czwartek, 6 sierpnia 2015

Mój tydzień z... rozdział 2

Rozdział częściowo sprawdzony. Jak zostanie całościowo zbetowany, podmienię to z błędami. 
Zapraszam do lektury. 
A. 

Dzień 2

Obudziłem się w paskudnym nastroju. Miałem ochotę nie wstawać z łóżka a tym bardziej nie pojawiać się w agencji. Maurycy zrobił mi niedźwiedzią przysługę, każąc zajmować się tym typem. Po pierwszym dniu miałem go dość, a przede mną jeszcze sześć. Nie miałem pojęcia co z nim zrobić, a tym bardziej jak zorganizować mu czas, kiedy nie musieliśmy być w agencji. W końcu po dobrych piętnastu minutach wstałem i ruszyłem do łazienki wziąć prysznic. Był to bardzo dobry moment, na zaplanowanie sobie „wolnego” dnia. Może molo w Sopocie, albo Skwer Kościuszki w Gdyni. Oba miejsca były cudowne, chociaż moim ukochanym było molo w Orłowie. O każdej porze roku było tam pięknie, nieważne, czy wiosna, czy zima. Osobiście wolałem zimę- zdecydowanie mniej ludzi, cisza i spokój. Można było posiedzieć, pokontemplować.
Kiedy wyszedłem z łazienki, postanowiłem zrobić sobie małe śniadanie. Kawa oraz dwa tosty z dżemem zwykle wystarczały mi do kulinarnego szczęścia. Jeszcze jak mogłem zjeść je w piżamie, byłem w niebie. Niestety tym razem nie dane mi było ani pozostać w ulubionym ubraniu, ani czegokolwiek przekąsić. Mój telefon rozdzwonił się na potęgę i musiałem go w końcu odebrać – po jakimś czasie uporczywego dobijania się do mojej skromnej osoby.
-Halo-odebrałem zdenerwowany.
-Patryk?
-No a kto inny? Czego chcesz?- zapytałem z irytacją.
-Przy...jedź... pproszę...
-Co się dzieje? - zaniepokoiłem się tym, w jaki sposób głos Alexa się łamał.
-No bo... stało się coś strasznego i...
-Dobra, już jadę.- warknąłem i rozłączyłem się. Po chwili byłem już gotowy do wyjścia. Oczywiście nie zjadłem, bo nie było czasu. Jeśli coś stało się naszej gwiazdce, Maurycy dobierze mi się do skóry. Dodatkowo jeszcze moja premia odpłynie w siną dał. Musiałem zebrać myśli i jak najszybciej wyruszyć do Hotelu, by sprawdzić co się działo z Alexem.
Jazda nie zajęła mi długo, bo na szczęście nie było korków. Zaraz po zaparkowaniu, ruszyłem do na piętro do jego pokoju, uprzednio witając się z portierem skinięciem głowy. Stanąłem przed drzwiami i delikatnie zapukałem.
-Otwarte – dobiegł mnie cichy głos. Pchnąłem je i stanąłem jak wryty. Kaczarowski nagusieńki, jak go Pan Bóg stworzył, siedział skulony na fotelu i patrzył na łóżko z przerażeniem w oczach.
-Co ty u licha robisz? - krzyknąłem na niego tak, że o mało nie spadł z krzesła. Wyglądał jak mały chłopiec, który boi się robaka, mniejszego czterdzieści razy od niego.
-Tam... -wskazał na mebel-jest to okropieństwo – spojrzałem w tym kierunku i zobaczyłem pająka, wielkości połowy mojej dłoni. Stał sobie na pościeli, a model tak panikował. Przeniosłem spojrzenie na niego i warknąłem
-To dlatego dzwoniłeś idioto? Przez małego pająka?
-Ale... ja się ich bardzo boję. Są straszne! - krzyknął prawie płaczliwym tonem i coś do mnie dotarło. On naprawdę musiał mieć silną arachnofobię, skoro jeden reprezentant tego gatunku doprowadził go do histerii.
-Alex...- zacząłem ostrożnie.
-Nie ruszę się stąd. Nie ma mowy – pokręcił głową i spojrzał na mnie spod długich rzęs. - Nie zmusisz mnie. Ta bestia się na mnie rzuci.
Mogłem zrozumieć jego postawę, dlatego podszedłem do pająka i wziąłem go na rękę. Po chwili wyszedłem na balkon i puściłem go wolno, zaraz zamykając drzwi z powrotem.
-Już sobie poszedł, nie musisz się bać- rzekłem spokojnie i spojrzałem na ciało modela. Było wspaniałe, nawet w takiej pozie. Ale on chyba sobie nie zdawał, że był kompletnie nagi i... mogłem to podziwiać. A do tego – bezkarnie. Niestety mój członek zaczął zbyt entuzjastycznie na to reagować, co nie uszło uwadze mojego towarzysza.
-Co do cholery? - zapytał po chwili wpatrywania się we mnie- a raczej w moje krocze. - Nie gap się na mnie zboczeńcu.
-Ja zboczeńcem? Kurwa mać! Właśnie miałem jeść śniadanie, kiedy zadzwoniłeś. Myślałem, że coś ci się stało, podczas kiedy ty zobaczyłeś malutkiego pająka! Jesteś nagi do jasnej cholery! Jak myślisz gej zareaguje na taki widok? -zapytałem go, mając w poważaniu co teraz sobie o mnie pomyśli. Po chwili odwróciłem się i podszedłem do szafy. Wyciągnąłem z niej wszystko czego potrzebował do ubrania się. - Masz. Idź się ubrać. Nie mam czasu na twoje fochy. -spojrzałem na niego krytycznie i zobaczyłem jego zszokowany wyraz twarzy. Po sekundzie uciekł do łazienki, zasłaniając się i trzasnął drzwiami. Wtedy usłyszałem tylko
-Ja pierdolę! Kurwa mać! - tak, wypowiedział się bardzo elokwentnie. A ja miałem problem. Mój wzwód wbijał mi się w ciasne spodnie, a ja chciałem się na niego rzucić i uprawiać seks do utraty tchu... co sądząc po jego reakcji nie było dobrym pomysłem.
Wyszedł z toalety po dobrych dwudziestu minutach z kwaśną miną. Moje podniecenie postanowiło się uspokoić, więc mogłem już z większym opanowaniem patrzeć na świat. Alex natomiast był zły- nawet bardzo. Spojrzał mi twardo w oczy i wycedził:
-O tobie pogadamy sobie potem... Ja nie będę mieszkał w pokoju z pająkami. Wyprowadzam się. - jego postura była stanowcza. Ręce założone na piersi, wyraz twarzy nieprzenikniony, ale wiedziałem co to znaczy.
-Alex! Do cholery ciężkiej, nie mogę znaleźć ci teraz innego hotelu! Wszystkie są zarezerwowane albo zajęte. To jest środek sezonu w Sopocie. Jesteś niepoważny! - zacząłem się coraz bardziej unosić.
-W takim razie zamieszkam u ciebie panie wielki stylisto.- wysyczał i uśmiechnął się złośliwie.
-Nie będziesz mieszkał u mnie! - krzyknąłem, wyprowadzony z równowagi. Co ten typek sobie myślał. Nie będzie mieszkał w moim mieszkaniu, ponieważ mnie na to nie było stać. Gwiazdki takie jak on miały wyimaginowane wymagania, dodatkowo bałem się o mojego kota. Przecież Alex nie znosił zwierząt. Nie mogłem uwierzyć, jak to wszystko się skomplikowało...
Piętnaście minut później zakończyłem rozmowę telefoniczną z Maurycym, który przykazał mi, bym zabrał Aleksandra do siebie. Oczywiście przez ten czas model zdążył się spakować, kręcąc nosem, że ten pająk wciąż może go zaatakować. Kiedy jednak zobaczył moje mordercze spojrzenie zaczął się ładnie pakować i po kilku minutach był już gotowy. Ja z kolei pomyślałem o reakcji mojego kota na nowego członka rodziny... Miałem ochotę udusić Kaczarowskiego za jego arachnofobię, pająka za pojawienie się i Maurycego za idiotyczny nakaz, ponieważ mój kot nie znosił obcych- ze wzajemnością. A ja nienawidziłem unieszczęśliwiać mojego zwierzaka. Nie wyobrażałem sobie czyjejś obecności w moim małym mieszkanku. Jednak co miałem zrobić, musiałem podporządkować się szefowi i udostępnić moje lokum temu trzęsidupie. Po dłuższej chwili stania przed samochodem w końcu wsiadłem do niego i trzasnąłem drzwiami. Model siedział na siedzeniu obok kierowcy i uśmiechał się krzywo. Spojrzałem na niego z furią:
-Nie myśl sobie, że ujdzie ci to płazem manipulatorze.
-Ja naprawdę boję się pająków. I nie wejdę do tego pokoju więcej – odparł, patrząc na mnie z obawą.
-No to masz problem...
-Ale... - zaczął a po chwili zamilkł.
-Czy ty masz pojęcie, jak bardzo utrudniasz mi życie? Jak cholernie mnie wkurwia myśl, że będziesz panoszył się i rządził w moim mieszkaniu?
-Wcale nie...
-Jasne! - przerwałem mu ostro – tacy ludzie jak ty mają za nic innych. Wszystko jest im podawane na złotej tacy. Podczas kiedy ja muszę pracować na siebie i martwić się o to czy wystarczy.
-Mogę się dołożyć do wydatków- powiedział nieśmiało, a mnie szlag trafił. Co ten gnojek sobie wyobrażał.
-Nie o to chodzi. Nie chcę twoich pieniędzy. Tylko tyle wyniosłeś, z mojego wywodu? Chodzi mi o zachowanie! Rozumiesz? Zachowywanie się jak pieprzona prima balerina. Myślisz, że ludzie lubią się z tobą zadawać? Że to takie miłe, jak patrzysz na nich z góry?- odpowiedziała mi cisza. Wziąłem kilka głębokich wdechów i ruszyliśmy z parkingu. Droga minęła nam w milczeniu. Nie miałem zbytniej ochoty rozmawiać z nim, on najwyraźniej również. Dzięki temu miałem czas by powyzywać i pozabijać go w myślach, na kilkanaście różnych sposobów. Pół godziny później dotarliśmy na miejsce. Wysiadłem z pojazdu i ruszyłem w stronę domu. Po chwili jednak się wróciłem.
-Ej, poczekaj. Nie pomożesz mi z bagażami? - Alex był bardzo zdziwiony, że zostawiłem go z tym samego.
-Twoje torby, ty je nosisz. Nie płacą mi za bycie tragarzem – warknąłem w odpowiedzi, jednak poczekałem na niego. Kiedy wszystko zabrał z bagażnika, zamknąłem auto.
-O jeju, nie bądź taki przewrażliwiony. Mam wrażenie, że to ty zachowujesz się teraz jak prima balerina -jego złośliwy komentarz puściłem mimo uszu. Miałem dość kłótni jak na ten dzień. Jedyne, co trzymało mnie w ryzach, by nie zadzwonić do Maurycego, by zabierał tego pajaca, była możliwość napicia się drugiej kawy oraz posiedzenia w mojej ukochanej kuchni. Uwielbiałem swoje mieszkanie. Długo urządzałem je tak, by było przytulne i przestronne, pomimo małej powierzchni.
Alex szedł w milczeniu za mną, prawdopodobnie nie chcąc zdenerwować mnie jeszcze bardziej. Miał rację, bo gdyby znów zaczął się wymądrzać, dostałby w twarz. Jednak ciszę z jego strony przyjąłem z ulgą. Klatka, na którą weszliśmy, wyglądała jak w typowym blokowisku. Na ścianach widniały napisy graffiti, o niecenzuralnym wydźwięku, a lamperia była w większości umazana czymś, co przypominało błoto. Wzdrygnąłem się i ruszyłem po schodach.
-Mieszkam na czwartym piętrze. Jeśli chcesz, jedź windą. Ja wolę schody. - odwróciłem się do niego, uśmiechając się kpiąco. Byłem pewien, że skorzysta z udogodnienia, zdążyłem już zauważyć jakim jest wygodnickim człowiekiem. Jednak co mnie zdziwiło, to jego zacięta mina i wyzwanie w oczach.
-Nie ma opcji. Skoro ty możesz wchodzić schodami, to ja też. - ton jego głosu jednoznacznie dawał mi do zrozumienia, że choćby miał się doczołgać pod moje drzwi, nie pójdzie na łatwiznę. Bardzo chciałem to zobaczyć.
-Ciekaw jestem, przy którym piętrze wymiękniesz – wzruszyłem ramionami i zacząłem wspinać się po schodach.
