piątek, 2 maja 2014

Kochankowie samotności rozdział 11

 Kolejny rozdział napisany. Przepraszam, że tak późno, ale z przyczyn techniczno zdrowotnych nie jestem w stanie pisać szybciej.
Mam nadzieję, że się spodoba, zapraszam do komentowania.
;)
A.



Było wcześnie rano. Luis siedział na balkonie, skulony pod kocem, już od jakiegoś czasu. Źle się czuł. Sam nie wiedział dlaczego, albo raczej- nie chciał przyznać się do tego, co go gnębiło coraz bardziej. Gdyby tylko mógł zrozumieć samego siebie, swoje emocje i uczucia, ale to było od zawsze dla niego rozmyte. Myśl o Darrenie, relacji z nim, końcu ich związku i późniejszych igraszkach w „łóżku” napawało go nie tylko strachem ale i odrazą, do samego siebie. Z jednej strony kochał go i to co robili, ale z drugiej, czuł się jak prostytutka, która oddaje się, osobie  by poczuć choć trochę ciepła i miłości nie tam gdzie powinna tego szukać. Ale czy będzie wracał po więcej? Pewnie tak- ponieważ, nigdy nie umiał odmówić Carterowi, nawet kiedy ten wyrzucił go z domu, źle traktował, obrażał. Złożoność i toksyczność tego uczucia i, całej ich relacji była czasami aż śmieszna.
Samantha nie rozumiała, jak można tak się nie szanować, by oddawać się po rozstaniu osobie pokroju blondyna, ale szatyn nic nie mógł na to poradzić. Nie bez wsparcia specjalisty. Sam tkwił w tym bagnie przez całą znajomość, od zakochania, do teraz. Coś trzeba było z tym zrobić. Najlepiej przerwać, bo i tak prędzej czy później wybuchnie mu to w twarz.
Rozmowa odnośnie odszkodowania i pokrycia wszystkich kosztów, o dziwo całkiem spokojnie przebiegła. Dogadali się co do wszystkiego i kiedy Carter wychodził pocałował nawet kelnera w policzek na „do widzenia”.  To wywołało kolejne nie chciane nadzieje i uczucia. Czy to możliwe, że on się aż tak zmienił? W ciągu zaledwie kilku dni? Niestety, musiał być gdzieś jakiś haczyk, a Luis naiwny nie był – już nie. Może kiedyś, ale te czasy już minęły, wraz z jego łatwowiernością i szczęściem.
Źle spał, często budził się i dręczyły go koszmary, od 5 rano był na nogach, a była dopiero 7. Jeszcze kilka godzin i będzie w pracy, a nie był senny. Ani trochę. Bał się spojrzeć byłemu w twarz, bo wiedział, że znów mu ulegnie, nie miał w sobie dość siły, by powiedzieć „nie”. Może by miał, ale za chwilę żałowałby i płakał w poduszkę, że nie skorzystał, by choć przez chwilę być szczęśliwym. W tych ukochanych i jednocześnie znienawidzonych ramionach. A pokusa była zbyt wielka, bo serce pełne bólu szukało ukojenia i zapomnienia, a to dać mu mógł. Paradoksalnie, on- człowiek, który już go nie kochał, który go nie chciał. I to doprowadzało do rozpaczy Luisa najbardziej.
Kolejna godzina minęła na rozmyślaniach, w końcu mężczyzna zebrał się w sobie i wstał. Wszedł do pokoju, odrzucił koc na łóżko i przetarł swoją twarz rękami. Następnie udał się do łazienki, by wziąć prysznic. Musiał żyć nadal, cokolwiek by się nie działo, jakkolwiek by nie był smutny, nie mógł się poddać. Nie kiedy Felix był chory a jego siostra dopiero miała mieć ściągany gips. Praca czekała. Mimo tego uśmiechnął się do siebie, nie chcąc więcej tych negatywnych myśli. Czas zacząć nowy dzień – pomyślał. Już 20 minut później, kiedy jadł śniadanie, ktoś zapukał do drzwi. Zdziwiony, kto o prawie 8 rano mógłby chcieć ich odwiedzić, otworzył. Kiedy to zrobił, szczęka opadła mu na podłogę z łoskotem.
-Darren?
-Hej. Cieszę się, że cię nie obudziłem.
-Ale... co ty tutaj robisz?-zapytał zdziwiony.
