czwartek, 6 sierpnia 2015

Mój tydzień z... rozdział 2

Rozdział częściowo sprawdzony. Jak zostanie całościowo zbetowany, podmienię to z błędami. 
Zapraszam do lektury. 
A. 

Dzień 2

Obudziłem się w paskudnym nastroju. Miałem ochotę nie wstawać z łóżka a tym bardziej nie pojawiać się w agencji. Maurycy zrobił mi niedźwiedzią przysługę, każąc zajmować się tym typem. Po pierwszym dniu miałem go dość, a przede mną jeszcze sześć. Nie miałem pojęcia co z nim zrobić, a tym bardziej jak zorganizować mu czas, kiedy nie musieliśmy być w agencji. W końcu po dobrych piętnastu minutach wstałem i ruszyłem do łazienki wziąć prysznic. Był to bardzo dobry moment, na zaplanowanie sobie „wolnego” dnia. Może molo w Sopocie, albo Skwer Kościuszki w Gdyni. Oba miejsca były cudowne, chociaż moim ukochanym było molo w Orłowie. O każdej porze roku było tam pięknie, nieważne, czy wiosna, czy zima. Osobiście wolałem zimę- zdecydowanie mniej ludzi, cisza i spokój. Można było posiedzieć, pokontemplować.
Kiedy wyszedłem z łazienki, postanowiłem zrobić sobie małe śniadanie. Kawa oraz dwa tosty z dżemem zwykle wystarczały mi do kulinarnego szczęścia. Jeszcze jak mogłem zjeść je w piżamie, byłem w niebie. Niestety tym razem nie dane mi było ani pozostać w ulubionym ubraniu, ani czegokolwiek przekąsić. Mój telefon rozdzwonił się na potęgę i musiałem go w końcu odebrać – po jakimś czasie uporczywego dobijania się do mojej skromnej osoby.
-Halo-odebrałem zdenerwowany.
-Patryk?
-No a kto inny? Czego chcesz?- zapytałem z irytacją.
-Przy...jedź... pproszę...
-Co się dzieje? - zaniepokoiłem się tym, w jaki sposób głos Alexa się łamał.
-No bo... stało się coś strasznego i...
-Dobra, już jadę.- warknąłem i rozłączyłem się. Po chwili byłem już gotowy do wyjścia. Oczywiście nie zjadłem, bo nie było czasu. Jeśli coś stało się naszej gwiazdce, Maurycy dobierze mi się do skóry. Dodatkowo jeszcze moja premia odpłynie w siną dał. Musiałem zebrać myśli i jak najszybciej wyruszyć do Hotelu, by sprawdzić co się działo z Alexem.
Jazda nie zajęła mi długo, bo na szczęście nie było korków. Zaraz po zaparkowaniu, ruszyłem do na piętro do jego pokoju, uprzednio witając się z portierem skinięciem głowy. Stanąłem przed drzwiami i delikatnie zapukałem.
-Otwarte – dobiegł mnie cichy głos. Pchnąłem je i stanąłem jak wryty. Kaczarowski nagusieńki, jak go Pan Bóg stworzył, siedział skulony na fotelu i patrzył na łóżko z przerażeniem w oczach.
-Co ty u licha robisz? - krzyknąłem na niego tak, że o mało nie spadł z krzesła. Wyglądał jak mały chłopiec, który boi się robaka, mniejszego czterdzieści razy od niego.
-Tam... -wskazał na mebel-jest to okropieństwo – spojrzałem w tym kierunku i zobaczyłem pająka, wielkości połowy mojej dłoni. Stał sobie na pościeli, a model tak panikował. Przeniosłem spojrzenie na niego i warknąłem
-To dlatego dzwoniłeś idioto? Przez małego pająka?
-Ale... ja się ich bardzo boję. Są straszne! - krzyknął prawie płaczliwym tonem i coś do mnie dotarło. On naprawdę musiał mieć silną arachnofobię, skoro jeden reprezentant tego gatunku doprowadził go do histerii.
-Alex...- zacząłem ostrożnie.
-Nie ruszę się stąd. Nie ma mowy – pokręcił głową i spojrzał na mnie spod długich rzęs. - Nie zmusisz mnie. Ta bestia się na mnie rzuci.
Mogłem zrozumieć jego postawę, dlatego podszedłem do pająka i wziąłem go na rękę. Po chwili wyszedłem na balkon i puściłem go wolno, zaraz zamykając drzwi z powrotem.
-Już sobie poszedł, nie musisz się bać- rzekłem spokojnie i spojrzałem na ciało modela. Było wspaniałe, nawet w takiej pozie. Ale on chyba sobie nie zdawał, że był kompletnie nagi i... mogłem to podziwiać. A do tego – bezkarnie. Niestety mój członek zaczął zbyt entuzjastycznie na to reagować, co nie uszło uwadze mojego towarzysza.