Czekałem na niego pod moimi drzwiami z dobre pięć minut, zanim pojawił się na piętrze całkowicie zdyszany.
-Nie... nawidzę... schodów... i... tego... piętra – wycharczał, chwytając się barierki. Ja uśmiechając się złośliwie wstałem i otworzyłem drzwi. Wszedłem pierwszy, w progu łapiąc Lorda Miaua, który zamierzał udać się na wycieczkę po klatce schodowej. Byłem już do tego przyzwyczajony, dlatego jego syczenie i drapanie nie zrobiło na mnie większego wrażenia. Zaraz za mną w przedpokoju pojawił się Alex. Bez skrępowania zaczął się rozglądać, a po chwili zaglądać do każdego pomieszczenia.
-Małe to twoje mieszkanko... - westchnął teatralnie z kwaśną miną. - Ciekawe, gdzie ja będę spał...
-A czego się spodziewałeś? Pałacu? - warknąłem z irytacją – nie wszystkich stać na nie wiadomo jakie metraże. Trochę byś powstrzymał swoje oceny... - dodałem już spokojniej. Puściłem Lorda wolno i skierowałem się do łazienki umyć ręce. Model w tym czasie nadal stał w miejscu, czym zaczął mnie denerwować.
-Obejrzałeś już całe mieszkanie, nie pytając mnie o zdanie, ale teraz nie stój jak głupek na środku przedpokoju i rusz się do kuchni.- po chwili wszedłem do niewielkiego pomieszczenia, ze stołem po prawej stronie i chwyciłem mały niebieski czajnik elektryczny. Podszedłem do umywalki, która mieściła się po przeciwnej stronie stołu, i nalałem wody.
-Zrobiłbyś mi kawę? - zapytał pokornie Kaczarowski, zdobywając się na lekki uśmiech.
-Taa, rozpuszczalna czy sypana?
-Masz ekspres?
-Nie. - odparłem, wyciągając dwa czarno zielone duże kubki.
-To rozpuszczalną poproszę.
-Spoko. Usiądź, rozgość się, czy co tam chcesz... Twój pokój to salon.
-Myślałem... że oddasz mi własne łóżko.
-Nie ma opcji. Nikogo nie wpuszczam do mojej autonomii... tym bardziej osób, których nie znam – odpowiedziałem oschle. Nie znosiłem, jak ktoś coś na mnie wymuszał, a ten człowiek zdawał się być mistrzem w dyscyplinie manipulacji i ja chcę i tak ma być, ponieważ to jestem ja... Czułem, że nie będę miał z nim lekko. Jedyne co mnie pocieszało, to wizja spokoju, jaki miał zapanować za kilka dni, kiedy jego już nie będzie.
-Zawsze jesteś taki szczery? - wzdrygnął się.
-Tak. A co? Nie pasuje ci to? - spojrzałem na niego chłodno. - Posłuchaj, nie rozumiem, dlaczego szczerość to taki duży problem w tych czasach... Tak samo jak szanowanie swojej własnej osoby. Nie sypiam z przypadkowymi ludźmi, nie lansuję się nie wiadomo w jakich klubach i nie robię sobie masy zdjęć na facebooka. Ciężko pracuję i życie nauczyło mnie, że kłamstwo nie popłaca, tak samo jak lenistwo.
-Nieźle. Mało jest takich...
-Dziwaków? Masz rację.
-Ty to powiedziałeś Patryk. Ja miałem zamiar powiedzieć, że mało jest takich ludzi z żelaznymi zasadami. To jest w cenie. Zwłaszcza w tym świecie. - wzruszył ramionami.
-Ale co taka osoba jak ty może o tym wiedzieć? - warknąłem, wsypując kawę do swojego kubka. Ta rozmowa zaczynała mnie denerwować coraz bardziej. Miałem wrażenie, że przez ten moment rozmawiam z zupełnie innym człowiekiem.
-To, że jestem modelem, znaną i rozpoznawalną osobą nie znaczy, że nic nie wiem o świecie. Ludzie odbierają mnie i oceniają przez pryzmat ciuchów jakie noszę, albo osób, z którymi jestem, sypiam lub jem. Nikt nie zadaje sobie trudu by dowiedzieć się, kim naprawdę jestem.
-Więc kim naprawdę jesteś Aleksandrze? - zapytałem, odwracając się. Z jego twarzy mogłem wyczytać ból i żal. Domyślałem się, że ktoś mógł go bardzo mocno zranić, ale nie spodziewałem się żadnej szczerej odpowiedzi.
-Jestem człowiekiem, który miał wszystko, poza miłością rodziców. Myśleli, że mogąc kupić mi wszystko zastąpią mi ciepło i bezpieczeństwo. Osobą, którą partner zdradził na jego oczach i rzucił jak zabawkę, która się znudziła i zepsuła. Jak każdy potrzebuję miłości, jednak ludzie myślą, że wcale tak nie jest. Że jestem tylko Aleksem, modelem bez uczuć, wrażliwości, któremu można wszystko powiedzieć, a on wszystko udźwignie, bo przecież jest twardzielem. Moje życie to nie bajka, jak opisują to tabloidy. To ciągła walka, by się utrzymać, nie załamać, nie rozsypać w świetle reflektorów, bo to da tylko pożywkę mediom. Wszyscy uwielbiają oglądać ludzkie nieszczęścia. Im więcej, tym lepiej. - słuchałem tego wywodu z otwartą buzią. Nie miałem pojęcia, że on ma jakiekolwiek uczucia a tym bardziej, że przejmuje się pewnymi rzeczami. Od zawsze, kiedy zacząłem go podziwiać, wydawało mi się, że to taki typowy macho, który zostawia za sobą ludzi bez mrugnięcia okiem. Zdjęcia, relacje, pokazy utrwaliły we mnie poczucie, że Alex nie czuje niczego, że nic do niego nie trafia. A jednak kolejny raz dzisiejszego dnia przekonałem się, że byłem w błędzie.
- Wybacz, nie wiedziałem, że masz uczucia. - powiedziałem mu wprost. Nie lubiłem owijać w bawełnę, nawet w trudnych i krępujących kwestiach. - Ale dziękuję, że podzieliłeś się czymś od siebie, czymś co jest prawdziwe. Mam dość sztuczności. - spotykałem w agencji wielu ludzi jego pokroju. Kobiet i mężczyzn, którzy zachowywali się jakby byli nie wiadomo kim. Pomiatali innymi, poniżali ich i mieli z tego uciechę. Przyglądałem się im na tyle, by wyrobić sobie zdanie o takich osobach. Kaczarowski był ich pokroju. Może to z jego strony była gra pozorów, by nie zostać zniszczonym. Jednak on sam również pomiatał pracownikami. Czytałem o tym nie raz, nie dwa. Właściwie to był z tego znany. W środowisku modelingu nazywany był bestią. Być może dlatego ustawiłem się względem niego tak bojowo.
-Taaa – westchnął – mam z nią do czynienia na co dzień. - spojrzał na swoje dłonie, a potem znów na mnie – to co z tą kawą?
-A tak, przepraszam- uśmiechnąłem się łagodnie – ile chcesz łyżeczek?
-Przecież sam mogę zrobić. - po chwili postawiłem mu przed nosem mleko, cukier, łyżeczkę, kubek oraz kawę. Obserwowałem, jak przygotowuje napój. W tym czasie sięgnąłem po czajnik i podałem mu go siadając.
Trwaliśmy przez chwilę w ciszy, bo prawdopodobnie obaj musieliśmy przetrawić informacje, jakie do nas dotarły.
Dochodziła godzina trzynasta, a my nie robiliśmy nic innego poza rozmawianiem w kuchni. Aż trudno mi było uwierzyć, że tak dobrze może mi się z nim gadać. Poruszaliśmy tematy bardziej neutralne, takie jak pokazy, sesje zdjęciowe, ulubione książki lub muzyka. Co mnie zaskoczyło, Aleksander znał się na literaturze oraz uwielbiał sztukę. Tak jak ja. To była miła odmiana po wszystkich złośliwościach, których sobie nie szczędziliśmy. Jednak dość rozmów, trzeba było wreszcie zrobić coś na obiad. Wstałem ociągając się i otwarłem lodówkę. W niej nie było niczego zjadliwego, poza karmą dla Lorda Miaua, który gdzieś zniknął jak weszliśmy do domu i do tej pory się nie pojawił.
-Trzeba by zrobić jakieś zakupy – powiedziałem spokojnie, jednak nie mając ochoty ruszyć się z domu. Model również westchnął. Najwidoczniej myśleliśmy o tym samym.
-Blisko masz do tego sklepu?
-Pójdziemy do Tesco, to nie daleko. Trzeba tylko przejść przez coś w rodzaju łąki.
-No to idziemy... - rzekł przeciągając się na krześle.
Po chwili wychodziliśmy już w bloku, kierując się w stronę malutkiego zagajnika. O tej porze roku był naprawdę piękny. Uwielbiałem przyrodę, dlatego w czasie urlopu zdarzało mi się często przebywać na łączce, obok której mieliśmy za niedługo przechodzić. Mój towarzysz marudził coś pod nosem, że nie lubi lasów, polan, insektów, które na pewno rzucą się na niego, jak tylko postawi nogę na ściółce. Jego narzekanie było takie urocze. W pewnym momencie nie wytrzymałem i zacząłem chichotać. Nie uszło to uwadze Kaczarowskiego.
-Z czego się ryjesz baranie? - spojrzał na mnie z irytacją. - mówiłem ci doskonale że... AAAAAA – krzyknął w pewnym momencie. Od razu przestałem się śmiać i rozejrzałem się ze strachem. To, co zobaczyłem spowodowało, że wybuchnąłem głośnym rechotem, nie próbując się powstrzymać. Aleksander, tak bardzo zajęty uciszaniem mnie, wszedł z mrowisko. Nie patrzył gdzie idzie i już po chwili po całym jego ciele wędrowały małe stworzonka, mnie przyprawiając o stan skrajnej wesołości, a jego o piski i komiczne wymachiwanie rękami.
-Zdejmij je ze mnie! Zrób coś! - krzyknął z paniką w głosie.
-Przestań się ruszać i wyciągnij buta z mrowiska! - rozkazałem a po chwili zacząłem go otrzepywać z robali. Pociągnąłem go trochę dalej i tam nakazałem by stanął. Nie miałem żadnych obaw, ani lęków przed leśnymi stworzeniami. On natomiast zachowywał się jak małe dziecko, które stanęło twarzą w twarz z dwumetrową tarantulą, tak jak Ron w Harrym Potterze. Mnie to naprawdę bawiło.
-One są wszędzie! Musimy do domu! - jęczał i skomlał.
-Nie wierć się – warknąłem ostro. W końcu udało mi się go unieruchomić a po chwili powalić na trawę. Usiadłem mu na biodrach i zacząłem zdejmować jego bluzkę, wraz z owadami. Odrzuciłem ją trochę dalej i aż zawirowało mi w głowie. Jego tors był wspaniały, mięśnie pięknie układały się pod skórą. Aż zapomniałem jak się oddycha.
-Napatrzyłeś się już? -zapytał zirytowany – Mógłbyś ze mnie zejść pedale? - jęknął po chwili – to gryzie. Patryk!
-Już, spokojnie. - musiałem się otrząsnąć, by nie dojść od samego patrzenia na jego ciało. Ręką przejechałem po jego brzuchu, strącając insekty raz po raz, nie przejmując się jego piszczeniem. -Cholera, musisz wstać – powiedziałem rozsądnie, bo cholerniki wracały na jego ciało, podgryzając je. To powodowało, że Aleks się wiercił pode mną, a mojemu członkowi za bardzo się to podobało. Patrzyłem na niego z ogniem w oczach, mógłbym tak zostać i zacząć ocierać się o niego, byle nie przestawało mi być tak przyjemnie. Ale co dobre szybko się kończy. Zsunąłem się z niego bardzo niechętnie, jednak pociągając ze sobą jego spodnie. Zrobiłem to specjalnie.
-Co robisz zboczeńcu? - pisnął przerażony.
-Zamierzam cię bzyknąć wiesz? - odparłem kąśliwie. - Masz je w spodniach i za pewne w bokserkach też. Ściągaj je i wstawaj.
-Nie ma mowy! Nie rozbiorę się przed tobą pedale! - krzyknął.
