środa, 26 lutego 2014

Kochankowie samotności rozdział 8

Kolejny rozdział. Mam nadzieję, że się spodoba.
Betowany przez Soul ;)
Zapraszam do komentowania

Nienawidził tego robić, sprzątanie toalet, wydawało się najgorszą rzeczą, jaką mógł wykonywać. W końcu skończył, umył dokładnie ręce i wyszedł na salę, w poszukiwaniu byłego. Luis akurat zamiatał. Podszedł do niego ze skwaszoną miną.
-Posprzątane... zawsze to robicie?
-Co?
-Zajmujecie się łazienkami, podłogą i tak dalej. -Rozejrzał się po pomieszczeniu.
-Tak, codziennie, nie wiem dlaczego to cię tak dziwi. -wzruszył ramionami -nikt inny tego za nas nie zrobi. A sprzątaczka jest nieopłacalna. -dodał spokojnie, widząc minę mężczyzny.
-Myślałem, że kelnerstwo to tylko podawanie talerzy i zapisywanie zamówień. -wiedział, że był ignorantem jeśli chodziło o pracę Pettersona, nigdy szczególnie go to nie interesowało. Uważał wręcz, że wykonywanie tej profesji to pójście na łatwiznę . Powoli jednak przekonywał się, że to błąd. Czuł jak bolą go nogi, od ciągłego chodzenia. Twarz od uśmiechania się; miał ochotę powiedzieć jednemu z klientów co o nim myślał, jednak nie mógł. Wymagało to od jego osoby wielkiej samokontroli i powtarzania samemu sobie, że taką reakcją zagroziłby pracy Luisa, oraz powodzeniu kawiarni.
-Tak wiem, jakie masz nastawienie do mojego zajęcia. Nie musisz mi tego przypominać Darren... -zaczął, jednak mężczyzna mu przerwał
-Już nie do końca; wcześniej owszem, ale teraz zauważam, że jest ciężej niż przypuszczałem.
-O czyżbyś rozpoczął zmianę swojego światopoglądu?
-Nie, za dobrze mi z nim, chociaż zaczyna się poszerzać, co oczywiście jest dobre... chyba
-Taa... już to widzę. Jedna rzecz mnie nurtuje. Powiedziałeś, że będąc ze mną żyłeś w celibacie... a te wszystkie flirty, wieczorne piwko? Nie wierzę, że do niczego nie doszło między tobą, a kimś innym.
-Znasz mnie nie od dziś, wiesz, że gardzę oszustwami i zdradami. Nie zapominam,że będąc w związku, poświęcam się mu w stu procentach, ty jednak nie dałeś rady, dlatego się rozstaliśmy.
-Dlatego mnie wyrzuciłeś z domu! -zaznaczył kelner- właśnie, zastanawiam się, z racji tego, że Cię znam. Byłem pewien i nadal jestem, że zrobiłeś skok w bok... albo dwa
-Nigdy cię nie zdradziłem! Nawet jeśli były amory z kimkolwiek, nie doszło do pocałunku ani nic z tych rzeczy. Ja jestem wierny! Natomiast  ty nie do końca!
-Byłem pijany! Seksu to u nas nie było w ogóle!- wziął dwa głębokie wdechy, by nie zacząć krzyczeć-  Po za tym, Darren ja naprawdę nie chcę już do tego wracać. Zerwaliśmy i jest dobrze. Zapytałem tylko o jedną rzecz, dotyczącą tematu, który sam poruszyłeś, więc nie drążmy.
-Jak sobie chcesz Luis. Chociaż... jakby się tak zastanowić, musiałeś być beznadziejny w łóżku, skoro nie robiliśmy tego, za często.-nie mógł się powstrzymać przed takimi złośliwościami, droczenie się z szatynem sprawiało mu wielką przyjemność.
-Wypraszam sobie chamie. -warknął -seks ze mną jest zajebisty! Chyba zapomniałeś, co to znaczy mnie mieć, głupku.
-No raczej nie -odparł Carter, policzek, który otrzymał od Pettersona zdenerwował go nie na żarty -Uważaj sobie! Mam dosyć twojego zachowania.-wrzasnął w końcu kelner.
-Jesteś do dupy w bzykaniu! -warknął Darren -Zawsze byłeś, dlatego nikt nie chciał poza mną się z tobą pieprzyć. I nie bij mnie, deklu!