-Przyniosłem twoje ulubione bułeczki. Z dżemem. -uśmiechnął się szczerze.- Mam nadzieję, że nie przeszkadzam. - odgarnął włosy, wyraźnie zakłopotany.
-Em, no spoko, wchodź. Chociaż nie spodziewałem się...-wpuścił mężczyznę do domu, starając się uspokoić. Nie była to dla niego komfortowa sytuacja, biorąc pod uwagę jego stan sprzed niecałej godziny. Jednak nie chciał dać niczego po sobie poznać, by nie stwarzać dziwnych sytuacji, albo powodów do szydzenia.
-Luis? -z zamyślenia wyrwało go jego własne imię. -Słuchasz mnie w ogóle?
-E, przepraszam, uciekłem myślami.
-Wszystko w porządku? Nie wyglądasz najlepiej.
-Wszystko ok, tylko źle spałem. -westchnął. -Czasami mi się to zdarza. Ale nie przejmuj się tym. -dodał, widząc wzrok mężczyzny. Naprawdę nie chciał pytań o swój stan zdrowia i tym podobnych, albo litości. O, to było mu najmniej potrzebne ze wszystkiego.
-Jak sobie życzysz. - odpowiedział, choć zdecydowanie czuł, że to coś więcej niż Luis chciał powiedzieć. Ale na razie nie będzie na niego naciskać. 
Usiedli przy stole, a kelner zaproponował mu jajecznicę, oraz kawę z mlekiem, co Carter przyjął z radością, gdyż przyjeżdżając do niego na „głodniaka”, liczył na zaproszenie na śniadanie. Jedli w milczeniu, bo Petterson nie wiedział, o czym tak naprawdę mogli by rozmawiać. Nie bardzo przy okazji miał ochotę na miłe pogadanki ani wymianę z nim „czułości”. Czuł jak wszystkie mięśnie były napięte a ciało sztywne. Z kolei Darren nie wiedział co mógłby powiedzieć chłopakowi. Chciał spędzić z nim po prostu czas, być obok niego blisko, móc na niego patrzeć. W głębi duszy tęsknił za swoim byłym partnerem, mimo że za nic w świecie by się do tego nie przyznał.
Gdy tak jedli w milczeniu, rozdzwoniła się komórka Cartera. Odebrał- dzwonił jego brat.
-Halo? - odszedł od stołu
-Hej, co się z tobą dzieje?
-Pomagam Luisowi, mówiłem ci.
-Nie masz jeszcze wyroku.
-Przecież wziąłem wolne. Jak dostanę wyrok, pójdę najwyżej na chorobowe. Felix jest chory a Samantha ma złamaną nogę. On jest sam w kawiarni.
-Słuchaj. Zastanów się po jaką cholerę zgrywasz tego dobrego, albo nie zawracaj mu głowy. Wkurzasz już mnie wiesz o tym? Przeprosiłeś go w ogóle?
-Nie... jeszcze nie...-zawahał się.
-Więc może czas najwyższy! Myślałem, że rodzice lepiej cie wychowali. Daj znać jaki jest wyrok. -zanim blondyn zdążył cokolwiek więcej powiedzieć, Paul rozłączył się. Mężczyzna wrócił lekko zszokowany do śniadania; jego starszy brat nigdy wcześniej tak z nim nie rozmawiał. Zawsze stał po jego stronie, nie pouczał a tym bardziej nie ignorował go w ten sposób. Nagle postawił mu zupełną kontrę- co było dla Darrena czymś nowym i niezrozumiałym. Coś się zmieniało. Spojrzał na szatyna i jakby na pstryknięcie palca coś odblokowało się w jego mózgu. Kelnera coś gnębiło, związanego z nim, z jego obecnością. W połączeniu z zachowaniem starszego Cartera miało to sens, pokręcony, ale zawsze. Czy powinien z nim teraz rozmawiać, zapytać o wszystko? Przeprosić? A może błagać o czystą kartę? Dlaczego w ciągu kilku dni to wszystko stało się tak jasne? W praktycznie braku ku temu powodów?
-Może zacząłem używać swojej mózgownicy – był tak zaaferowany swoimi myślami, że nawet nie zorientował się, że wypowiedział te słowa na głos
-Co? -odezwał się od razu chłopak. - O czym ty mówisz?
-Czy ja to powiedziałem na głos? -zdziwił się.