-Co do cholery? - zapytał po chwili wpatrywania się we mnie- a raczej w moje krocze. - Nie gap się na mnie zboczeńcu.
-Ja zboczeńcem? Kurwa mać! Właśnie miałem jeść śniadanie, kiedy zadzwoniłeś. Myślałem, że coś ci się stało, podczas kiedy ty zobaczyłeś malutkiego pająka! Jesteś nagi do jasnej cholery! Jak myślisz gej zareaguje na taki widok? -zapytałem go, mając w poważaniu co teraz sobie o mnie pomyśli. Po chwili odwróciłem się i podszedłem do szafy. Wyciągnąłem z niej wszystko czego potrzebował do ubrania się. - Masz. Idź się ubrać. Nie mam czasu na twoje fochy. -spojrzałem na niego krytycznie i zobaczyłem jego zszokowany wyraz twarzy. Po sekundzie uciekł do łazienki, zasłaniając się i trzasnął drzwiami. Wtedy usłyszałem tylko
-Ja pierdolę! Kurwa mać! - tak, wypowiedział się bardzo elokwentnie. A ja miałem problem. Mój wzwód wbijał mi się w ciasne spodnie, a ja chciałem się na niego rzucić i uprawiać seks do utraty tchu... co sądząc po jego reakcji nie było dobrym pomysłem.
Wyszedł z toalety po dobrych dwudziestu minutach z kwaśną miną. Moje podniecenie postanowiło się uspokoić, więc mogłem już z większym opanowaniem patrzeć na świat. Alex natomiast był zły- nawet bardzo. Spojrzał mi twardo w oczy i wycedził:
-O tobie pogadamy sobie potem... Ja nie będę mieszkał w pokoju z pająkami. Wyprowadzam się. - jego postura była stanowcza. Ręce założone na piersi, wyraz twarzy nieprzenikniony, ale wiedziałem co to znaczy.
-Alex! Do cholery ciężkiej, nie mogę znaleźć ci teraz innego hotelu! Wszystkie są zarezerwowane albo zajęte. To jest środek sezonu w Sopocie. Jesteś niepoważny! - zacząłem się coraz bardziej unosić.
-W takim razie zamieszkam u ciebie panie wielki stylisto.- wysyczał i uśmiechnął się złośliwie.
-Nie będziesz mieszkał u mnie! - krzyknąłem, wyprowadzony z równowagi. Co ten typek sobie myślał. Nie będzie mieszkał w moim mieszkaniu, ponieważ mnie na to nie było stać. Gwiazdki takie jak on miały wyimaginowane wymagania, dodatkowo bałem się o mojego kota. Przecież Alex nie znosił zwierząt. Nie mogłem uwierzyć, jak to wszystko się skomplikowało...
Piętnaście minut później zakończyłem rozmowę telefoniczną z Maurycym, który przykazał mi, bym zabrał Aleksandra do siebie. Oczywiście przez ten czas model zdążył się spakować, kręcąc nosem, że ten pająk wciąż może go zaatakować. Kiedy jednak zobaczył moje mordercze spojrzenie zaczął się ładnie pakować i po kilku minutach był już gotowy. Ja z kolei pomyślałem o reakcji mojego kota na nowego członka rodziny... Miałem ochotę udusić Kaczarowskiego za jego arachnofobię, pająka za pojawienie się i Maurycego za idiotyczny nakaz, ponieważ mój kot nie znosił obcych- ze wzajemnością. A ja nienawidziłem unieszczęśliwiać mojego zwierzaka. Nie wyobrażałem sobie czyjejś obecności w moim małym mieszkanku. Jednak co miałem zrobić, musiałem podporządkować się szefowi i udostępnić moje lokum temu trzęsidupie. Po dłuższej chwili stania przed samochodem w końcu wsiadłem do niego i trzasnąłem drzwiami. Model siedział na siedzeniu obok kierowcy i uśmiechał się krzywo. Spojrzałem na niego z furią:
-Nie myśl sobie, że ujdzie ci to płazem manipulatorze.
-Ja naprawdę boję się pająków. I nie wejdę do tego pokoju więcej – odparł, patrząc na mnie z obawą.
-No to masz problem...
-Ale... - zaczął a po chwili zamilkł.
-Czy ty masz pojęcie, jak bardzo utrudniasz mi życie? Jak cholernie mnie wkurwia myśl, że będziesz panoszył się i rządził w moim mieszkaniu?
-Wcale nie...
-Jasne! - przerwałem mu ostro – tacy ludzie jak ty mają za nic innych. Wszystko jest im podawane na złotej tacy. Podczas kiedy ja muszę pracować na siebie i martwić się o to czy wystarczy.
-Mogę się dołożyć do wydatków- powiedział nieśmiało, a mnie szlag trafił. Co ten gnojek sobie wyobrażał.
