie chórem, mimo że żaden z nich nie czuł się jakby tak właśnie było.
-Kąpiel i odpoczynek dobrze nam zrobi – dodał Felix, który stał już o własnych nogach i uśmiechał się do ukochanego. Po chwili cała piątka siedziała już w samochodzie. Nie rozmawiali, bo byli zbyt zmęczeni i zszokowani zaistniałym incydentem, a ich gospodarz zbyt zażenowany, by wydusić choć kilka słów na usprawiedliwienie narodu polskiego.
W drodze do nowego lokum, Petterson siedział sztywno, jak na szpilkach. Nie potrafił się uspokoić ani rozluźnić. Nagle poczuł oplatające go ramie. Westchnął, doskonale znając to ramie.
-Już po wszystkim. Już możesz odetchnąć. - wyszeptał blondyn. Luis pokręcił tylko głową, przytulając się do mężczyzny. Jego oblicze wyrażało smutek. Cały czas w myślach odtwarzał moment, w którym Daren padał na ziemię i za każdym razem jego serce na nowo zaczynało szaleńczą walkę o wydostanie się z piersi, do niego.
Kiedy dojechali do pensjonatu, przywitała ich od razu kobieta również w średnim wieku, krępawa, jednak z szerokim uśmiechem na ustach. Dopiero, gdy wysypali się z samochodu, wytrzeszczyła oczy i załamała ręce.
- Na Boga, co wam się stało? - zapytała od razu do nich podbiegając. Jej mąż spojrzał na nią i po chwili wytłumaczył sytuacje.
-Takich to trzeba gonić ze ścierą i porządnie złoić tyłki, a odechce im się takich „zabaw” - warknęła rozeźlona nie na żarty. -Przepraszamy, że was to spotkało, jednak niestety takie niecnoty chodzą po świecie. Zwłaszcza w tej części gór. - po chwili jednak uśmiechnęła się łagodnie – Jestem Krystyna. Wraz z mężem prowadzimy ten mały hotelik od dwudziestu lat. Miło nam was poznać.
-Jestem Charlie, to Luis, Felix i Daren. - przedstawił wszystkich po kolei,będąc najbardziej pozbierany, po całej sytuacji. Mężczyźni kiwali głowami na wzmiankę ich imion i uśmiechali się do kobiety. - Nic się nie stało, w końcu i u nas takie elementy się zdarzają. - dodał zakłopotany. - I nie musi pani nas za nich przepraszać.
-Cieszę się, że przyjechaliście. A co do sytuacji i przeprosin to owszem muszę. - rzekła, ponownie załamując ręce – bo przez takich jak oni, ten kraj jeszcze gorzej jest postrzegany przez przyjezdnych. Raz mi nawet powiedzieli jeden z drugim, że myśleli że my tu prądu ani ciepłej wody nie mamy. Toż to skandal.
-Proszę się nie martwić. My złego słowa nie powiemy o Polsce. - uśmiechnął się Daren, wspominając słowa, które wypowiedział Luis, bijąc tamtego kolesia.
Weszli w końcu do budynku, rozglądając się z ciekawością. Na wprost od drzwi wejściowych była się recepcja, po lewej stronie schody na piętro. Po prawej od wejścia widać było dużą kuchnię. Ława oraz stół, które widać było w środku, były dostatecznie duże, by zmieściło się tam dobre dziesięć osób. Za nią, czego nie widać było, znajdował się salon. Krystyna podała im klucze i zaprowadziła do pokoi. Widać było napiętą atmosferę między dwójką gości, nie powiedziała jednak nic. To nie była jej sprawa. Widywała skłócone parki, ale takiej jeszcze nie miała przyjemności gościć. Czuła, że między nimi jest wiele niewypowiedzianych słów, oraz wiele namiętności.
Carter stał w swoim „nowym” pokoju lekko zakłopotany. Krew już dawno przestała mu z wargi lecieć, lecz on i tak z jakiegoś powodu przyciskał do ust zmaltretowaną chusteczkę. Patrzył na wielkie okno, na wprost drzwi. Luis zdążył się już rozpakować i rzucić na duże, dwuosobowe łóżko. Miał ochotę na drzemkę. Jednak nie słysząc niczego ze strony byłego, podniósł się z wygodnej poduszki i podparł na łokciach.
-Co tak stoisz? - zapytał, unosząc brew.
-Eeee, myślę i chyba poproszę panią Krystynę o dodatkowy pokój. - westchnął i odłożył trzymaną w dłoni chusteczkę. Odwrócił się i ruszył do wyjścia, jednak wtedy kelner poderwał się z łóżka i zatrzymał go, chwytając za ramię.
-Dlaczego?- zapytał zdziwiony.
-Bo nie chcę ci przeszkadzać i się narzucać. - wyjaśnił – już mi dzisiaj powiedziałeś, że mam zniknąć z twojego życia. - dodał jakby ciężej. Jak on nie chciał tych słów usłyszeć od ukochanego, ale to już się stało i nie było sensu udawać, że nic takiego się nie wydarzyło.