-No to cię pogryzą w tyłek, albo i w jeszcze wrażliwsze miejsca. - wzruszyłem ramionami i odwróciłem się od niego. Denerwował mnie swoim zachowaniem, nieuwagą i nazywaniem mnie per pedał. Stałem tak przez dłuższą chwilę, kiedy on wytrzepywał całą resztę tego cholerstwa z bielizny, pojękując. Trwało to coraz dłużej, więc postanowiłem mu pomóc.
-Paaaaająk! Chodź tu! Pomóż! - dobiegł mnie pełen błagania jęk. Nie ruszyłem się z miejsca, więc podszedł do mnie ze wstydem wypisanym na twarzy. - No proszę... one są wszędzie. Łażą... czuję to. - bardzo powoli ściągnął bokserki, stając przede mną całkowicie nagi. Westchnąłem a potem jeszcze kilka razy, by się otrząsnąć z widoku. Jego członek był większy od mojego, nawet w stanie spoczynku, a krótkie, równo przystrzyżone włosy łonowe dodawały mu uroku. Niestety i w tych miejscach małe przebrzydłe mrówki zapuszczały się bezwstydnie, więc sięgnąłem dłonią, chcąc szybko mu je wyjąć. Niestety nie było to takie łatwe. Im bardziej się starałem, tym bardziej one uciekały... Kilka razy trąciłem jego penisa, który niespodziewanie zaczął budzić się do życia, wywołując we mnie palpitację serca. Zahaczyłem również o jądra a wtedy z gardła modela wyrwał się przeciągły jęk.
-Musisz się... umyć... - powiedziałem, starając się otrząsnąć z chwilowej fascynacji. -Inaczej nie wyjdą.
-Mogę... już się ubrać? - zapytał, wciągając głośno powietrze. Ta sytuacja dla niego była bardzo nie komfortowa. Jakkolwiek dla mnie też nie, ponieważ zdążyłem się podniecić.
-Tak. - odpowiedziałem jednak i odsunąłem się od niego. Nie na tyle szybko, by ukryć wybrzuszenie w spodniach.
-Nie mów, że się podnieciłeś! - warknął, znów robiąc się wściekły. Co miałem zrobić? On od zawsze mi się podobał, był idealny. A w takim momencie to już w ogóle.
-Ty też przecież! - oskarżyłem go i po sekundzie poczułem ból w dolnej części policzka. Uderzenie było silne, jednak nie na tyle, by pozbawić mnie zębów.
-Nie jestem ciotą! - krzyknął i zaczął szybko się ubierać. Zwiesiłem głowę i ruszyłem przed siebie. Zrobiło mi się przykro. Ja tylko próbowałem mu pomóc, a on na każdym kroku mnie wyzywał.
Po jakimś czasie Alex zrównał się ze mną i szedł obok bez słowa. We mnie wszystko się gotowało i jego głośniejsze westchnięcie spowodowało, że stanąłem i rzuciłem się na niego
-Jeszcze raz nazwiesz mnie ciotą, pedałem, czy podniesiesz na mnie rękę, skopię ci dupę tak, że cię w agencji nie poznają! - krzyknąłem, trzymając jego koszulkę w pięściach. Ten nagły wybuch i mnie zaskoczył. Nigdy w ten sposób nie rozwiązywałem problemów.
Szliśmy do Tesco nie odzywając się do siebie. Bardzo mi to pasowało, gdyż nie miałem ochoty nawet na niego patrzeć. Cała ta heca z mrówkami pokazała mi, że nie warto ufać ludziom ani być dla nich miłym. To nie był pierwszy raz, kiedy ktoś pokroju Aleksandra robił mi przykrość. Właściwie w pracy była to codzienność, w życiu... dwa razy się naciąłem. Nigdy więcej. Przez to wszystko nie miałem już ochoty spotykać się z Penelopą, mimo że jej to obiecałem. Po co ma mnie widzieć w złym humorze, nie chciałem jej martwić. Rozmyślając tak, nie zauważyłem nawet jak weszliśmy do sklepu. Dopiero muzyka i tłum ludzi rozbudził mnie z tego transu. Przyjąłem to z ulgą, ponieważ mogłem skupić się na przyjemniejszych rzeczach niż rozpamiętywanie. Zakupy były często moją odskocznią, kiedy miałem zły dzień, podły nastrój, czy chciałem się odstresować. Moja mama nigdy tego nie rozumiała, dlaczego tak bardzo lubiłem oglądać piękne rzeczy na wystawach, czy jeździć z tatą do supermarketu. Ona szczerze tego nienawidziła. Wkrótce znienawidziła też mnie. W końcu chciała mieć wnuki, uroczą synową i syna, z którego będzie dumna. Niestety, coś jej nie wyszło w tych planach i dlatego odrzuciła mnie kompletnie.
Szliśmy pomiędzy alejkami, ja zastanawiałem się jaki konkretnie zrobić obiad, a on niosąc swój koszyk i wkładał co niego co tam chciał. Nie specjalnie mnie to obchodziło. Byle trzymał się ode mnie na dystans. W pewnym momencie, gdy zatrzymałem się przy cukinii i papryce, model zniknął mi z oczu. Wreszcie mogłem odetchnąć spokojnie i pomyśleć, bez irytacji, że on jest z tyłu. Oczywiście w agencji by mnie zabili, gdybym go zgubił, ale pewnie poczeka na mnie przed wejściem, jak skończy buszować między regałami i kolejnymi działami. Co jak co, ale był dorosłym mężczyzną, na pewno by sobie poradził, w razie czego.
Wziąłem wszystko, czego potrzebowałem dla nas oraz dla Lorda Miaua, który by wrzeszczał jakbym nie przyniósł mu nic dobrego, i ruszyłem do kas. Niestety kolejka była duża, więc postanowiłem przejść się wzdłuż nich, by znaleźć miejsce z najmniejszą ilością ludzi. Przy któreś z nich usłyszałem swoje imię.
-Patryk! Zająłem ci miejsce! - Alex uśmiechał się do mnie, a ja miałem ochotę wybić mu zęby. Podszedłem do niego i warknąłem
-Ludzie się wkurzą, że się wpycham.
-Jacy ludzie? Przecież tu jest miejsce dla ciebie – wyszczerzył swoje białe zęby w irytującym uśmiechu i przepuścił mnie przed siebie. Stanąłem sobie i powarkiwałem pod nosem.
-Nie bocz się... - zagadnął do mnie
-Zamknij japę. Nie gadam z tobą. - odparłem całkowicie kulturalnie. No może nie do końca, ale byłem na niego za bardzo zły.
Zapłaciłem za swoje rzeczy i ruszyłem na ławeczkę, która znajdowała się nieopodal. Bolały mnie nogi i miałem ochotę pójść spać. Po chwili ziewnąłem, akurat wtedy kiedy przede mną pojawił się Kaczarowski.
-Zmęczony?- nie odpowiedziałem mu, tylko wstałem i ruszyłem do wyjścia. Być może zachowywałem się jak obrażone małe dziecko, ale miałem ku temu powody.
Droga powrotna minęła nam bez żadnych niespodzianek. Kiedy weszliśmy do mieszkania odetchnąłem z ulgą, zdjąłem buty i skierowałem się do kuchni. Przeczesałem swoje włosy dłonią, kładąc siatki na blacie. Wreszcie mogłem chwilę odpocząć. Usiadłem na krześle, w tym czasie Aleksander rozpakowywał swoje zakupy, a ja zapatrzyłem się na widok za oknem. Chętnie bym sobie poleżał na łące, lub w parku na polanie. Miałem cichą nadzieję, że kiedy skończy się ten cały pokaz i sesja zdjęciowa, będę mógł wziąć trochę urlopu.
-Gdzie masz ręczniki?
-W szafce obok zlewu. Pierwsza półka. - odparłem automatycznie. - Jeśli nie masz szczotki do zębów, to na którejś z niższych znajdziesz.
-Dzięki, muszę się wymyć z tego paskudztwa. Mogę ciuchy wrzucić do pralki?
-Taa, tylko najpierw je otrzep za oknem. I proszę cię, nie wypuść kota, bo zrobi sobie krzywdę.
-Ok – poszedł do łazienki. A ja zrobiłem sobie kawę i przeniosłem się do salonu, na kanapę. Włączyłem telewizor i zacząłem oglądać. Nie zauważyłem, kiedy moje oczy się przymknęły a ja odpłynąłem zupełnie. Obudziłem się dopiero po jakimś czasie, słysząc dzwoniący domofon. Po chwili Alex wpuścił kogoś, więc postanowiłem wstać.
-Kto dzwonił?
-Dostawca. Spałeś, więc zamówiłem dwie pizze. Dla ciebie Margaritę bo nie wiedziałem jaką lubisz. Mam nadzieję, że trafiłem.
-Spoko. Głodny jestem więc zjem. - burknąłem i udałem się do łazienki. Musiałem umyć zęby by i się odświeżyć.
Po pewnym czasie usłyszałem pukanie do drzwi.
-Patryk? Wszystko w porządku?
-Ta, a co?
-Siedzisz już tam z dobre pół godziny, myślałem, że coś się stało. Czekam z jedzeniem.
-Mogłeś sam zjeść.
-Ale wolę z tobą. - westchnąłem głośno z irytacją. Niech ten typek się ode mnie w końcu odczepi. Najpierw prosi mnie o pomoc, potem wyzywa od pedałów, a potem próbuje rozmawiać normalnie. Może dla niego to było okej, ale nie dla mnie. Miałem ochotę zrobić mu krzywdę, krzyczeć na niego albo zwolnić się z pracy. Jednak jako dorosły facet- musiałem zachowywać się rozsądnie. Tak też zrobiłem. Zjadłem z nim „obiad” a potem zrobiłem nam obu herbatę. Może i byłem na niego wściekły, ale jako gospodarz, musiałem być gościnny. Usiadłem ponownie w salonie i po raz kolejny włączyłem telewizor.
-Mogę się dosiąść?
-Nie.
-Patryk!
-Czego? - jego proszący i płaczliwy ton zaczął mnie jeszcze bardziej denerwować. Przysiadł się obok i trzymał coś, co przypominało wielkiego lizaka w kształcie serca.
-Chciałem... cię przeprosić... - spojrzał na mnie nie pewnie i wręczył mi prezent. Zerknąłem na słodycz i aż zaniemówiłem. - Naprawdę mi przykro, że tak się zachowałem. Mam wielką insektofobię, bo jako dziecko pogryzły mnie mrówki. Mój starszy brat wrzucił mnie do mrowiska, jak bawiliśmy się w ganianego. Nic nie poradzę na to, że zareagowałem w ten a nie inny sposób.
-A masz też pedałofobię? -zapytałem a po chwili przeczytałem napis na lizaku:
Masz ładne oczy... a z tyłu dodane było
I tyłeczek całkiem niezły.
Odwróciłem się w stronę Aleksandra i warknąłem
bardzo kurwa śmieszne. Przeczytałeś w ogóle napis na odwrocie tego lizaka?
-E? - po chwili mu pokazałem a ten wybuchnął śmiechem – To był przypadek. Serio
-Nie śmiej się pacanie. - westchnąłem – Przeprosiny przyjęte. Ale jeśli jeszcze raz tak zrobisz... - nie dokończyłem tylko odłożyłem podarunek obok siebie i ziewnąłem.
-Dobra, idę spać. Ty śpisz na kanapie, pościel leży na fotelu. Wstałem i wyszedłem z pokoju, mówiąc jeszcze -dobranoc.
-Dobranoc. Śpij dobrze Patryk.
Nie mogłem zasnąć. Między innymi przez burze, która rozpętała się dobre parę godzin temu, ale nie tylko. Najpierw napisała do mnie Penelopa, że mieliśmy się spotkać. Wypadło mi z głowy odwołanie, więc przeprosiłem ją i obiecałem, że zobaczymy się niebawem. Dodatkowo Lord Miau znów postanowił wskoczyć na mnie z dzikimi odgłosami, boleśnie mnie przygniatając. Poza tym wszystkim, nienawidziłem burz z całego serca i wolałem zakopać się pod pierzyną by ją przetrwać. Jednak i to nie było mi dane.
W pewnym momencie usłyszałem ciche pukanie.
-Patryk... mogę wejść?
-Czego chcesz Alex? Jest druga w nocy.
-Ja... nie mogę spać. Boję się... - odetchnąłem kilka razy i zaprosiłem go do środka.
-A jest coś, czego się nie boisz? No tak dla odmiany...
-E, psów, kotów... i węży. A co? - podszedł niebezpiecznie blisko łóżka. Po chwili pochylił się i podniósł kołdrę. -Mogę?
-Dobra. - dałem za wygraną. -Ale śpisz na samym krańcu łóżka i nie przeszkadzasz mi więcej. Zrozumiano?
-Tak. - wsunął się do mojej autonomii i już po chwili leżał ciasno przyciśnięty do mnie.
-Co ja mówiłem, cholerniku jeden? - syknąłem mu do ucha.
-Grzmoty! - wyjęczał...