-Nie o to chodzi. Nie chcę twoich pieniędzy. Tylko tyle wyniosłeś, z mojego wywodu? Chodzi mi o zachowanie! Rozumiesz? Zachowywanie się jak pieprzona prima balerina. Myślisz, że ludzie lubią się z tobą zadawać? Że to takie miłe, jak patrzysz na nich z góry?- odpowiedziała mi cisza. Wziąłem kilka głębokich wdechów i ruszyliśmy z parkingu. Droga minęła nam w milczeniu. Nie miałem zbytniej ochoty rozmawiać z nim, on najwyraźniej również. Dzięki temu miałem czas by powyzywać i pozabijać go w myślach, na kilkanaście różnych sposobów. Pół godziny później dotarliśmy na miejsce. Wysiadłem z pojazdu i ruszyłem w stronę domu. Po chwili jednak się wróciłem.
-Ej, poczekaj. Nie pomożesz mi z bagażami? - Alex był bardzo zdziwiony, że zostawiłem go z tym samego.
-Twoje torby, ty je nosisz. Nie płacą mi za bycie tragarzem – warknąłem w odpowiedzi, jednak poczekałem na niego. Kiedy wszystko zabrał z bagażnika, zamknąłem auto.
-O jeju, nie bądź taki przewrażliwiony. Mam wrażenie, że to ty zachowujesz się teraz jak prima balerina -jego złośliwy komentarz puściłem mimo uszu. Miałem dość kłótni jak na ten dzień. Jedyne, co trzymało mnie w ryzach, by nie zadzwonić do Maurycego, by zabierał tego pajaca, była możliwość napicia się drugiej kawy oraz posiedzenia w mojej ukochanej kuchni. Uwielbiałem swoje mieszkanie. Długo urządzałem je tak, by było przytulne i przestronne, pomimo małej powierzchni.
Alex szedł w milczeniu za mną, prawdopodobnie nie chcąc zdenerwować mnie jeszcze bardziej. Miał rację, bo gdyby znów zaczął się wymądrzać, dostałby w twarz. Jednak ciszę z jego strony przyjąłem z ulgą. Klatka, na którą weszliśmy, wyglądała jak w typowym blokowisku. Na ścianach widniały napisy graffiti, o niecenzuralnym wydźwięku, a lamperia była w większości umazana czymś, co przypominało błoto. Wzdrygnąłem się i ruszyłem po schodach.
-Mieszkam na czwartym piętrze. Jeśli chcesz, jedź windą. Ja wolę schody. - odwróciłem się do niego, uśmiechając się kpiąco. Byłem pewien, że skorzysta z udogodnienia, zdążyłem już zauważyć jakim jest wygodnickim człowiekiem. Jednak co mnie zdziwiło, to jego zacięta mina i wyzwanie w oczach.
-Nie ma opcji. Skoro ty możesz wchodzić schodami, to ja też. - ton jego głosu jednoznacznie dawał mi do zrozumienia, że choćby miał się doczołgać pod moje drzwi, nie pójdzie na łatwiznę. Bardzo chciałem to zobaczyć.
-Ciekaw jestem, przy którym piętrze wymiękniesz – wzruszyłem ramionami i zacząłem wspinać się po schodach.
Czekałem na niego pod moimi drzwiami z dobre pięć minut, zanim pojawił się na piętrze całkowicie zdyszany.
-Nie... nawidzę... schodów... i... tego... piętra – wycharczał, chwytając się barierki. Ja uśmiechając się złośliwie wstałem i otworzyłem drzwi. Wszedłem pierwszy, w progu łapiąc Lorda Miaua, który zamierzał udać się na wycieczkę po klatce schodowej. Byłem już do tego przyzwyczajony, dlatego jego syczenie i drapanie nie zrobiło na mnie większego wrażenia. Zaraz za mną w przedpokoju pojawił się Alex. Bez skrępowania zaczął się rozglądać, a po chwili zaglądać do każdego pomieszczenia.
-Małe to twoje mieszkanko... - westchnął teatralnie z kwaśną miną. - Ciekawe, gdzie ja będę spał...
-A czego się spodziewałeś? Pałacu? - warknąłem z irytacją – nie wszystkich stać na nie wiadomo jakie metraże. Trochę byś powstrzymał swoje oceny... - dodałem już spokojniej. Puściłem Lorda wolno i skierowałem się do łazienki umyć ręce. Model w tym czasie nadal stał w miejscu, czym zaczął mnie denerwować.
-Obejrzałeś już całe mieszkanie, nie pytając mnie o zdanie, ale teraz nie stój jak głupek na środku przedpokoju i rusz się do kuchni.- po chwili wszedłem do niewielkiego pomieszczenia, ze stołem po prawej stronie i chwyciłem mały niebieski czajnik elektryczny. Podszedłem do umywalki, która mieściła się po przeciwnej stronie stołu, i nalałem wody.