-Serio? Chyba przegapiłeś jak to było, kretynie! -wdał się w pyskówki z byłym -Dodatkowo nie umiesz się całować. Jeśli mnie obrazisz, to znów oberwiesz!
-Ja nie umiem? JA? To patrz! - puścił uwagę o biciu mimo uszu i z całej siły przyciągnął do siebie szatyna. Wpił się mocno w jego usta. Luis nie zamierzał mu ulegać. Ich języki ocierały się wzajemnie, spragnione i stęsknione. Mocnym pieszczotom nie było końca, a twarde klatki piersiowe stykały się ze sobą.  Kiedy po kolejnej serii pocałunków, która pobudzała ich coraz bardziej, zniecierpliwiony Darren zaczął szybko rozbierać kochanka, ten nie został mu dłużny, po kilku chwilach oboje byli już nadzy, a ich ciała w dzikim tańcu lgnęły do siebie, chcąc być jak najbliżej.
-Masz zamiar się wycofać? -wycedził z kpiną w oczach. Mierzyli się z szatynem roziskrzonym wzrokiem, żaden z nich nie marzył o oddaniu tej bitwy walkowerem. Dłonie dotykały ciał zachłannie, usta zaborczo całowały i pieściły najwrażliwsze miejsca, a język potęgował przyjemność, Luis w końcu poległ. Oddał się mężczyźnie, którego tak bardzo kochał, pomimo jego aroganckiego zachowania.
-O boże! Darren, bądź że delikatniejszy... -wyjęczał chłopak, kiedy dwa palce zagłębiały się w jego wnętrzu. Dawno nie miał nikogo w sobie, a wrażliwe miejsce pulsowało bólem
-Boli?
-Głupio się pytasz -wycedził szatyn. Po chwili poczuł już większą przyjemność, kiedy druga ręka zaczęła pieścić jego penisa. Rozluźniło go to na tyle, by trzeci mógł się znaleźć w chętnej dziurce. Jęk wydobył się z jego ust, a biodra same zaczęły wychodzić naprzeciw penetracji. Darren poczuł, że kochanek jest już gotowy i wyciągnął palce.
-Ujeżdżaj mnie -wysapał mu do ucha, przygryzając je czule. Zdjął krzesło ze stolika i usiadł na nim wygodnie, ciągnąc za sobą partnera.  Założył gumkę.
-Tu się nie zmieścimy, cholera -szepnął zirytowany Luis -chodź na kanapę. -dodał kręcąc tyłkiem lubieżnie. Już po chwili blondyn wygodnie oparty, trzymał kochanka za uda. Ten przybliżył się do niego, układając tak, by spokojnie mógł nadziać się na jego członka. Jedną ręka rozwarł swoje pośladki, wpuszczając w siebie twardy narząd. Odchylił głowę i zagryzł wargi, czując dyskomfort. Opuścił się całkowicie, nabijając na mężczyznę i spojrzał na niego niepewnie. Ten trwał w bezruchu, by nie sprawić bólu kochankowi. Po sekundzie przyciągnął go do swojego torsu i pocałował delikatnie, jednak głęboko. Luis w tym czasie wiercił się, szukając przyjemności. Ich języki muskały się delikatnie, a wargi ocierały o siebie nawzajem. Szatynowi zaczynało powoli brakować powietrza, dlatego zakończył pieszczotę. Poruszył się nieznacznie, owijając swe ramiona wokół szyi ukochanego, chcąc być jak najbliżej. Darren zsunął ręce na pośladki, trzymając się mocno.
-Jak będziesz gotowy... -szepnął gorączkowo, starając się przekonać samego siebie, by wytrzymał. Kelner słysząc to znów się poruszył, tym razem mocniej, po chwili nabijał się na niego płynnie, czując coraz większą rozkosz. Cudowne i zapomniane jęki z ust Luisa nakręcały ich obu, powodując zwiększenie tempa. Wszelkie hamulce puściły. Liczyli się tylko oni i uciecha jaką sobie dawali. Darren również zaczął jęczeć i sapać, czując usta kochanka na swojej szyi. Ich ciała ocierały się o siebie, a dźwięk uderzania pośladków  został zagłuszony przez  krew szumiąca im w uszach.
-Ah! Znalazłeś- wyjęczał głośno, oznajmiając celne trafienie w prostatę , pomruk zadowolenia i przyjemności wydostał się z gardła blondyna. Uderzał raz po raz w to miejsce, wydobywając coraz to nowe odgłosy na przemian z namiętnymi krzykami.