To będzie bardzo długa noc... 

środa, 17 czerwca 2015

Kochankowie Samotności rozdział 13

Dodaję rozdział jeszcze raz, ponieważ go zmodyfikowałam. Nie podobało mi się to co było wcześniej, wybaczcie ;P
Wasza, 
A.

Luis nadal siedział skulony w swoim fotelu. Po przyjęciu środka uspokajającego, nieco ochłonął. Nie na tyle jednak, by całkowicie się zrelaksować. Pogrążył się w swoim świecie, fantazjach oraz rozpamiętywaniu ich pierwszej randki. Obaj wtedy zachowywali się jak napalone szczeniaki, dążąc tylko do łóżka. Właściwie Daren taki był. Luis chciał spokojnie zjeść kolację i udać się na wymarzony spacer. To Carter namawiał go na powrót do domu w celach „oglądania znaczków pocztowych”. Co prawda wtedy nie narzekał na brak namiętności i ostrej jazdy, w takich pozycjach, o jakich mu się nie śniło. Jednak seks szybko im się znudził i zbiegiem lat, ustępując rutynie i kłótniom. Na tym etapie ich życia chłopak musiał przemyśleć czy w ogóle jest sens ratowania czegokolwiek między nimi, bo poza namiętnym i jakże przygodnym seksem, prawie nic ich nie łączyło. Nie rozmawiali o tym, co zaszło między nimi, o tym co chcieliby razem stworzyć, o ewentualnej rozłące. Właściwie poza aktami zazdrości, seksualnymi oraz pomocą w kawiarni, w ogóle ze sobą nie rozmawiali. I akurat analizowanie całej sytuacji przypadło na ich „wakacyjny lot”.
Po pół roku namiętnego szaleństwa zdecydowali, żeby Luis zamieszkał u Darena. Pomysł wydawał im się świetny, zważywszy na to, że Samantha nadal mieszkała z bratem. Obaj mężczyźni przyjęli to z entuzjazmem. Już po kilku dniach okazało się to bardzo złym pomysłem. Carter kłócił się ze swoim chłopakiem o najmniejszą rzecz w jego- co podkreślał często mieszkaniu, zmuszając po niedługim czasie kochanka do wykonywania wszystkich prac domowych, w celu „odrobienia czynszu i samego faktu, że mógł u niego mieszkać”. Petterson nie był na tyle silny psychicznie, by się przeciwstawić, dlatego ulegle przyjmował punkt widzenia swojego mężczyzny. Odbijało się to na ich stosunkach seksualnych, powodując że w pewnym momencie żaden z nich na swój widok, nie był w stanie się podniecić, a co dopiero iść do łóżka.
Daren miał dość „mięczactwa” swojego partnera, a Luis potrzebując miłości i ciepła, dawał się zupełnie zdominować i źle traktować, bo łudził się, że choć trochę otrzyma tego, czego pragnął. Taki związek prędzej czy później musiał się rozpaść. Zdrada Luisa tylko im to ułatwiła. Z kolei po rozpadzie ich związku, Carter oszalał. Najpierw go gnębił i zachowywał się jak dzieciak, a potem nagle mu się odwidziało i zaczął postępować, jakby nadal byli parą. A jego były kochanek już tak nie potrafił. Najchętniej wysiadłby od razu z tego samolotu i trzymał się najdalej od niego, jak to tylko możliwe, a z drugiej jednak strony, wmawiał sobie, że można mu zaufać.
Daren z kolei nie postrzegał swojego zachowania w kategorii „szaleństwa i odbicia”. Przez ten czas, kiedy praktycznie nie mieli ze sobą kontaktu, zrozumiał jakim kaleką życiowym i uczuciowym był. Tęsknił z Luisem bardzo, mimo że nie umiał się do tego przyznać. Chciał ratować to, co im zostało, doceniając stracony skarb i rozumiejąc w końcu, że Petterson jest mężczyzną jego życia. Nie mieściło mu się w głowie, że mógłby ukochanego stracić.
Z rozmyślań wyrwało ich westchnienie Luisa.
-Wszystko w porządku? - zapytał Carter z troską nie patrząc na drugiego.
-Tak. Zamyśliłem się- odparł sucho szatyn. Nie miał ochoty kontynuować tej krótkiej wymiany zdań, jednak jedna rzecz nie dawała mu spokoju- czego ty tak naprawdę ode mnie chcesz? -zapytał wprost.
- A czego mógłbym chcieć? Wybaczenia i szansy- odparł najzwyczajniej w świecie mężczyzna
-Wybaczam ci, ale nie dam ci kolejnej szansy. Bo będzie tak samo jak wtedy. Czy ty w ogóle mnie kochałeś?- drążył dalej kelner.
-Dlaczego akurat teraz się mnie o to pytasz Luis?
-Bo wreszcie mam czas pomyśleć. -zwięzła odpowiedź sprawiła, że Daren w końcu spojrzał ukochanemu w oczy. To co tam zobaczył, nie napawało go optymizmem. Chłopak miał w sobie ból i żal, który nie miał jeszcze żadnego ujścia i jak ta rozmowa byłaby kontynuowana, w końcu nastąpiłby wybuch.
-Porozmawiajmy o tym na miejscu. To nie jest czas. - powiedział Carter spokojnie, ale i z lekką obawą w głosie.
-Nigdy nie jest odpowiedni czas, na żadne rozmowy między nami... - skwitował i zamknął oczy. Miał już tego serdecznie dość.
**
Wylądowali na lotnisku w Krakowie, nie mając pojęcia gdzie się dalej udać. Byli zmęczeni, głodni i zniechęceni długim lotem z przesiadką w Londynie. Luis w pewnym momencie miał ochotę rzucić wszystko i zostać w Anglii, jednak krótka rozmowa z Felixem sprawiła, że się rozmyślił.
Charlie wraz Darenem zastanawiali się, w którą stronę iść i jak dostać się do dworca PKS, skąd mogli udać się do Zawoi. Miejsca, które według Google map, było jednym z najpiękniejszych miejsc w Polsce. I co ważniejsze- było mniej okupowane przez turystów, niż Zakopane. W końcu zdecydowali się zapytać w informacji na lotnisku. Miła i młoda kobieta poinformowała ich, swoim łamanym angielskim, jak i gdzie mają się udać.
Już dwie godziny później siedzieli w autobusie, pałaszując obiad, który wzięli na wynos w pierwszej lepszej knajpie. Charlie i Felix karmili się co chwilę nawzajem, a Luis i Daren jedli samemu, z tym że jeden z nich udawał, że drugiego nie widzi.
-Porozmawiamy w końcu? - zagadnął lekko już zirytowany zachowaniem ukochanego, Carter. Starał się całą drogę znieść jego milczenie i grymas złości, ale kiedy usłyszał, że mężczyzna nie chciał dalej lecieć, o mało szlag go nie trafił. Ile czasu Luis mógł się gniewać? Ile rozpamiętywać? Tak nie dało się żyć, a Daren widział, że mężczyznę to po prostu coraz bardziej przytłacza.
-Nie. - krótka odpowiedź jeszcze bardziej rozzłościła blondyna.
-Do cholery jasnej, człowieku! - warknął, powstrzymując się, by nie krzyknąć na cały autokar.- do ci znowu odwaliło? Najpierw chcesz rozmawiać, a potem się rozmyślasz. Ogarnij się.
-Nie mamy o czym. Nie chcę być z tobą. Ani się przyjaźnić. A w te wakacje zostałem wmanewrowany. - rzekł najspokojniej jak mógł, choć w tym momencie pękało mu serce. Nie dał tego jednak po sobie poznać. Całą drogę, kiedy udawał że śpi, lub nie odzywał się do nikogo, myślał. Nad sprawami, które go bolały. Przypominał sobie to, jak były „chłopak” go traktował, kiedy nie miał czasu ugotować obiadu, jak patrzył na niego z odrazą, kiedy coś zrobił źle. Nie potrafił przypomnieć sobie nic dobrego z ich związku, a zapomniał o wszystkim, co było po ich zerwaniu. O pomocy Cartera w kawiarni, o opiece i czułości, niesamowitym seksie. To wszystko przestało się liczyć, a złe wspomnienia zalały go, dając udręczonej duszy prawo, by zaczęła odwyk – a co się z tym wiąże wyrzuciła tego łajdaka i niecnotę z jego serca.
-Dlaczego tak nagle mówisz? - zapytał wstrząśnięty mężczyzna, na co kelner spojrzał na niego smutnym wzrokiem
-Nie potrafię ci wybaczyć, tego jaki byłeś. Nienawidzę cię najbardziej na świecie, tego że cię pokochałem i że teraz ciepię. Nie umiem – wyszeptał najciszej jak mógł. - Nienawidzę chyba najbardziej twojej hipokryzji.
Daren na te słowa zbladł i nie był w stanie złapać oddechu, a co dopiero wymówić jakichkolwiek sensownych słów. Jednak po minucie intensywnego wpatrywania się w ukochanego odrzekł, prawie szeptem
-Rozumiem. Jutro zniknę z twojego życia, raz na zawsze. - właśnie dlatego, że kochał Pettersona, zdecydował w ciągu kilkudziesięciu sekund, co powinien zrobić. Widząc udręczoną twarz chłopaka, oraz jego ostatnie stany psychiczne, musiał pozwolić mu odejść.W końcu mężczyzna dawał mu sygnały już od dawna, że ma się wycofać, odczepić i nie karać go swoją obecnością. Ten jeden i właściwie pierwszy raz zamierzał posłuchać.
Tej krótkiej ale i bardzo niepokojącej rozmowie przysłuchiwali się ich przyjaciele. Na początku nie chcieli wierzyć w to, co usłyszeli. Jednak już po chwili, widząc miny ich obu, dotarło do nich, że żaden z mężczyzn nie żartuje. Felix miał ochotę walnąć Luisa w twarz, za jego irracjonalne chwilowo zachowanie. Oczywiście, że Darenowi nie należało od razu wybaczać, jednak przez ostatnie kilka dni był szczęśliwy, właśnie dzięki Carterowi. Obaj się zmienili i wyglądało na to, że będą w stanie ponownie stworzyć związek. Charlie również miał ochotę przyłożyć komuś- właściwie to im obu. Blondynowi za to, że tak szybko zrezygnował a jego kochankowi za to, że zachowywał się, jakby miał okres. Jednakże nie zrobili nic, nawet się nie odezwali. Do nich...
-Myślisz, że to się tak skończy? - wyszeptał aktorowi do ucha kelner
-Nie wiem kochanie, wygląda poważnie - odszepnął ale po chwili wpadł na plan – ale jeśli dalej będą się tak zachowywać, to zamkniemy ich z schowku na mopy. - zachichotał, zadowolony ze swojego szatańskiego pomysłu.
Reszta podróży minęła im bez zakłóceń. Skazani na siebie byli partnerzy na zmianę udawali, że śpią, lub rozmyślali w milczeniu o konsekwencjach swoich decyzji. W końcu musieli zbierać się i wysiadać z autokaru, gdy kierowca na migi zakomunikował im, że znajdują się w miejscu docelowym. Kiedy odebrali swoje bagaże, rozejrzeli się. Widok zaparł im dech w piersi. Przed nimi, dokładnie na wprost rozpościerały się przepiękne góry wraz z zielonym lasem. Szum strumyku niósł się po cichej już okolicy, oczywiście po wyjeździe autobusu ze stacji, a słońce świeciło wysoko na niebie. Luis wziął głęboki wdech i uśmiechnął się szeroko. Nie spodziewał się aż takiego piękna. Żaden z nich nie miał pojęcia jak naprawdę może być w polskich górach.
Niestety nie długo cieszyli się z widoków i spokoju. Pewna grupka lokalnych opryszków zainteresowała się bogato wyglądającymi turystami. Na pierwszy rzut oka było widać, że nie byli z Polski. Jeden z bandy, największy i najlepiej znający język angielski, podszedł do nich i wyciągnął nóż
- Witam panów. Widzę, że przyjechaliście z daleka. Pewnie nie znacie jeszcze naszych lokalnych zwyczajów. - podniósł narzędzie i zbliżył się do Luisa. - dawać pieniądze i komóry, bo nie miło się to dla was skończy. - cała czwórka spojrzała po sobie zdenerwowana, szukając jakiegoś pomysłu na wydobycie się z tej trudnej sytuacji. Charlie rozejrzał się dookoła, oprócz dryblasa było jeszcze czterech uzbrojonych chłopaków. Jeden z nich miał maczetę a reszta kije bejsbolowe. To spowodowało, że jeszcze nie obił im mord.
Felix zamknął na chwilę oczy przerażony. Nie chciał się narazić, ale też zamierzał poddać się bez walki. Również zauważył uzbrojenie opryszków. Niestety Petterson był na pierwszym planie, więc to do niego przyczepił się agresor, już po chwili wyciągając rękę w jego stronę.
-No panowie. - spojrzał na swoich – widzę, że mamy tu pięknisia. I to nawet nie jednego – popatrzył przelotnie na Kilpatricka – może fajnie by było się z nimi zabawić, co? - wszystko mówił po angielsku, tak, by turyści zrozumieli. Szatyn drżał na całym ciele, bojąc się mężczyzny przed nim. W momencie, kiedy już miał dotknąć Luisa, Daren nie wytrzymał. Uderzył go pięścią w twarz i warknął