-Zrobiłbyś mi kawę? - zapytał pokornie Kaczarowski, zdobywając się na lekki uśmiech.
-Taa, rozpuszczalna czy sypana?
-Masz ekspres?
-Nie. - odparłem, wyciągając dwa czarno zielone duże kubki.
-To rozpuszczalną poproszę.
-Spoko. Usiądź, rozgość się, czy co tam chcesz... Twój pokój to salon.
-Myślałem... że oddasz mi własne łóżko.
-Nie ma opcji. Nikogo nie wpuszczam do mojej autonomii... tym bardziej osób, których nie znam – odpowiedziałem oschle. Nie znosiłem, jak ktoś coś na mnie wymuszał, a ten człowiek zdawał się być mistrzem w dyscyplinie manipulacji i ja chcę i tak ma być, ponieważ to jestem ja... Czułem, że nie będę miał z nim lekko. Jedyne co mnie pocieszało, to wizja spokoju, jaki miał zapanować za kilka dni, kiedy jego już nie będzie.
-Zawsze jesteś taki szczery? - wzdrygnął się.
-Tak. A co? Nie pasuje ci to? - spojrzałem na niego chłodno. - Posłuchaj, nie rozumiem, dlaczego szczerość to taki duży problem w tych czasach... Tak samo jak szanowanie swojej własnej osoby. Nie sypiam z przypadkowymi ludźmi, nie lansuję się nie wiadomo w jakich klubach i nie robię sobie masy zdjęć na facebooka. Ciężko pracuję i życie nauczyło mnie, że kłamstwo nie popłaca, tak samo jak lenistwo.
-Nieźle. Mało jest takich...
-Dziwaków? Masz rację.
-Ty to powiedziałeś Patryk. Ja miałem zamiar powiedzieć, że mało jest takich ludzi z żelaznymi zasadami. To jest w cenie. Zwłaszcza w tym świecie. - wzruszył ramionami.
-Ale co taka osoba jak ty może o tym wiedzieć? - warknąłem, wsypując kawę do swojego kubka. Ta rozmowa zaczynała mnie denerwować coraz bardziej. Miałem wrażenie, że przez ten moment rozmawiam z zupełnie innym człowiekiem.
-To, że jestem modelem, znaną i rozpoznawalną osobą nie znaczy, że nic nie wiem o świecie. Ludzie odbierają mnie i oceniają przez pryzmat ciuchów jakie noszę, albo osób, z którymi jestem, sypiam lub jem. Nikt nie zadaje sobie trudu by dowiedzieć się, kim naprawdę jestem.
-Więc kim naprawdę jesteś Aleksandrze? - zapytałem, odwracając się. Z jego twarzy mogłem wyczytać ból i żal. Domyślałem się, że ktoś mógł go bardzo mocno zranić, ale nie spodziewałem się żadnej szczerej odpowiedzi.
-Jestem człowiekiem, który miał wszystko, poza miłością rodziców. Myśleli, że mogąc kupić mi wszystko zastąpią mi ciepło i bezpieczeństwo. Osobą, którą partner zdradził na jego oczach i rzucił jak zabawkę, która się znudziła i zepsuła. Jak każdy potrzebuję miłości, jednak ludzie myślą, że wcale tak nie jest. Że jestem tylko Aleksem, modelem bez uczuć, wrażliwości, któremu można wszystko powiedzieć, a on wszystko udźwignie, bo przecież jest twardzielem. Moje życie to nie bajka, jak opisują to tabloidy. To ciągła walka, by się utrzymać, nie załamać, nie rozsypać w świetle reflektorów, bo to da tylko pożywkę mediom. Wszyscy uwielbiają oglądać ludzkie nieszczęścia. Im więcej, tym lepiej. - słuchałem tego wywodu z otwartą buzią. Nie miałem pojęcia, że on ma jakiekolwiek uczucia a tym bardziej, że przejmuje się pewnymi rzeczami. Od zawsze, kiedy zacząłem go podziwiać, wydawało mi się, że to taki typowy macho, który zostawia za sobą ludzi bez mrugnięcia okiem. Zdjęcia, relacje, pokazy utrwaliły we mnie poczucie, że Alex nie czuje niczego, że nic do niego nie trafia. A jednak kolejny raz dzisiejszego dnia przekonałem się, że byłem w błędzie.
- Wybacz, nie wiedziałem, że masz uczucia. - powiedziałem mu wprost. Nie lubiłem owijać w bawełnę, nawet w trudnych i krępujących kwestiach. - Ale dziękuję, że podzieliłeś się czymś od siebie, czymś co jest prawdziwe. Mam dość sztuczności. - spotykałem w agencji wielu ludzi jego pokroju. Kobiet i mężczyzn, którzy zachowywali się jakby byli nie wiadomo kim. Pomiatali innymi, poniżali ich i mieli z tego uciechę. Przyglądałem się im na tyle, by wyrobić sobie zdanie o takich osobach. Kaczarowski był ich pokroju. Może to z jego strony była gra pozorów, by nie zostać zniszczonym. Jednak on sam również pomiatał pracownikami. Czytałem o tym nie raz, nie dwa. Właściwie to był z tego znany. W środowisku modelingu nazywany był bestią. Być może dlatego ustawiłem się względem niego tak bojowo.