-Luis... -wysapał
-Ja już zaraz... -odpowiedział, siląc się na złożenie zrozumiałej i sensownej wypowiedzi. Średnio mu to wyszło. Carter zdawał się to rozumieć, jemu również było bardzo dobrze.
-Wiem... nie krępuj się... -Usta znów odnalazły te drugie i pocałowały mocno, potęgując przyjemność i przyśpieszając zbliżające się spełnienie. Kilka pchnięć wystarczyło, by fala orgazmu zalała kelnera, powodując że zaciskające mięśnie uwięziły w jego wnętrzu Darrena. To było dla drugiego za dużo, doszedł w nim z jękiem.
Siedzieli wtuleni w siebie, próbując się uspokoić, po wyczerpującym stosunku. Żaden z nich nie wiedział co powiedzieć, ani nie potrafił spojrzeć w oczy drugiemu. Członek zdążył już zmięknąć i wysunąć się, a oni wciąż trwali w tej samej pozycji.
-Luis?
-Darren?
-Było beznadziejnie.
-Mnie również. Zimno.. -odparł, nie siląc się na przekąs czy ironię; szatyn wstał powoli a jego nogi odmówiły posłuszeństwa. Prawie opadł na kanapę, jednak silne ramiona oplotły go w pasie i postawiły do pionu.
-Dziękuje.
-Chodź się umyć. -Mruknął mężczyzna, zdejmując prezerwatywę i powoli, dalej go asekurując, dotarli do łazienki. Tam wyczyścili się i doprowadzili do względnego porządku oraz ubrali. Kiedy wyszli, barista spojrzał na miejsce ich zabawy i jęknął
-Zrobiliśmy plamę, cholera...
-O kurwa, da się ją zlikwidować?
-Nie wiem, przynieś mi cokolwiek do mycia... najlepiej mokrą szmatkę z mydłem. -Westchnął. -Ale wtopa Petterson, nie ma co. -Darren wrócił i od razu zaczął pocierać materiałem o zanieczyszczony fragment kanapy. Po kilku minutach z zabrudzenia został jedynie ślad od wody, a obaj mężczyźni odetchnęli z ulgą.
-Mało brakowało. -przyznał Carter.
-To się nie może powtórzyć, nie tutaj! -warknął szatyn
-Wiem. To było przez zapomnienie, już więcej się nie stanie. -odparł łagodnie, siląc się na ton bez sarkazmu.
-Tak. Zrobiliśmy już wszystko. Zawieziesz mnie do domu? -zapytał z nadzieją, nie chciał wracać piechotą, był zmęczony, chciało mu się spać.
-Nie ma problemu. Chodź. -Wyszli a Luis zamknął kawiarnie. Po chwili już jechali, nie odzywając się do siebie. Obaj nie wiedzieli co mogliby powiedzieć. Uprawiali seks, co nie powinno się wydarzyć, było im razem cudownie, do czego nie mieli ochoty się przyznać i zdecydowanie chcieli to powtórzyć. Całe ich plany, co do ułożenia życia osobno wzięły w łeb.
-Co teraz? -zapytał w końcu Luis
-Z czym?
-Ze wszystkim. -odparł
-Nic. Nie wiem, na razie będę miał rozprawę, potem się zobaczy. Jak już mówiłem, nadal chcę odpracowywać karę u was
-Po tym co się stało?
-A co się stało? Kochaliśmy się i obiecaliśmy, że to już się więcej nie powtórzy. Chyba wszystko wyjaśnione prawda? - szatyn był dziwnie obojętny. Nie do końca wiedział, jak odnaleźć się w tej sytuacji. Chciał wybaczyć Darrenowi, ale z drugiej strony nie potrafił, facet był zbyt bezczelny i chamski, zasługiwał na lekcję pokory. Jednak okazało się, że to chyba on ją otrzymał.
-Masz rację. Już jesteśmy. Dzięki za podrzucenie. -Wysiadł z samochodu i po kilku sekundach zniknął za drzwiami domu. Carter jeszcze chwilę rozmyślał o tym co się stało. Pierwszy raz od dawna czuł taką przyjemność podczas seksu. Miało to związek z osobą, z którą się bzykał. Zdecydowanie nadal go kochał, tylko nie potrafił przebaczyć tej zdrady. Nie umiał też nie zachowywać się przy nim jak dupek, czego ostatnio, za każdym razem, bardzo żałował.
-Jesteś cholernie namiętny kochanie... -szepnął to co chciał powiedzieć kochankowi i ruszył do swojego mieszkania.