-No... tak jakby... chyba, że to ja zacząłem czytać ci w myślach... -odparł z przekąsem szatyn i sięgnął po kolejną bułeczkę z dżemem jagodowym. Czując na sobie natrętny wzrok, wzruszył ramionami – chcesz też?
-Przepraszam Luis- powiedział niespodziewanie.
-Nie rozumiem?
-Za nasz związek, za rozpad, za złe traktowanie. Nigdy tego nie powiedziałem. Powinienem był od tego zacząć, zanim poszliśmy do łóżka, zanim zacząłem ci pomagać... eeeh, nie mam kwiatów, czekoladek, czy czegoś co mógłbym ci dać na przeprosiny. Ale wiedz, że bardzo żałuję tego co zrobiłem. - Petterson spojrzał na niego zdezorientowany. Nie wierzył w to co się właśnie działo i nie rozumiał tej zmiany. Ona przecież nie mogła się stać, nie tak szybko, a nawet jeśli. To on sam sobie nie mógł wybaczyć zdrady, a co dopiero obwiniać o to Cartera. Odetchnął głęboko i spojrzał mu twardo w oczy
- Przeprosiny przyjęte. Choć to ja jestem odpowiedzialny za rozpad związku. Za co proszę cię o wybaczenie. -Nie potrafił powiedzieć nic więcej.
-Nie wiem, czy potrafię, spróbuje. Ale daj mi czas, dobrze?
-Dobrze.
-A ty?
-Postaram się, też. - powiedział tak, mimo że Luis już to zrobił, bo kochał go nad życie.
- Ok. -uśmiechnął się. Nie zdawał sobie sprawy, jakie myśli kotłowały się w głowie byłego kochanka. Nie zrozumiałby bólu, jaki nagle się tam pojawił. W ciągu tej krótkiej wymiany zdań, która miała dać ukojenie, skutek przyszedł odwrotny. Petterson również poczuł, że coś się zmieniło, że blondyn przestał go już kochać, i nie potrafił powiedzieć dlaczego tak właśnie myślał, ale było to nazbyt silne. Tak bardzo chciało mu się płakać.
Zbliżała się 9, trzeba było powoli ruszać do kawiarni. Obaj mężczyźni wstali od stołu, odłożyli naczynia do zlewu i zaczęli się zbierać do wyjścia. Carter oczywiście nie widział innej opcji jak podwiezienie swojego eks do pracy, w końcu jechali w tę samą stronę. Luis, nawet jakby został zapytany o zdanie, nie protestowałby. Nie miał ochoty jechać autobusem. Nie, kiedy mógł dojechać wygodnie na miejsce. Albo przynajmniej spokoju. Zawsze potrzebowali trochę czasu na porozstawianie krzeseł na sali oraz sprawdzenie czy wszystko jest w porządku w lokalu, a także czy jest woda i prąd. Czasami bywały awarie, musieli mieć czas, by je zgłosić i ewentualnie naprawić. Dlatego też, nie zastanawiał się długo nad możliwością przemierzenia drogi autem.
Chwilę później znaleźli się w samochodzie. Blondyn włączył cicho radio, i ruszył. Szatyn nic nie mówił, uparcie wsłuchiwał się w głos spikera przedstawiającego wiadomości, nadal mając masę myśli, które nie dawały mu spokoju. Nie żeby chciał się podzielić nimi ze swoim byłym, o nie. Darren z kolei był na siebie zły- przeprosiny mu nie wyszły. Wszystko poszło dokładnie na odwrót. Musiał to szybko naprawić. Tylko jak... Przydała by się pomocna kobieta, która wiedziała, co nieco na temat romantyczności i była mężczyźnie przychylna. Nagle wpadł mu głowy całkiem niezły pomysł. Maggie, jego pierwsza dziewczyna z liceum. Utrzymywali nadal kontakt, mogłaby wpaść do kawiarni. Ona jedna będzie mogła mu coś doradzić. Od razu polepszył mu się humor.
-Luis?- zagadnął, weselszy
-No?
-Co robisz dzisiaj wieczorem?
-Sprzątam kawiarnię... -odparł z przekąsem.
-A potem?
-Idę do domu spać.
-Mogę cię gdzieś porwać?- zapytał tajemniczo
-Nie wiem, zależy gdzie.
-Zobaczysz. Zaufaj mi. -uśmiechnął się do zaskoczonego chłopaka, z czułością. -przecież nie zrobię ci krzywdy, głuptasie. -zapewnił go od razu.