-Taaa – westchnął – mam z nią do czynienia na co dzień. - spojrzał na swoje dłonie, a potem znów na mnie – to co z tą kawą?
-A tak, przepraszam- uśmiechnąłem się łagodnie – ile chcesz łyżeczek?
-Przecież sam mogę zrobić. - po chwili postawiłem mu przed nosem mleko, cukier, łyżeczkę, kubek oraz kawę. Obserwowałem, jak przygotowuje napój. W tym czasie sięgnąłem po czajnik i podałem mu go siadając.
Trwaliśmy przez chwilę w ciszy, bo prawdopodobnie obaj musieliśmy przetrawić informacje, jakie do nas dotarły.
Dochodziła godzina trzynasta, a my nie robiliśmy nic innego poza rozmawianiem w kuchni. Aż trudno mi było uwierzyć, że tak dobrze może mi się z nim gadać. Poruszaliśmy tematy bardziej neutralne, takie jak pokazy, sesje zdjęciowe, ulubione książki lub muzyka. Co mnie zaskoczyło, Aleksander znał się na literaturze oraz uwielbiał sztukę. Tak jak ja. To była miła odmiana po wszystkich złośliwościach, których sobie nie szczędziliśmy. Jednak dość rozmów, trzeba było wreszcie zrobić coś na obiad. Wstałem ociągając się i otwarłem lodówkę. W niej nie było niczego zjadliwego, poza karmą dla Lorda Miaua, który gdzieś zniknął jak weszliśmy do domu i do tej pory się nie pojawił.
-Trzeba by zrobić jakieś zakupy – powiedziałem spokojnie, jednak nie mając ochoty ruszyć się z domu. Model również westchnął. Najwidoczniej myśleliśmy o tym samym.
-Blisko masz do tego sklepu?
-Pójdziemy do Tesco, to nie daleko. Trzeba tylko przejść przez coś w rodzaju łąki.
-No to idziemy... - rzekł przeciągając się na krześle.
Po chwili wychodziliśmy już w bloku, kierując się w stronę malutkiego zagajnika. O tej porze roku był naprawdę piękny. Uwielbiałem przyrodę, dlatego w czasie urlopu zdarzało mi się często przebywać na łączce, obok której mieliśmy za niedługo przechodzić. Mój towarzysz marudził coś pod nosem, że nie lubi lasów, polan, insektów, które na pewno rzucą się na niego, jak tylko postawi nogę na ściółce. Jego narzekanie było takie urocze. W pewnym momencie nie wytrzymałem i zacząłem chichotać. Nie uszło to uwadze Kaczarowskiego.
-Z czego się ryjesz baranie? - spojrzał na mnie z irytacją. - mówiłem ci doskonale że... AAAAAA – krzyknął w pewnym momencie. Od razu przestałem się śmiać i rozejrzałem się ze strachem. To, co zobaczyłem spowodowało, że wybuchnąłem głośnym rechotem, nie próbując się powstrzymać. Aleksander, tak bardzo zajęty uciszaniem mnie, wszedł z mrowisko. Nie patrzył gdzie idzie i już po chwili po całym jego ciele wędrowały małe stworzonka, mnie przyprawiając o stan skrajnej wesołości, a jego o piski i komiczne wymachiwanie rękami.
-Zdejmij je ze mnie! Zrób coś! - krzyknął z paniką w głosie.
-Przestań się ruszać i wyciągnij buta z mrowiska! - rozkazałem a po chwili zacząłem go otrzepywać z robali. Pociągnąłem go trochę dalej i tam nakazałem by stanął. Nie miałem żadnych obaw, ani lęków przed leśnymi stworzeniami. On natomiast zachowywał się jak małe dziecko, które stanęło twarzą w twarz z dwumetrową tarantulą, tak jak Ron w Harrym Potterze. Mnie to naprawdę bawiło.
-One są wszędzie! Musimy do domu! - jęczał i skomlał.
-Nie wierć się – warknąłem ostro. W końcu udało mi się go unieruchomić a po chwili powalić na trawę. Usiadłem mu na biodrach i zacząłem zdejmować jego bluzkę, wraz z owadami. Odrzuciłem ją trochę dalej i aż zawirowało mi w głowie. Jego tors był wspaniały, mięśnie pięknie układały się pod skórą. Aż zapomniałem jak się oddycha.