Felix przeciągnął się leniwie, otwierając oczy. Czuł się lepiej, niż kiedy zasypiał. Był bardzo głodny. Jego kot leżał obok, zwinięty w kłębek, pomrukując słodko co chwilę. Chłopak uśmiechnął się i pogłaskał futrzaka, potem sięgnął po komórkę i wyszukał numer aktora w kontaktach. Puścił sygnał i czekał. Skorzystał z okazji i wtulił się w miękką poduszkę. Łóżko było bardzo wygodne, a pościel satynowa. Nigdy nie miał takich luksusów, jakich Davis na co dzień. Rozejrzał się dookoła. Ściany w kolorze lawendowym ładnie współgrały z antycznymi meblami. Okno, które znajdowało się po lewej stronie, było duże, również stylizowane na stare. Komoda po prawej, tuż przy ścianie, gdzie znajdowały się drzwi, była w kolorze ciemnego dębu. Na niej stał mały kaktus,  wyglądał teraz zjawiskowo, ponieważ zakwitł na różowo. Cały pokój w swojej prostocie i elegancji przypominał pomieszczenie u angielskiego lorda. Przeniosło to Felixa w zupełnie inny świat, różny od tego który znał od zawsze. Jego rozmyślania przerwał rozbawiony głos
-Hej piękny, widzę, że już się czujesz lepiej. -ujrzał słodkie rumieńce na twarzy kelnera i uśmiechnął się -Jesteś głodny?
-Bardzo i nie jestem piękny – obowiązkowo zaprzeczył, chociaż zrobiło mu się bardzo miło. Odwzajemnił uśmiech, zapominając dlaczego tak właściwie się tutaj znalazł. Charlie chciał zacząć rozmowę, jednak nie potrafił. Bał się, że schrzani tę miłą atmosferę, która się między nimi wytworzyła. Zapatrzył się na anioła, nawet się tego nie wstydząc.
-Co się tak na mnie gapisz? -zarumienił się ponownie, czując na sobie intensywny wzrok mężczyzny.
-A co? Nie mogę? -uniósł brew do góry. -Chciałeś coś do jedzenia, już idę ci przygotować.
-Charlie... najpierw musimy pogadać. O twoim menadżerze... -powiedział poważnie. Również nie miał ochoty na tę rozmowę, ale wolał sobie wszystko wyjaśnić.
-Dobrze. Wiem, co ci powiedział Rupert. Chcę żebyś pamiętał, że wcale tak nie uważam. Nie miałem o tym pojęcia, przed telefonem od ciebie. Naprawdę bardzo mi przykro Fel, nie chciałem, żeby tak wyszło, żebyś poczuł się źle.
-Źle? Twój agent zasugerował, że jestem złodziejem! To cholernie mnie zabolało! Nigdy nic nikomu nie ukradłem, brzydzę się tym. -rzekł, siląc się na groźny ton. Był jednak zbyt słaby, żeby się denerwować.
-Rozumiem, ufam ci. On po prostu wszędzie węszy podstęp. Proszę uwierz mi śliczny, że nie miałem z tym nic wspólnego. Przepraszam cię, że zostałeś upokorzony. Gdyby nie to, że jest moim przyjacielem, wyleciałby na zbity pysk. -pogłaskał go po głowie, patrząc błagalnym wzrokiem. Musiał go przekonać, inaczej chyba będzie go błagał na kolanach.
-To nie ty powinieneś mnie przepraszać Charlie. Wierze temu, co mówisz. To było jak odruch bezwarunkowy. Zareagowałem instynktownie, bo poczułem się bardzo zraniony i obrażony. Twój pracownik przekroczył wszelkie granice dobrego wychowania. Sądziłem, że nie powinien cię reprezentować. Ale mówienie mu tego nie miało sensu. Teraz nie mam do ciebie o nic pretensji, do niego owszem, ale nie będę wściekać się na niewinną osobę.  -powiedział łagodnie. Davis wziął jego dłoń i ucałował jej wnętrze delikatnie, przytulając do niej policzek. Jego usta raz po raz czule muskały gładką skórę, wprawiając Felixa w zakłopotanie. Było to dla obu przyjemne doznanie, blondyn wcale nie chciał zabierać ręki od tych cudownych warg. Jednak nic nie trwa wiecznie i Charlie przerwał ich słodki moment.