-Nie waż się do dotykać! - nagły atak wściekłości został niespodziewanie zduszony mocniejszym uderzeniem, które otrzymał w szczękę. Cudem było, że nie stracił zębów. Luis wstrzymał oddech, tak bardzo przeraził się tego, że Carterowi coś się stanie. Na ułamek sekundy zamknął oczy, kiedy jego ukochany upadał. Zrozumiał, że mężczyzna jest dla niego nadal bardzo ważny i że za żadne skarby nie chce, by coś mu się stało. Nie umiałby bez niego żyć.
-Daren... - jęknął...Wtedy wszystko potoczyło się błyskawicznie, Petterson rzucił się na dryblasa, bijąc go kilkakrotnie z całej siły jaką posiadał i kopnął dwa razy w kroczę wrzeszcząc w furii
-Nigdy więcej nie dotykaj mojego mężczyzny! Bo cię kurwa zabije! - nikt nie spodziewał się takiej reakcji po delikatnym chłopaku, jednak za tym poszła lawina.
-Luis... - szepnął Daren, przestraszony. Teraz to przeraził się, że gang zrobi krzywdę chłopakowi. Nie mógł na to pozwolić, jednak trudno mu było się podnieść. Davis, obserwując co się dzieje, bez namysłu zaatakował dwóch z bandy, nokautując ich bardzo szybko, zanim zdążyli sięgnąć po kije. Tylko Felix nie ruszył się z miejsca sparaliżowany i przerażony tym wszystkim.Nikt dokładnie nie wiedział co działo się później, aż nie padł strzał z wiatrówki, który wszystkich przywołał do porządku. Felix zemdlał w przypływie paniki a „gang” się odsunął na bezpieczną odległość.
-Zjeżdżać mi stąd frajerzy, bo was powystrzelam. - warknął mężczyzna w średnim wieku, ubrany w koszulę w kratę i zwykłe dżinsy. Na głowie miał kapelusz materiałowy. Tamci jak na magiczne zaklęcie pozbierali się i uciekli, nie mając nawet możliwości zabrania czegoś im niedoszłym ofiarom. Luis podniósł Darena z ziemi ostrożnie, zaraz wyciągając chusteczkę i przykładając ją do cieknącej rany. Patrzył na niego z czułością i wdzięcznością. W głębi duszy umierał z przerażenia i miał ochotę zemdleć, jak będący w ramionach aktora przyjaciel.
-Nic wam nie jest? - zapytał z troską ich wybawca – jestem Henryk Szwaja. To chyba po was przyjechałem. Z ameryki tak?
-Tak. - odparł spokojnie Carter. Dziękujemy za ratunek, chcieli nas obrabować. - zaczął
- I nie tylko – dodał ze złością Charlie. Gdyby nie pan, byłoby kiepsko. - uśmiechnął się ciepło. Po chwili spojrzał też na omdlałego ukochanego. -Fel... kochanie, wróć do mnie... - szepnął coraz bardziej zaniepokojony. Nie wiedział, czy jemu coś się nie stało. Po chwili jednak kelner otworzył oczy i uśmiechnął się blado. - już po wszystkim.
-Może od razu was zabiorę do szpitala. Nie wiadomo, czy nie macie wstrząsu mózgu ani złamań – westchnął Henryk zaniepokojony już nie na żarty. Jego goście oberwali i on czuł się odpowiedzialny by im pomóc.
- Wszystko w porządku – stwierdzili zgodnie chórem, mimo że żaden z nich nie czuł się jakby tak właśnie było.
-Kąpiel i odpoczynek dobrze nam zrobi – dodał Felix, który stał już o własnych nogach i uśmiechał się do ukochanego. Po chwili cała piątka siedziała już w samochodzie. Nie rozmawiali, bo byli zbyt zmęczeni i zszokowani zaistniałym incydentem, a ich gospodarz zbyt zażenowany, by wydusić choć kilka słów na usprawiedliwienie narodu polskiego.
W drodze do nowego lokum, Petterson siedział sztywno, jak na szpilkach. Nie potrafił się uspokoić ani rozluźnić. Nagle poczuł oplatające go ramie. Westchnął, doskonale znając to ramie.
-Już po wszystkim. Już możesz odetchnąć. - wyszeptał blondyn. Luis pokręcił tylko głową, przytulając się do mężczyzny. Jego oblicze wyrażało smutek. Cały czas w myślach odtwarzał moment, w którym Daren padał na ziemię i za każdym razem jego serce na nowo zaczynało szaleńczą walkę o wydostanie się z piersi, do niego.
Kiedy dojechali do pensjonatu, przywitała ich od razu kobieta również w średnim wieku, krępawa, jednak z szerokim uśmiechem na ustach. Dopiero, gdy wysypali się z samochodu, wytrzeszczyła oczy i załamała ręce.
- Na Boga, co wam się stało? - zapytała od razu do nich podbiegając. Jej mąż spojrzał na nią i po chwili wytłumaczył sytuacje.
-Takich to trzeba gonić ze ścierą i porządnie złoić tyłki, a odechce im się takich „zabaw” - warknęła rozeźlona nie na żarty. -Przepraszamy, że was to spotkało, jednak niestety takie niecnoty chodzą po świecie. Zwłaszcza w tej części gór. - po chwili jednak uśmiechnęła się łagodnie – Jestem Krystyna. Wraz z mężem prowadzimy ten mały hotelik od dwudziestu lat. Miło nam was poznać.
-Jestem Charlie, to Luis, Felix i Daren. - przedstawił wszystkich po kolei,będąc najbardziej pozbierany, po całej sytuacji. Mężczyźni kiwali głowami na wzmiankę ich imion i uśmiechali się do kobiety. - Nic się nie stało, w końcu i u nas takie elementy się zdarzają. - dodał zakłopotany. - I nie musi pani nas za nich przepraszać.
-Cieszę się, że przyjechaliście. A co do sytuacji i przeprosin to owszem muszę. - rzekła, ponownie załamując ręce – bo przez takich jak oni, ten kraj jeszcze gorzej jest postrzegany przez przyjezdnych. Raz mi nawet powiedzieli jeden z drugim, że myśleli że my tu prądu ani ciepłej wody nie mamy. Toż to skandal.
-Proszę się nie martwić. My złego słowa nie powiemy o Polsce. - uśmiechnął się Daren, wspominając słowa, które wypowiedział Luis, bijąc tamtego kolesia.
Weszli w końcu do budynku, rozglądając się z ciekawością. Na wprost od drzwi wejściowych była się recepcja, po lewej stronie schody na piętro. Po prawej od wejścia widać było dużą kuchnię. Ława oraz stół, które widać było w środku, były dostatecznie duże, by zmieściło się tam dobre dziesięć osób. Za nią, czego nie widać było, znajdował się salon. Krystyna podała im klucze i zaprowadziła do pokoi. Widać było napiętą atmosferę między dwójką gości, nie powiedziała jednak nic. To nie była jej sprawa. Widywała skłócone parki, ale takiej jeszcze nie miała przyjemności gościć. Czuła, że między nimi jest wiele niewypowiedzianych słów, oraz wiele namiętności.
Carter stał w swoim „nowym” pokoju lekko zakłopotany. Krew już dawno przestała mu z wargi lecieć, lecz on i tak z jakiegoś powodu przyciskał do ust zmaltretowaną chusteczkę. Patrzył na wielkie okno, na wprost drzwi. Luis zdążył się już rozpakować i rzucić na duże, dwuosobowe łóżko. Miał ochotę na drzemkę. Jednak nie słysząc niczego ze strony byłego, podniósł się z wygodnej poduszki i podparł na łokciach.
-Co tak stoisz? - zapytał, unosząc brew.
-Eeee, myślę i chyba poproszę panią Krystynę o dodatkowy pokój. - westchnął i odłożył trzymaną w dłoni chusteczkę. Odwrócił się i ruszył do wyjścia, jednak wtedy kelner poderwał się z łóżka i zatrzymał go, chwytając za ramię.
-Dlaczego?- zapytał zdziwiony.
-Bo nie chcę ci przeszkadzać i się narzucać. - wyjaśnił – już mi dzisiaj powiedziałeś, że mam zniknąć z twojego życia. - dodał jakby ciężej. Jak on nie chciał tych słów usłyszeć od ukochanego, ale to już się stało i nie było sensu udawać, że nic takiego się nie wydarzyło.
-To prawda. - wyszeptał – ale od tego czasu się zmieniło... kiedy tamci nas napadli i ty stanąłeś w mojej obronie – jego głos zaczął się niebezpiecznie łamać – bałem się, że coś ci się stanie. Kiedy on cię uderzył... - dodał ze łzami w oczach, patrząc w jego – nie bałem się tak nigdy wcześniej, że cię stracę. I znienawidziłem możliwość nie bycia z tobą. Tego, że możesz wyjechać i zniknąć, że może cie nie być przy mnie. To wszystko co powiedziałem wcześniej... ja wcale tak nie myślę. Nie nienawidzę cię.
-Luis...
-Nie. -wszedł mu w słowo chłopak – nie ma takiej możliwości, bym pozwolił ci odejść. Kocham cię i się nie zgadzam. Masz tu zostać i sprawić, że będę najszczęśliwszym facetem pod słońcem. Rozumiesz?
-Mam cię nosić na rękach? - zapytał przekornie blondyn a po chwili zbliżył się do niego i spoważniał – chcesz być ze mną? Ponownie? Bo ja bym bardzo chciał. O niczym bardziej nie marzę kochanie.
-A czy ja właśnie ci tego nie powiedziałem? - głos Luisa był niemal histeryczny – Daren, ja tu się wywnętrzam tutaj, a ty nie ogarniasz...
-Musiałem się upewnić. - objął ukochanego w pasie i delikatnie złączył ich usta w czułym i delikatnym pocałunku. Ich wargi przywitały się radośnie, jakby czekały z utęsknieniem na ten kontakt. Z resztą ciała obu mężczyzn zareagowały podobnie. I było to wspaniałe. Po chwili jednak cichy syk przerwał wzniosłą chwilę.
- Ał... - westchnął, - cholerna warga... - skrzywił się Carter, jednak po chwili delikatnie uśmiechnął- Kocham cię wiesz? Pokazałeś dzisiaj cholerną odwagę, rzucając się na tego opryszka. - wymruczał z uznaniem. - Jestem z ciebie bardzo dumny. I przepraszam, za to że przeze mnie cierpiałeś.
-Wkurzyłem się, bo mi bił ukochanego. - odpowiedział ze śmiechem kelner – ma szczęście, że nic wielkiego ci nie zrobił. Bo chyba bym go wykastrował i oskalpował. -Przepraszam, za te okrutne słowa.
-Mmm, mój delikatny mężczyzna potrafi pokazać pazurki... - zaśmiał się i cmoknął go w nos, przytulając do siebie po chwili mocniej. - Przeprosiny przyjęte.
-Mhm i pokaże ci je, jak znów będziesz próbował zaciągnąć go do garów. -zarechotali obaj, a po chwili Daren dodał, prawie krztusząc się ze śmiechu
- Oh, od dzisiaj to „ja” będę stał przy garach. - w jego ustach zabrzmiało to co najmniej nieprzyzwoicie. Przynajmniej dla kelnera.
**
Charlie i Felix rozpakowali się i postanowili wziąć razem prysznic. Obaj denerwowali się rozwojem wypadków oraz ich przyjaciółmi, którzy mieli mieszkać w jednym pokoju.
-Jak to będzie? - zapytał łagodnie drobniejszy mężczyzna, tuląc się do myjącego jego plecy aktora.
-Nie wiem. Mam nadzieję, że się nie pozabijają. A w razie co, pozamieniamy pokoje. Mówi się trudno
-Nie zrozum mnie źle, ale ja nie chcę z żadnym z nich mieszkać. Wolę być z tobą, w końcu po to tu przyjechałem. -szepnął blondyn
-Wiem kochanie. Obiecuję ci, że jak tylko się umyjemy, pójdziemy do nich sprawdzić, czy wszystko dobrze i czy jeszcze żyją. - mrugnął do niego. -A jak się nie ogarną to ich kopniemy w tyłek i zamkniemy w łazience, na całe wakacje.
Jak postanowili, tak zrobili. Już po niecałej godzinie, uzbrojeni w obawy i nadzieję, znaleźli się pod pokojem Luisa i Darena. Davis zapukał delikatnie. Przez pierwsze kilkanaście sekund nie było odzewu, jednak w końcu drzwi się otworzyły. Wtedy obaj z Felixem dostali wytrzeszczu.
Luis, ubrany tylko w spodnie i skarpetki, patrzył na nich zarumieniony, a za nim po chwili pojawił się blondyn i z szerokim uśmiechem cmoknął go w nagie ramie. - Coś się stało? - zapytał kelner z lekką irytacją, jakby właśnie robił z ukochanym coś bardzo ważnego a ktoś im cholernie przeszkodził. Brwi przyjaciół wystrzeliły do góry, jakby na komendę
-Eeee, przyszliśmy sprawdzić, czy z wami wszystko w porządku. Ale widzę, że chyba tak. Także możemy sobie iść. -wyszczerzył się zadowolony brunet. Miał ochotę śmiać się w głos z tych dwójki, tak komicznie wyglądali.
-Ale... - zaczął Kilpatrick, jednak jego mężczyzna chwycił go za rękę i pociągnął w korytarz