-Napatrzyłeś się już? -zapytał zirytowany – Mógłbyś ze mnie zejść pedale? - jęknął po chwili – to gryzie. Patryk!
-Już, spokojnie. - musiałem się otrząsnąć, by nie dojść od samego patrzenia na jego ciało. Ręką przejechałem po jego brzuchu, strącając insekty raz po raz, nie przejmując się jego piszczeniem. -Cholera, musisz wstać – powiedziałem rozsądnie, bo cholerniki wracały na jego ciało, podgryzając je. To powodowało, że Aleks się wiercił pode mną, a mojemu członkowi za bardzo się to podobało. Patrzyłem na niego z ogniem w oczach, mógłbym tak zostać i zacząć ocierać się o niego, byle nie przestawało mi być tak przyjemnie. Ale co dobre szybko się kończy. Zsunąłem się z niego bardzo niechętnie, jednak pociągając ze sobą jego spodnie. Zrobiłem to specjalnie.
-Co robisz zboczeńcu? - pisnął przerażony.
-Zamierzam cię bzyknąć wiesz? - odparłem kąśliwie. - Masz je w spodniach i za pewne w bokserkach też. Ściągaj je i wstawaj.
-Nie ma mowy! Nie rozbiorę się przed tobą pedale! - krzyknął.
-No to cię pogryzą w tyłek, albo i w jeszcze wrażliwsze miejsca. - wzruszyłem ramionami i odwróciłem się od niego. Denerwował mnie swoim zachowaniem, nieuwagą i nazywaniem mnie per pedał. Stałem tak przez dłuższą chwilę, kiedy on wytrzepywał całą resztę tego cholerstwa z bielizny, pojękując. Trwało to coraz dłużej, więc postanowiłem mu pomóc.
-Paaaaająk! Chodź tu! Pomóż! - dobiegł mnie pełen błagania jęk. Nie ruszyłem się z miejsca, więc podszedł do mnie ze wstydem wypisanym na twarzy. - No proszę... one są wszędzie. Łażą... czuję to. - bardzo powoli ściągnął bokserki, stając przede mną całkowicie nagi. Westchnąłem a potem jeszcze kilka razy, by się otrząsnąć z widoku. Jego członek był większy od mojego, nawet w stanie spoczynku, a krótkie, równo przystrzyżone włosy łonowe dodawały mu uroku. Niestety i w tych miejscach małe przebrzydłe mrówki zapuszczały się bezwstydnie, więc sięgnąłem dłonią, chcąc szybko mu je wyjąć. Niestety nie było to takie łatwe. Im bardziej się starałem, tym bardziej one uciekały... Kilka razy trąciłem jego penisa, który niespodziewanie zaczął budzić się do życia, wywołując we mnie palpitację serca. Zahaczyłem również o jądra a wtedy z gardła modela wyrwał się przeciągły jęk.
-Musisz się... umyć... - powiedziałem, starając się otrząsnąć z chwilowej fascynacji. -Inaczej nie wyjdą.
-Mogę... już się ubrać? - zapytał, wciągając głośno powietrze. Ta sytuacja dla niego była bardzo nie komfortowa. Jakkolwiek dla mnie też nie, ponieważ zdążyłem się podniecić.
-Tak. - odpowiedziałem jednak i odsunąłem się od niego. Nie na tyle szybko, by ukryć wybrzuszenie w spodniach.
-Nie mów, że się podnieciłeś! - warknął, znów robiąc się wściekły. Co miałem zrobić? On od zawsze mi się podobał, był idealny. A w takim momencie to już w ogóle.
-Ty też przecież! - oskarżyłem go i po sekundzie poczułem ból w dolnej części policzka. Uderzenie było silne, jednak nie na tyle, by pozbawić mnie zębów.
-Nie jestem ciotą! - krzyknął i zaczął szybko się ubierać. Zwiesiłem głowę i ruszyłem przed siebie. Zrobiło mi się przykro. Ja tylko próbowałem mu pomóc, a on na każdym kroku mnie wyzywał.
Po jakimś czasie Alex zrównał się ze mną i szedł obok bez słowa. We mnie wszystko się gotowało i jego głośniejsze westchnięcie spowodowało, że stanąłem i rzuciłem się na niego
-Jeszcze raz nazwiesz mnie ciotą, pedałem, czy podniesiesz na mnie rękę, skopię ci dupę tak, że cię w agencji nie poznają! - krzyknąłem, trzymając jego koszulkę w pięściach. Ten nagły wybuch i mnie zaskoczył. Nigdy w ten sposób nie rozwiązywałem problemów.