-E, no ok. Zastanowię się. -nie miał pojęcia, co blondyn kombinował, ale chyba nie musiał obawiać się niczego złego, przynajmniej taką miał nadzieję. 

Poranne promienie słoneczne, wpadające do pokoju,  delikatnie dotykały twarzy dwóch tulących się do siebie mężczyzn. Charlie niechętnie otworzył oczy, czując gorąco na swoim policzku, spojrzał w dół, na chłopaka, którego właśnie obejmował. Felix spał odwrócony do niego plecami, z uśmiechem na ustach. Musiało mu się śnić coś bardzo miłego. Aktor jednak nie chętnie wyswobodził się z uścisków i całując ukochanego w skroń wstał z łóżka. Podszedł do okna i zasłonił żaluzje, by nie przeszkadzały spokojnemu odpoczynkowi jego mężczyzny. Spojrzał na leżący na komodzie zegarek- była godzina 5. Mógł jeszcze pospać ze dwie godziny co najmniej. Dlatego wrócił do łóżka, na nowo przytulając blondyna do siebie i zamknął oczy, uśmiechając się. Nigdy  nie czuł się tak szczęśliwy, budząc się o tak wczesnej porze.
Ponownie obudził się około 6:30, czyiś wzrok wpatrywał się w niego uparcie. Zielone oczy nie dawały mu od pewnego czasu ani chwili spokoju. Mężczyzna, które kochał już nie spał od dobrych dziesięciu minut i rozmarzony przyglądał się śpiącemu kochankowi. Nie chciał go budzić ani nic, po prostu mógł obserwować go we śnie, właściwie po raz pierwszy- i wydawało mu się to fascynującym zajęciem.
-Fel... twoje spojrzenie wywierci mi dziurę w czole
-Bardzo śmieszne – zarechotał kelner – Czas wstawać, jest już prawie siódma. Na którą masz być w moim mieszkaniu?
-O faktycznie -otworzył oczy w panice. -Zapomniałem o tym. Na ósmą. -spojrzał na zegarek. - Zdążę jeszcze, ale muszę się pośpieszyć. W ogóle, dzień dobry kochanie. -wymruczał i pocałował w usta czule chłopaka.
-Dzień dobry skarbie – odparł z uwielbieniem blondyn i pogłaskał aktora po policzku.
-Zaraz dam ci lekarstwa, jak się czujesz mój książę?- cmoknął go jeszcze w skroń i wstał z łóżka.
-Dzięki tobie, bosko. A klucz do mnie daj Eli, mojej sąsiadce, zadzwonię do niej z prośbą, by zostawiała robotnikom razem przed wyjściem do pracy, dobrze?
-Jesteś pewien?
-Jasne, po co masz biegać? Z resztą, wolę cię tutaj -wymruczał i pogłaskał moszczącego się na poduszce Delicjona. -Właśnie, masz zdjęcia, jak to wygląda?
-Wiesz, chyba jednak wolisz tego nie oglądać. Naprawdę, zdenerwujesz się. Zdaj się na mnie kochanie. Proszę cię. Dobrze?
-Skoro tak mówisz -zawahał się, ale czuł, że Charlie miał racje. Do pewnych spraw podchodził zbyt emocjonalnie, a teraz chciał cieszyć się ich związkiem i budowaniem przyszłości z tym człowiekiem. Ten jeden raz mógł mu zaufać, w końcu już byli parą. „Para” jak to słowo cudownie brzmiało. Musiał jeszcze powiadomić o tym Luisa oraz Samanthe, jego rodzinę. Nie taką z obrazka, prawdziwą.
Zamyślił się na chwilę. Biologicznych rodziców miał dość kiepskich. Gdyby nie Pettersonowie, zginąłby marnie, a jednak nie potrafił zmienić nazwiska. Może to już był czas? Zastanawiał się od pewnego czasu, czy nie zostać „Felixem Pettersonem”. Przecież nikt z jego adopcyjnej rodziny nie miałby mu tego za złe. A nawet bardzo by się cieszyli. Dali mu tak dużo, a on się prawie od nich odciął. Nie rozumiał sam siebie, ale – chyba w końcu musiał dorosnąć do pewnych rzeczy, i koniecznie porozmawiać z przyjacielem oraz resztą familii. Na pewno ucieszą się na wieści o jego związku i chęcią odnowienia kontaktów. Przecież on im będzie wdzięczny do końca życia, za wszystko.