-Później, wszystko ci opowiem – zawołał za nim przepraszającym tonem Petterson. 

piątek, 22 maja 2015

Mój tydzień z...rozdział 1

Wróciłam! A ponieważ narodził mi się nowy pomysł, pokazuję go Wam od razu. Jeszcze nie betowany, jednak jak tylko zostanie poprawiony, to wstawię.                 
Wasza 
A.                  
Zapomniałam dodać. Pojawiłam się na wordpressie. Nie umiem jeszcze się tym posługiwać za bardzo, ale staram się. Będę tam wrzucać opowiadania, które wrzucam tu i na pozostałych moich blogach xD
https://aopowiescibl.wordpress.com                
                
                                                                              Dzień 1

Jestem cholernym, spedalonym idiotą! Dałem się wpakować w takie gówno. Bo dlaczego nie mogłem normalnie i po prostu trzymać się od niego z daleka?
Mój koszmarny dzień zaczął się bardzo niemiłą pobudką. Mój wspaniały i jakże wielmożnie mi panujący kot, postanowił obudzić mnie o godzinie piątej rano, bo chciało mu się jeść. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że wskoczył mi swoimi ośmioma kilogramami na głowę. Do tego wydał z siebie okrzyk, jakby co najmniej prowadził stado orków do boju. Jakby tego było mało, o godzinie szóstej z hakiem telefonem uraczyła mnie moja równie wspaniała, jak kot, mamusia. Już od przynajmniej piętnastu lat jej nie znosiłem, a to uczucie i jej się udzielało. Dlaczego właśnie dzisiaj postanowiła mnie zaszczycić, że właśnie zmarł mój równie uwielbiany przeze mnie ojciec, i dobrze by było, gdybym jednak się pojawił na pogrzebie.
Miałem co do tego trochę inne zdanie, ale zanim je wygłosiłem, zostałem zgaszony tekstem „oj synku, co ludzie powiedzą?”
-Może powiedzą, że jego syn wolał się pieprzyć z jakimś murzynem z długą pałą, zamiast pożegnać ojca tyrana. - odparłem z uśmiechem na ustach, na co ona się po prostu wyłączyła. UF, miałem ją z głowy na kolejne dwa lata.
Tak, jak jest się pedałem, nie ma się rodziny ani większości przyjaciół z dzieciństwa. No chyba, że jest ktoś mega wyrozumiały. Ale w tym kraju? Pełnym konserwatystów i kościoła panoszącego się na prawo i lewo, mówiącego wszystkim co i jak mają robić, będącego siedliskiem pedofilii i hipokryzji; nic się nie da zrobić, a już tym bardziej normalnie żyć.
Kiedy w końcu wydukałem swoim rodzicom, że jestem gejem, oni wspaniałomyślnie kupili mi mieszkanie, każąc się do niego wyprowadzić. Najlepiej w trybie now! Oczywiście, jak to w każdej małej mieścinie, wszyscy się dowiedzieli o mojej chorobie i do matury miałem przerąbane. Z resztą i tak wybierałem się na studia na drugi koniec Polski.
Jako student, byłem wycofany i nie ufny. Mając na koncie serię pobić i szykanowań za dzieciaka, wolałem się nie wychylać.
Te pięć lat przeleciało mi jakoś w miarę. Zdobyłem tytuł magistra i mogłem iść do pracy. Na moje szczęście znalazłem ją całkiem szybko, ponieważ miałem zdolności rysownicze oraz gdzieś ktoś nauczył mnie sztuki makijażu, bym mógł pomóc pewnej drag queen, z którą zresztą przyjaźnię się do dnia dzisiejszego. Tak więc, wylądowałem w agencji modelingu. Męskiego! Modelingu. Szczerze mówiąc nie miałem pojęcia, że coś takiego istnieje i to w tym kraju. Być może te złamasy z poglądowym zatwardzeniem nie miały argumentów, by dobrać się do dup oszołomom, którzy biegają po wybiegach. I co gorsza, się malują!
I tak o to zaczął się mój koszmar. Jeszcze wczoraj, a pracuję tam od co najmniej roku, miałem spokój. Względny przynajmniej. Pomagałem styliście, dobierałem ciuchy i malowałem modeli, by wyglądali jak ludzie a nie upiory z opery. Jednak dzisiejszy dzień był inny. Mój szef nawiązał współpracę z jednym z bardziej znanych polskich modeli, który robił do tej pory karierę za granicą. Mężczyznę, do którego wzdychałem od kilku lat i robiłem sobie dobrze pod prysznicem. I to niestety JA miałem zająć się tym człowiekiem, dbać o jego stylizacje, uczesanie i makijaż. A to było wyzwanie.
Aleksander Kaczarowski a.k.a Alex K. był bardzo wymagającym człowiekiem. Potrafił zwolnić każdego, za byle drobiazg. Do tego był zimny, oschły i nie przyjemny w obyciu. I bardzo, ale to bardzo heteroseksualny! Jego podbojami miłosnymi żyło wiele osób. W tym również ja. Kiedy zostałem poinformowany, że od tego człowieka ma zależeć dalsza moja kariera w tej agencji, aż zadrżałem w posadach.
-Szefie! Wiesz, że jestem gejem i że bardzo go podziwiam! Ale jego lepiej podziwiać na odległość! Przecież on potrafi kogoś zwolnić, za najmniejszy błąd.
-To nie będziesz tych błędów popełniał – odparł spokojnie Maurycy – poza tym, kto się nim lepiej zajmie, jak nie ty. Właśnie dlatego, że go podziwiasz.
-Maurycy! Jesteśmy przyjaciółmi odkąd tu pracuję. Proszę nie skazuj mnie na niego. Potrzebuję pracy jak powietrza! A jestem pewien, że przez niego wylecę. I to szybko.
-Jak się orientuję, to ja jestem szefem tej agencji. I bez mojej wiedzy oraz interwencji nic się tobie stać nie może. Poza tym, jesteś dobry w tym co robisz, myślisz że zaufałbym w tak trudnym zadaniu byle komu? - tak, ten człowiek miał gadane, dlatego w sumie jest moim szefem. Jednak to mnie nie uspokajało, bo spodziewałem się najgorszego, a ten jeszcze mi mówi, że na mnie liczy. - słuchaj! Jeśli dobrze się spiszesz, czeka cię podwyżka. I to taka konkretna. Będziesz żył sobie jak pączek w maśle, nie przejmując się niczym.
Niestety Maurycy znał mnie bardzo dobrze, wiedział że ledwo wiązałem koniec z końcem. I to właśnie ten argument przeważył. Chyba dodatkowo jeszcze mnie ugłaskał, bo jak dowiedziałem się najważniejszego, to nie miałem aż tak wielkiej ochoty w finezyjny sposób go uśmiercić. W innych okolicznościach już by leżał martwy, w kałuży krwi. Byłem pogodzony z losem.

-Tu masz kluczyki, kasę służbową praz namiary na hotel. Wszystko masz już tam załatwione, masz się po prostu stawić. Idźcie po przyjeździe na jakieś zakupy, obiad czy on tam będzie chciał. Zajmij się nim, niech pozwiedza. A jutro przywieź go do nas. Ok? Właśnie, przyjeżdża za godzinę, więc się śpiesz. No nie ma na co czekać, poszalejcie. - puścił mi oczko, a ja zmierzyłem go na krótko wzrokiem.
- A mam inne wyjście? - zapytałem z totalną rezygnacją w oczach oraz głosie. Nic więcej nie mówiąc poszedłem powoli do drzwi, oglądając się jeszcze na chwilę – wisisz mi za to konkretną kolację! - od razu pokiwał mi głową w geście zgody. Musiał być bardzo zdesperowany, by postawić mnie przed faktem dokonanym. Jednak według mnie, był zwykłym kutasem.

Jazda na lotnisko minęła mi spokojnie. Na szczęście nie było korków. To i tak był sukces, bo Gdańsk i połowa Sopotu o tej porze była bardzo zakorkowana. Ale widać miałem szczęście. Zwykle właśnie dlatego wolałem jeździć SKM-ką niż na przykład autobusami. Prawo jazdy miałem, to oczywiste, jednak nigdy nie było mnie stać na prywatny samochód. W to akurat rodzice mnie nie zaopatrzyli.

Dotarłem do hali przylotów pół godziny przed czasem. Zdążyłem napisać na kartce imię a raczej pseudonim artystyczny naszego gościa, kupić kawę a automacie i skorzystać z lotniskowej toalety. Kiedy wróciłem, samolot akurat wylądował, na szczęście na czas. Kiedy ludzie zaczęli wychodzić przybrałem najbardziej zachęcającą minę, jaką mogłem w takiej sytuacji i z szybko bijącym sercem czekałem. Nic nie znaczący i nieznani dla mnie ludzie przechodzili obok mnie obojętnie, aż zobaczyłem jego. Żołądek podszedł mi do gardła, a ja miałem ochotę zwymiotować ze stresu. Mężczyzna podszedł do mnie niezadowolony i z nonszalancją rzekł