Szliśmy do Tesco nie odzywając się do siebie. Bardzo mi to pasowało, gdyż nie miałem ochoty nawet na niego patrzeć. Cała ta heca z mrówkami pokazała mi, że nie warto ufać ludziom ani być dla nich miłym. To nie był pierwszy raz, kiedy ktoś pokroju Aleksandra robił mi przykrość. Właściwie w pracy była to codzienność, w życiu... dwa razy się naciąłem. Nigdy więcej. Przez to wszystko nie miałem już ochoty spotykać się z Penelopą, mimo że jej to obiecałem. Po co ma mnie widzieć w złym humorze, nie chciałem jej martwić. Rozmyślając tak, nie zauważyłem nawet jak weszliśmy do sklepu. Dopiero muzyka i tłum ludzi rozbudził mnie z tego transu. Przyjąłem to z ulgą, ponieważ mogłem skupić się na przyjemniejszych rzeczach niż rozpamiętywanie. Zakupy były często moją odskocznią, kiedy miałem zły dzień, podły nastrój, czy chciałem się odstresować. Moja mama nigdy tego nie rozumiała, dlaczego tak bardzo lubiłem oglądać piękne rzeczy na wystawach, czy jeździć z tatą do supermarketu. Ona szczerze tego nienawidziła. Wkrótce znienawidziła też mnie. W końcu chciała mieć wnuki, uroczą synową i syna, z którego będzie dumna. Niestety, coś jej nie wyszło w tych planach i dlatego odrzuciła mnie kompletnie.
Szliśmy pomiędzy alejkami, ja zastanawiałem się jaki konkretnie zrobić obiad, a on niosąc swój koszyk i wkładał co niego co tam chciał. Nie specjalnie mnie to obchodziło. Byle trzymał się ode mnie na dystans. W pewnym momencie, gdy zatrzymałem się przy cukinii i papryce, model zniknął mi z oczu. Wreszcie mogłem odetchnąć spokojnie i pomyśleć, bez irytacji, że on jest z tyłu. Oczywiście w agencji by mnie zabili, gdybym go zgubił, ale pewnie poczeka na mnie przed wejściem, jak skończy buszować między regałami i kolejnymi działami. Co jak co, ale był dorosłym mężczyzną, na pewno by sobie poradził, w razie czego.
Wziąłem wszystko, czego potrzebowałem dla nas oraz dla Lorda Miaua, który by wrzeszczał jakbym nie przyniósł mu nic dobrego, i ruszyłem do kas. Niestety kolejka była duża, więc postanowiłem przejść się wzdłuż nich, by znaleźć miejsce z najmniejszą ilością ludzi. Przy któreś z nich usłyszałem swoje imię.
-Patryk! Zająłem ci miejsce! - Alex uśmiechał się do mnie, a ja miałem ochotę wybić mu zęby. Podszedłem do niego i warknąłem
-Ludzie się wkurzą, że się wpycham.
-Jacy ludzie? Przecież tu jest miejsce dla ciebie – wyszczerzył swoje białe zęby w irytującym uśmiechu i przepuścił mnie przed siebie. Stanąłem sobie i powarkiwałem pod nosem.
-Nie bocz się... - zagadnął do mnie
-Zamknij japę. Nie gadam z tobą. - odparłem całkowicie kulturalnie. No może nie do końca, ale byłem na niego za bardzo zły.
Zapłaciłem za swoje rzeczy i ruszyłem na ławeczkę, która znajdowała się nieopodal. Bolały mnie nogi i miałem ochotę pójść spać. Po chwili ziewnąłem, akurat wtedy kiedy przede mną pojawił się Kaczarowski.
-Zmęczony?- nie odpowiedziałem mu, tylko wstałem i ruszyłem do wyjścia. Być może zachowywałem się jak obrażone małe dziecko, ale miałem ku temu powody.
Droga powrotna minęła nam bez żadnych niespodzianek. Kiedy weszliśmy do mieszkania odetchnąłem z ulgą, zdjąłem buty i skierowałem się do kuchni. Przeczesałem swoje włosy dłonią, kładąc siatki na blacie. Wreszcie mogłem chwilę odpocząć. Usiadłem na krześle, w tym czasie Aleksander rozpakowywał swoje zakupy, a ja zapatrzyłem się na widok za oknem. Chętnie bym sobie poleżał na łące, lub w parku na polanie. Miałem cichą nadzieję, że kiedy skończy się ten cały pokaz i sesja zdjęciowa, będę mógł wziąć trochę urlopu.
-Gdzie masz ręczniki?
-W szafce obok zlewu. Pierwsza półka. - odparłem automatycznie. - Jeśli nie masz szczotki do zębów, to na którejś z niższych znajdziesz.
-Dzięki, muszę się wymyć z tego paskudztwa. Mogę ciuchy wrzucić do pralki?
-Taa, tylko najpierw je otrzep za oknem. I proszę cię, nie wypuść kota, bo zrobi sobie krzywdę.
-Ok – poszedł do łazienki. A ja zrobiłem sobie kawę i przeniosłem się do salonu, na kanapę. Włączyłem telewizor i zacząłem oglądać. Nie zauważyłem, kiedy moje oczy się przymknęły a ja odpłynąłem zupełnie. Obudziłem się dopiero po jakimś czasie, słysząc dzwoniący domofon. Po chwili Alex wpuścił kogoś, więc postanowiłem wstać.