Aktor ubierając się, zauważył zamyślenie swojego kochanego, nie chciał mu jednak przeszkadzać. W tym czasie wziął psa na spacer. Cały czas, kiedy szedł przez zielony park, niedaleko domu, zastanawiał się dlaczego blondyn miał taką smętną minę. Nie chciał za dużo wypytywać, ponieważ nie była to jego sprawa, a chłopak by mu powiedział- gdyby miał ochotę, to jednak martwił się. Coś musiało gryźć kelnera, może sprawy rodzinne, o któryś kiedyś od Luisa słyszał. Wiedział, że nie wszyscy mają ciekawą sytuację w domu i wyrozumiałych rodzicieli. Davis sam również nie miał. Widział też wiele razy smutne sceny, kiedy rodzice wyrzucali z domów swoje dzieci – jego kumpli, tylko za to, że byli gejami, lub kumpele za to, że były lesbijkami. Brak wyrozumiałości pomiędzy pokoleniami było czymś bardzo złym. Dodatkowo, w szkole sam wiele razy doświadczył prześladowania z powodu swojej orientacji, ale nigdy się nie ugiął. Zawsze pomagał. A teraz- jego najbliższa, ukochana osoba, przeżywała jakiś problem. Prawdopodobnie związany z jego przeszłością. Charlie przysiągł sobie w duchu i to od razu – że będzie go chronił za ze wszystkich sił.
Kiedy wrócił do domu i zdjął Lampkowi smycz, Felix leżał już pod kocem na kanapie w salonie. Wyglądał jakby spał. Jednak kiedy Davis do niego podszedł, otworzył oczy i się uśmiechnął.
- Czekałem na ciebie, kochany. -wyszeptał i przyciągnął go do czułego pocałunku, który od razu został odwzajemniony. Wargi muskały się i ocierały o siebie delikatnie, smakując siebie nawzajem. Nieśpiesznie poznawały nowe terytorium, chcąc zapamiętać tą słodką wilgoć i fakturę języków oraz każde wyżłobienie podniebienia. Oderwali się od siebie dopiero, kiedy zabrakło im oddechu, blondyn od razu zachichotał. - świetnie całujesz. -wymruczał
-Ty też niczego sobie. Wróciłem, skarbie. -dopowiedział przywitanie, zanim ta cudowna pieszczota uniemożliwiła mu myślenie. -Leki... trzeba dać ci leki, a za chwilę śniadanko. - cmoknął go jeszcze w usta.
-Przecież mogę sam zrobić.
-Nie e, mój książę jest chory, muszę o niego dbać. -pokręcił głową i zarechotał. Następnie udał się do kuchni by przygotować jedzenie. Tosty były jego specjalnością, zresztą uwielbiał je od dziecka. Zwłaszcza z serem, pomidorem i szynką. Wziął kilka kromek i zaczął je przygotowywać. Miał w pamięci również leki i nakarmienie zwierzaków, które powoli zaczynały się o to dopraszać. Nagle szczupłe ramiona oplotły go w pasie.  Brunet podskoczył w pierwszym momencie zaskoczony, ale po chwili się zrelaksował.
-Co kochanie?- zapytał łagodnie.
-Nic -uśmiechnął się blondyn -lubię się przytulać. Karmiłeś już futra?
-Nie, jeszcze nie.
-Ja to zrobię. Nie jestem już obłożnie chory, leki też wezmę. -odszedł w poszukiwaniu karm i misek oraz swoich tabletek. Wrócił pięć minut później a pierwsza partia tostów była już gotowa.
Jedli śniadanie śmiejąc się i rozmawiając o wieli rzeczach. Nie poruszali trudnych tematów, na to jeszcze przyjdzie czas. Teraz chcieli cieszyć się sobą i swoim towarzystwem. Po zniknięciu góry góry grzanek i wypiciu kawy Charlie zaczął się zbierać. Zapewnił przed wyjściem Felixa, że zostawi klucze sąsiadce, oraz że zajmie się wszystkim. Po czułym pocałunku wyszedł uśmiechając się do siebie.
Kelner położył się na kanapie i przykrył kocem, niezmiernie szczęśliwy. W końcu poczuł się bezpiecznie. Miał dla kogo żyć.