-Zawsze robisz takie idiotyczne miny na powitanie? - zlustrował mnie od dołu do góry.
-Jestem Patryk Pająk i również miło mi pana poznać – rzekłem z naciskiem na formę grzecznościową.
-Niech ci będzie. I tak pewnie widzę cię po raz ostatni. - machnął ręką.
-Jestem pana stylistą i przewodnikiem, więc raczej będziemy się widywać dość często w ciągu następnych siedmiu dni. - odpowiedziałem z coraz większą irytacją.
-Doprawdy? Ty, moim stylistą? No ubrać to się nie potrafisz, więc wątpię - odparł z pogardą. Nie minęło jeszcze pięć minut, dokąd go poznałem, a już miałem ochotę go zakatrupić. Mimo, że działał na moje zmysły, rozbudzając coraz to nowsze pragnienia.
-Weź swoje bagaże, nie będę tego robił za ciebie – zjadliwość mojego tonu mnie zaskoczyła. Ale w pozytywny sposób. Nie dam sobie wejść na głowę. On z kolei prychnął oburzony, jednak spełnił polecenie, jakby od niechcenia. No co za typ.

Stanąłem w wielkim holu przepięknego zabytkowego hotelu w centrum Sopotu. Nigdy w nim jeszcze nie byłem, właściwie raczej i nigdy nie będę, z racji mojego majątku. Z prawej strony od wejścia, znajdowała się recepcja. W głębi wejście do sali jadalnej oraz schody, po obu stronach recepcji. Obok nich znajdowały się również windy. Czyli jednym słowem, w sam raz dla takich osób jak Alex.
Podszedłem do kontuaru, by zameldować przybycie modela i wziąć klucze. Recepcjonista, mężczyzna sędziwego wieku, z siwymi włosami, zerknął na mnie przychylnym okiem
-Pan też widzę, musi użerać się z gwiazdkami.
-Taa. Niestety. - odpowiedziałem mu i uśmiechnąłem się do niego ciepło
-Widzi pan, to co teraz mówię jest nielegalne, ale ja mam ich dość. Czekam tylko aż przejdę na emeryturę i tyle mnie widzieli. - również uśmiechnął się do mnie. Tylko z tą różnicą, że przepraszająco.
-Pana sekret jest ze mną bezpieczny. - mrugnąłem do niego i w tym momencie ktoś uderzył mnie z całej siły w ramie.
-Au... - już chciałem coś owemu człowiekowi nagadać, jednak zanim zdążyłem, usłyszałem bardzo głęboki głos
-Patryk! Stary przyjacielu. Co ty tutaj robisz?
-Penelopa? - rozszerzyłem oczy w szoku – co TY tutaj robisz, przyjaciółko moja? - recepcjonista najwyraźniej przyzwyczajony do wielu dziwnych rzeczy, stał spokojnie, nadal mając sympatyczny wyraz twarzy.
-To twój szef ci nic nie mówił? Mamy podpisany kontrakt na serię zdjęć, dla jednego z polskich magazynów. -zaśmiał się łagodnie
-Uważaj, żeby cię nie zjedli żywcem – odparłem do ciemnoskórego przyjaciela. Przyjechał specjalnie ze stanów, by odbyć sesję. To było bardzo do niego podobne.
-Mam nadzieję, że wypijemy dzisiaj jakieś piwko. - uniósł brew a po chwili dodał – ale jeszcze ty nie powiedziałeś mi co robisz w tym hotelu.
-No ile jeszcze będę czekać?! - rozległo się na naszymi plecami. Alex najwyraźniej znudzony brakiem zainteresowania, oraz pogawędką, postanowił się wtrącić. Penelopa widząc go, uśmiechnęła się tajemniczo i rzekła
-No stary. Widzę, że awansowałeś.
-Ta. Na popychacza. - mruknąłem. - Zadzwonię co do dzisiaj, a teraz wybacz. Muszę zająć się gwiazdką.
-Bywaj przyjacielu- ucałował mnie w policzek i odszedł w stronę wyjścia. Kiedy odszedł załatwiłem klucz i zapłaciłem ciężkie pieniądze za cały tydzień z góry. All inclusive oczywiście. Przecież wielka gwiazda Aleksander Kaczorowski nie zgodziłby się na nic innego.
W końcu ruszyłem do nadętego modela i od razu dostałem reprymendę.
-Dlaczego tak długo? Wiesz kim ja jestem? W ogóle kto to był? I dlaczego całował cię w policzek? Co wy pedały jesteście? Boże, to jest obrzydliwe. - na jego słowotok nie odpowiedziałem, tylko ruszyłem na poszukiwanie pokoju. Bagażami się nie martwiłem, ponieważ zajął się nim boy hotelowy.
Na górze, znalazłem to, czego szukałem, otworzyłem drzwi i wszedłem. Pokój był wielki jak na moje standardy. Po lewej stronie od wejścia stało wielkie łóżko, stolik nocny i komoda. Z kolei po drugiej stronie znajdowały się drzwi do przestronnej łazienki z jacuzzi, oraz szafa. Wszystko wieńczyło wielkie okno, z kremowymi zasłonami i balkon, na który można było przez to okno wyjść. Wszystko to było pełne przepychu. Dobrze, że to nie ja tam miałem mieszkać, bo bałbym się dotknąć czegokolwiek.
Aleksander z kolei zapewne przyzwyczajony już do tego wszystkiego, prychnął tylko i spojrzał sceptycznie
-Może być. Ale ty to patrzysz jak malowane ciele na ten pokój. Nie stać cię na taki co?
-Wyjaśnijmy sobie. - zacząłem ostrożnie ale dosadnie – nie jestem pustogłowym chłoptasiem z kompleksem małego, że muszę szpanować takimi miejscami. Założę się, że wrzucisz zaraz focię na Instagrama lub twittera. Mnie takie rzeczy nie interesują, bo ja w przeciwieństwie do innych ciężko pracuję. -mina mężczyźnie zrzedła – i jeśli jeszcze raz zrobisz jakiś walniesz jakiś głupi komentarz na temat mojego wyglądu, czy statusu finansowego, to na sesji zdjęciowej i wybiegu będziesz miał śliwę pod okiem! Zrozumiano?
-O jezu, jezu luzuj majty. - odpowiedział mi pan hetero i wzniósł oczy do góry. Potem rozsiadł się na łóżku i rzekł
-Nie wiem jakie masz wobec mnie plany, ale chciałbym wziąć kąpiel, przebrać się i coś zjeść. Potem jechać na zakupy.
-No generalnie chcę cię zabrać na obiad i jakieś zwiedzanie. Zakupy możemy zrobić potem.
-Nie dziękuję, Polska jest brzydkim krajem, nie ma czego tu zwiedzać. Jedzenie i kupowanie mnie zadowoli. - odparł tak po prostu. Aż się we mnie zagotowało. Polak, który mówi tak o swoim kraju? To przez takich jak on mamy złą reputację w świecie.
-Dobrze, poczekam aż się umyjesz. Jeśli ci przeszkadzam, możesz wziąć torbę do łazienki. Jest wielka. - powiedziałem złośliwie.
-Obejdzie się. - prychnął. Co on kot jakiś? A może któryś z jego przodków miał jakieś konotacje z tymi zwierzętami.
-Co ty, kot jesteś że tak prychasz? - zapytałem z rozbawieniem. -Zachowujesz się zupełnie jak mój mruczek. - dodałem, widząc jego minę.
-Fu. Nie porównuj mnie do tych paskudnych zwierząt! - warknął i zdjął koszulkę – zwierzęta są do jedzenia, a nie do posiadania. - dodał a moim oczom ukazał się jego umięśniony tors. Miałem problemy, by się nie zacząć ślinić. Udało mi się jednak pokonać chwilowe zamroczenie i zerknąłem na niego pod innym kątem, niż zakochany kundel. Jego twarz była proporcjonalna, kości policzkowe uwydatnione, szczęka szeroka i mocna. Oczy ciemne, patrzące gniewnie i wyzywająco. Rzęsy dłuższe niż u większości mężczyzn, nie miałem pojęcia czy naturalne czy sztuczne. Jego włosy były brązowe i przydługie. Pasowała mu taka fryzura. Ciało mocne, sprężyste i umięśnione. Mięśnie brzucha widoczne. Tyłek zgrabny, tak samo jak nogi. Dla mnie- ideał. Jednak jego charakter był nie do zniesienia. Zachowywał się jak diva, lub macho. Najlepiej na przemiennie w ciągu pięciu minut. Trudno było jakkolwiek się dopasować, a już tym bardziej nastawić.
Ja z kolei przy nim wypadałem marnie. Owszem dbałem o siebie i chodziłem na siłownię, jednak byłem od niego drobniejszy. Moje jasne włosy choć były mniej więcej tak samo długie jak jego, upinałem je. Trudno było mi jakkolwiek porównywać się do niego. On miał więcej pieniędzy i to najbardziej nas różniło. Oprócz charakteru, który zupełnie gnał na przeciwległe bieguny. Ja byłem spokojny, wyważony ale i cyniczny. A on... no cóż. I to niestety do niego wzdychałem po nocach. To było najbardziej niesprawiedliwe.