-Kto dzwonił?
-Dostawca. Spałeś, więc zamówiłem dwie pizze. Dla ciebie Margaritę bo nie wiedziałem jaką lubisz. Mam nadzieję, że trafiłem.
-Spoko. Głodny jestem więc zjem. - burknąłem i udałem się do łazienki. Musiałem umyć zęby by i się odświeżyć.
Po pewnym czasie usłyszałem pukanie do drzwi.
-Patryk? Wszystko w porządku?
-Ta, a co?
-Siedzisz już tam z dobre pół godziny, myślałem, że coś się stało. Czekam z jedzeniem.
-Mogłeś sam zjeść.
-Ale wolę z tobą. - westchnąłem głośno z irytacją. Niech ten typek się ode mnie w końcu odczepi. Najpierw prosi mnie o pomoc, potem wyzywa od pedałów, a potem próbuje rozmawiać normalnie. Może dla niego to było okej, ale nie dla mnie. Miałem ochotę zrobić mu krzywdę, krzyczeć na niego albo zwolnić się z pracy. Jednak jako dorosły facet- musiałem zachowywać się rozsądnie. Tak też zrobiłem. Zjadłem z nim „obiad” a potem zrobiłem nam obu herbatę. Może i byłem na niego wściekły, ale jako gospodarz, musiałem być gościnny. Usiadłem ponownie w salonie i po raz kolejny włączyłem telewizor.
-Mogę się dosiąść?
-Nie.
-Patryk!
-Czego? - jego proszący i płaczliwy ton zaczął mnie jeszcze bardziej denerwować. Przysiadł się obok i trzymał coś, co przypominało wielkiego lizaka w kształcie serca.
-Chciałem... cię przeprosić... - spojrzał na mnie nie pewnie i wręczył mi prezent. Zerknąłem na słodycz i aż zaniemówiłem. - Naprawdę mi przykro, że tak się zachowałem. Mam wielką insektofobię, bo jako dziecko pogryzły mnie mrówki. Mój starszy brat wrzucił mnie do mrowiska, jak bawiliśmy się w ganianego. Nic nie poradzę na to, że zareagowałem w ten a nie inny sposób.
-A masz też pedałofobię? -zapytałem a po chwili przeczytałem napis na lizaku:
Masz ładne oczy... a z tyłu dodane było
I tyłeczek całkiem niezły.
Odwróciłem się w stronę Aleksandra i warknąłem
bardzo kurwa śmieszne. Przeczytałeś w ogóle napis na odwrocie tego lizaka?
-E? - po chwili mu pokazałem a ten wybuchnął śmiechem – To był przypadek. Serio
-Nie śmiej się pacanie. - westchnąłem – Przeprosiny przyjęte. Ale jeśli jeszcze raz tak zrobisz... - nie dokończyłem tylko odłożyłem podarunek obok siebie i ziewnąłem.
-Dobra, idę spać. Ty śpisz na kanapie, pościel leży na fotelu. Wstałem i wyszedłem z pokoju, mówiąc jeszcze -dobranoc.
-Dobranoc. Śpij dobrze Patryk.
Nie mogłem zasnąć. Między innymi przez burze, która rozpętała się dobre parę godzin temu, ale nie tylko. Najpierw napisała do mnie Penelopa, że mieliśmy się spotkać. Wypadło mi z głowy odwołanie, więc przeprosiłem ją i obiecałem, że zobaczymy się niebawem. Dodatkowo Lord Miau znów postanowił wskoczyć na mnie z dzikimi odgłosami, boleśnie mnie przygniatając. Poza tym wszystkim, nienawidziłem burz z całego serca i wolałem zakopać się pod pierzyną by ją przetrwać. Jednak i to nie było mi dane.
W pewnym momencie usłyszałem ciche pukanie.
-Patryk... mogę wejść?
-Czego chcesz Alex? Jest druga w nocy.
-Ja... nie mogę spać. Boję się... - odetchnąłem kilka razy i zaprosiłem go do środka.
-A jest coś, czego się nie boisz? No tak dla odmiany...
-E, psów, kotów... i węży. A co? - podszedł niebezpiecznie blisko łóżka. Po chwili pochylił się i podniósł kołdrę. -Mogę?
-Dobra. - dałem za wygraną. -Ale śpisz na samym krańcu łóżka i nie przeszkadzasz mi więcej. Zrozumiano?
-Tak. - wsunął się do mojej autonomii i już po chwili leżał ciasno przyciśnięty do mnie.
-Co ja mówiłem, cholerniku jeden? - syknąłem mu do ucha.
-Grzmoty! - wyjęczał...

To będzie bardzo długa noc...