-To prawda. - wyszeptał – ale od tego czasu się zmieniło... kiedy tamci nas napadli i ty stanąłeś w mojej obronie – jego głos zaczął się niebezpiecznie łamać – bałem się, że coś ci się stanie. Kiedy on cię uderzył... - dodał ze łzami w oczach, patrząc w jego – nie bałem się tak nigdy wcześniej, że cię stracę. I znienawidziłem możliwość nie bycia z tobą. Tego, że możesz wyjechać i zniknąć, że może cie nie być przy mnie. To wszystko co powiedziałem wcześniej... ja wcale tak nie myślę. Nie nienawidzę cię.
-Luis...
-Nie. -wszedł mu w słowo chłopak – nie ma takiej możliwości, bym pozwolił ci odejść. Kocham cię i się nie zgadzam. Masz tu zostać i sprawić, że będę najszczęśliwszym facetem pod słońcem. Rozumiesz?
-Mam cię nosić na rękach? - zapytał przekornie blondyn a po chwili zbliżył się do niego i spoważniał – chcesz być ze mną? Ponownie? Bo ja bym bardzo chciał. O niczym bardziej nie marzę kochanie.
-A czy ja właśnie ci tego nie powiedziałem? - głos Luisa był niemal histeryczny – Daren, ja tu się wywnętrzam tutaj, a ty nie ogarniasz...
-Musiałem się upewnić. - objął ukochanego w pasie i delikatnie złączył ich usta w czułym i delikatnym pocałunku. Ich wargi przywitały się radośnie, jakby czekały z utęsknieniem na ten kontakt. Z resztą ciała obu mężczyzn zareagowały podobnie. I było to wspaniałe. Po chwili jednak cichy syk przerwał wzniosłą chwilę.
- Ał... - westchnął, - cholerna warga... - skrzywił się Carter, jednak po chwili delikatnie uśmiechnął- Kocham cię wiesz? Pokazałeś dzisiaj cholerną odwagę, rzucając się na tego opryszka. - wymruczał z uznaniem. - Jestem z ciebie bardzo dumny. I przepraszam, za to że przeze mnie cierpiałeś.
-Wkurzyłem się, bo mi bił ukochanego. - odpowiedział ze śmiechem kelner – ma szczęście, że nic wielkiego ci nie zrobił. Bo chyba bym go wykastrował i oskalpował. -Przepraszam, za te okrutne słowa.
-Mmm, mój delikatny mężczyzna potrafi pokazać pazurki... - zaśmiał się i cmoknął go w nos, przytulając do siebie po chwili mocniej. - Przeprosiny przyjęte.
-Mhm i pokaże ci je, jak znów będziesz próbował zaciągnąć go do garów. -zarechotali obaj, a po chwili Daren dodał, prawie krztusząc się ze śmiechu
- Oh, od dzisiaj to „ja” będę stał przy garach. - w jego ustach zabrzmiało to co najmniej nieprzyzwoicie. Przynajmniej dla kelnera.
**
Charlie i Felix rozpakowali się i postanowili wziąć razem prysznic. Obaj denerwowali się rozwojem wypadków oraz ich przyjaciółmi, którzy mieli mieszkać w jednym pokoju.
-Jak to będzie? - zapytał łagodnie drobniejszy mężczyzna, tuląc się do myjącego jego plecy aktora.
-Nie wiem. Mam nadzieję, że się nie pozabijają. A w razie co, pozamieniamy pokoje. Mówi się trudno
-Nie zrozum mnie źle, ale ja nie chcę z żadnym z nich mieszkać. Wolę być z tobą, w końcu po to tu przyjechałem. -szepnął blondyn
-Wiem kochanie. Obiecuję ci, że jak tylko się umyjemy, pójdziemy do nich sprawdzić, czy wszystko dobrze i czy jeszcze żyją. - mrugnął do niego. -A jak się nie ogarną to ich kopniemy w tyłek i zamkniemy w łazience, na całe wakacje.
Jak postanowili, tak zrobili. Już po niecałej godzinie, uzbrojeni w obawy i nadzieję, znaleźli się pod pokojem Luisa i Darena. Davis zapukał delikatnie. Przez pierwsze kilkanaście sekund nie było odzewu, jednak w końcu drzwi się otworzyły. Wtedy obaj z Felixem dostali wytrzeszczu.
Luis, ubrany tylko w spodnie i skarpetki, patrzył na nich zarumieniony, a za nim po chwili pojawił się blondyn i z szerokim uśmiechem cmoknął go w nagie ramie. - Coś się stało? - zapytał kelner z lekką irytacją, jakby właśnie robił z ukochanym coś bardzo ważnego a ktoś im cholernie przeszkodził. Brwi przyjaciół wystrzeliły do góry, jakby na komendę
-Eeee, przyszliśmy sprawdzić, czy z wami wszystko w porządku. Ale widzę, że chyba tak. Także możemy sobie iść. -wyszczerzył się zadowolony brunet. Miał ochotę śmiać się w głos z tych dwójki, tak komicznie wyglądali.
-Ale... - zaczął Kilpatrick, jednak jego mężczyzna chwycił go za rękę i pociągnął w korytarz

-Później, wszystko ci opowiem – zawołał za nim przepraszającym tonem Petterson.