I właśnie siedzę w jego pokoju i mam ochotę wyć za to, że pozwoliłem się w to wciągnąć. Każdy normalny by odmówił, kazał szefowi wyznaczyć kogoś innego, czy znaleźć kilka wymówek, na przykład śmierć ojca. Ale ja akurat musiałem zrobić inaczej!
-Jestem gotowy- wyrwał mnie z zamyślenia głos modela – możemy iść. No chyba, że zmieniłeś zdanie i chcesz tu zostać.
-Zamyśliłem się – powiedziałem spokojnie i ruszyłem się z miękkiego łóżka. W porównaniu do mojego i twardego tapczanu, to było bardzo wygodne miejsce.
Mężczyzna nic nie odpowiedział. Wyszliśmy w milczeniu z pokoju i z hotelu. Nie znałem preferencji kulinarnych modela, poza tymi że trzeba jeść mięso każdego rodzaju. Dlatego wybrałem też neutralną restauracje z kuchnią polską. W końcu jak by nie patrzeć, on był polakiem. Z tą myślą zająłem stolik.
-Dawno nie jadłem rodzimego jedzenia. - rzekł z sentymentem. To mnie bardzo zdziwiło. Skoro nie lubił naszego kraju, to akurat skąd mogłem wiedzieć, że wyłączył z tego potrawy.
-Nie ma to jak rodzinne żarełko – przyznałem mu rację.
-Każde nawet najlepsze żarcie może się znudzić. Jak byłem w Japonii to nie miałem już co jeść. - po chwili przyszedł kelner z kartami, na co Alex od razu złożył zamówienie
-Poproszę pierogi ruskie, żurek i colę. Dla kolegi to samo. - nie zapytał mnie, czy lubię akurat te potrawy, czy mam ochotę w ogóle jeść. Jednak wolałem nie robić scen i przytaknąłem. Kiedy kelner odszedł spojrzałem na niego złowrogo
-Zawsze wszystkim zamawiasz?
-Tak, jeśli pracują dla mnie. Nie będę się spierał z nimi, czy coś lubią czy nie. Po prostu biorą co jest, albo chodzą głodni. - zrobiłem wielkie oczy. Takie zachowanie było karygodne. U nas w agencji zawsze zbieraliśmy zamówienia, by każdy dostał to, na co miał ochotę. A on tak po prostu i otwarcie mówi, że ma w innych w poważaniu.
-U nas to niedopuszczalne, by tak robić. - powiedziałem dosadnie, patrząc w jego brązowe oczy. - Każdy jest inny i zasługuje na to, na co ma ochotę.
-Dla mnie ludzie są wszyscy tacy sami i nie zasługują na nic. -odparł nonszalancko. Aż mnie zagiął. Miałem ochotę kolejny raz tego dnia dać mu w twarz. Powstrzymywała mnie tylko praca i myśl, że jesteśmy w miejscu bardzo publicznym.
-Rozumiem, że tak samo myślisz o sobie. Skoro wszystkich mierzysz jedną miarą. - tym razem to jego zbiłem z tropu. Spojrzał na mnie gniewnie, nie mówiąc nic jednak. Aż dziwne, że nie miał nic do powiedzenia. Po dłuższej chwili milczenia jednak warknął
-Jak na mojego pracownika, na dużo sobie pozwalasz.
-Nie jestem twoim pracownikiem. Pracuję dla agencji, która będzie ci robić zdjęcia i organizuje pokaz. To jest różnica. Ja- wskazałem na siebie – robię ci przysługę zajmując się tobą podczas pobytu w trójmieście. Sam fakt robienia tego nie czyni mnie twoim pracownikiem. Już miał coś odpowiedzieć, jednak przyszedł kelner i podał nasze zupy oraz picia. Łypnąłem na Aleksandra i sięgnąłem po łyżkę. Nie miałem najmniejszego zamiaru się odzywać. On zresztą także, więc oba dania zjedliśmy w ciszy. Zerkałem na niego co jakiś czas, widząc jak rozpływa się nad pierogami ruskimi. Rzeczywiście były fantastyczne. Dodatkowo ten boczek i sałatka. Palce lizać.
W końcu skończyliśmy nie do końca miły posiłek, zapłaciłem za nas z pieniędzy firmowych i ruszyliśmy do wyjścia. Nie miałem ochoty jechać na zakupy, jednak on uparł się, że zaliczymy kilka luksusowych sklepów.
Sopot to takie miejsce, gdzie można różne rzeczy spotkać. Od za dużych cen do dziwnych butików o których nawet ja nie miałem pojęcia. Oczywiście chciałem pojechać do galerii w Gdyni, ale on się nie zgodził. A szkoda, ciekaw byłem czy w Klifie znalazł by coś dla siebie. Pogodzony w końcu ze swoim losem spędziłem dobre cztery godziny na ganianiu za nim i za nowymi ciuchami. Oczywiście w każdym sklepie z droższą odzieżą go rozpoznawali, więc po autografach i słowach zachwytu, ja mogłem usiąść choć na chwilę a on przymierzał i marudził.
-Te, ponoć jesteś stylistą, może byś mi doradził?
-Nie specjalnie – przewróciłem oczami i podszedłem do niego. W ciągu kolejnych pięciu minut znalazłem mu kilka twarzowych ubrań – kolor tej marynarki podkreśli twoją brzoskwiniową skórę, te spodnie są idealne dla twojej figury, lekko zwężane, jednak nie za bardzo. Masz wyglądać jak bóg a nie jak chłoptaś w rajtuzach. Takie koszulki bez rękawków są dla ciebie najlepsze. Ewentualnie z nadrukiem. Mają przyciągać wzrok. - po skończonym wywodzie usiadłem, a kilka par wlepionych we mnie oczu, łącznie z jego, świadczyło o tym, że dobrze wykonałem swoje zadanie. Mi to zajęło maksymalnie pięć minut, jemu- poprzednie cztery godziny.
Myślałem że będzie wybrzydzał, jednak grzecznie poszedł do przymierzalni. Co prawda nie pokazał mi się, jednak wszystko co mu zaproponowałem kupił. Wyszliśmy wśród pisków dziewczyn, które chciały się z nim umówić. Nie skomentowałem tego, jednak byłem zażenowany. Dla Alexa była to codzienność, widząc jego minę, sądziłem że się przyzwyczaił.
-Gdzie chcesz teraz jechać?
-Do hotelu, chcę się przespać do jutra.
-Dla mnie bomba, zostawię cię, bo idę na piwo. - rzekłem i w tym momencie dostałem SMSa, od Penelopy:
Hej słodziaku, dzisiaj nie mogę się zobaczyć, bo mam spotkanie w związku z sesją. Do zobaczenia jutro, dobrze?
Odpisałem mu:
Spoko, nie ma sprawy. Jutro będę zajęty ale po pracy, gdzieś około 20 mogę. Do zobaczenia jutro słodka.
Odpowiedź:
Do zobaczenia.
Polepszyło mi to nastrój, tak samo jak wizja, że niedługo mogę się położyć. Mój kot pewnie mnie zabije, za to że zostawiłem mu mało jedzenia. Pływałem tak sobie w swoim umyśle, dopóki nie zostałem brutalnie sprowadzony na ziemie
-Dlaczego nie ruszasz? Zmęczony jestem -warknął ostro w moją stronę. Od razu chciałem odstawić go jak najszybciej do pokoju.
- Ta nie tylko ty. Ja również jestem. - odparłem ciszej. Nie chciałem by do Maurycego dotarło, że jestem dla Alexa nieprzyjemny. Cholerna gwiazdka. Miałem go dosyć po jednym dniu. A co dopiero po tych kolejnych sześciu.
Droga do hotelu a potem do domu minęła mi dość szybko. Kiedy postawiłem nogę w swoim mieszkaniu byłem szczęśliwy. Kot spał, a ja mogłem w spokoju nałożyć mu jedzenia do miski. Nie lubiłem jak łaził mi pomiędzy nogami i nie dawał nawet włożyć do niej czegokolwiek. Spokojnie więc dałem temu spaślakowi jeść i postanowiłem go odchudzić. Potem jakieś ćwiczenia i szybki prysznic. Wreszcie mogłem się położyć.

Cały czas, odkąd się dowiedziałem, kto będzie pod moją opieką byłem pewien, że nie zasnę. A okazało się wprost przeciwnie. Zasnąłem, zanim moja głowa dotknęła poduszki. Oddaliłem się w ramiona morfeusza.