-Bardzo się cieszę, że między nami już jest dobrze, że mi uwierzyłeś. -kamień spadł mu z serc. -Chciałeś coś do jedzenia. Zaraz zadzwonię po jakiś obiad, dobrze?- dodał radośnie
-Tak... dla mnie bomba. Jestem naprawdę głodny. I też się cieszę, że wyjaśniliśmy wszystko. -odgarnął kilka kosmyków  za ucho.
-Na co masz ochotę?-zapytał, wciąż patrząc na słodkie rumieńce zażenowania na twarzy Kilpatricka.
-Makaron z sosem śmietanowym -wypalił, ostatnio bardzo marzył o takim jedzeniu, ale nie bardzo stać go było na pójście do restauracji. -Albo jakaś zupa, może też być pizza. Naprawdę nie musisz się starać.
-Dobrze Słoneczko. Ja też chcę makaron z czymś. -uśmiechnął się. Podobało mu się, że chłopak w końcu powiedział prawdę, nie tak jak na ich pierwszej randce- Z borowikami może być? Chociaż może wolisz mięso, nie chcę ci niczego narzucać Fel. -powiedział spokojnie.
-Tak, bardzo lubię. Ale nie chcę cię naciągać. -Aktor wyszedł z telefonem i złożył zamówienie. Usiadł w salonie na kanapie, tarmosząc za uszy swojego cieszącego się psa. Uwielbiał się z nim bawić, przytulać i łaskotać. Nie miał nikogo innego, nie lubił samotności. Dlatego też  cieszył się że Lampek pojawił się w jego życiu. Miał nadzieję, że i Felix w nim zostanie. Chłopak był słodki i Davis go szczerze uwielbiał. Podobał mu się tak bardzo, że nie wyobrażał sobie, aby blondyn zaczął umawiać się z kimś innym. Nie miał zamiaru nikomu oddać swojego anioła, gdyby musiał odbiłby go siłą. Postanowił zdobyć tego ślicznego kelnera, za wszelką cenę. Na przekór Rupertowi, opinii publicznej i całemu światu. To było jego szczęście i zamierzał o nie walczyć.
Z zamyślenia wyrwał go dźwięk domofonu. Otworzył drzwi i odebrał jedzenie, które pachniało wyśmienicie. Udał się do kuchni, by przełożyć obiad na talerze oraz wziąć sztućce i poszedł do pokoju Felixa.
Rozchylił powieki, kiedy drzwi się otworzyły, a w nich pojawił się mężczyzna z posiłkiem.
-Podano do stołu -roześmiał się, widząc minę chorego.
-Ładnie wygląda.-skwitował kelner. Zaburczało mu boleśnie w brzuchu.
-A pachnie jeszcze lepiej. -podszedł do łóżka i podał mu tacę. Ten położył ją sobie na kolanach i wziął do ręki widelec. Cieszył się, że miał siłę, by go utrzymać.
-Smacznego Charlie.-Uśmiechnął się promiennie
-Smacznego. Nakarmić cię? -zapytał rozbawiony. Taka sytuacja byłaby dla niego ciekawa.
-Nie, nie trzeba. -speszył się. Nie był przyzwyczajony do takich rozmów i bacznej obserwacji. Dodatkowo gwiazdor był bardzo opiekuńczy.  Davis skoncentrował się na jedzeniu i już po chwili obaj zaspokajali swój głód. Delektowali się posiłkiem i jego cudownym smakiem w ciszy,nie chcąc psuć sobie przyjemności. Artysta jadł makaron z sosem śmietanowym i kawałkami szynki, a Felix makaron z sosem borowikowym. W obu przypadkach była to uczta dla podniebienia. Nic innego nie miało znaczenia, ważne, że byli razem. Nagle do pokoju wpadło rude futro, radośnie szczekając.
-Lampek -ucieszył się blondyn, głaszcząc, podskakującego i łaszącego się psiaka. Pozwolił mu wskoczyć na łóżko. Zwierzak zainteresował się kotem, który patrzył na niego niepewnie . Po chwili Delicjon prychnął i zeskoczył. Wyraźnie nie pasowało mu pojawienie się szczeniaka.
-Chyba się nie dogadają... -westchnął kelner. Miał nadzieje, że jeśli coś by wyszło między nim, a aktorem, to i pupile będą przyjaźnie nastawieni. Pomimo, że nie gryzły się, ani atakowały nawzajem, to uciekały od siebie. Właściwie zdawało się, że to kot nie potrafił znieść obecności psa.
-Spokojnie, daj im czas, znają się dopiero kilka godzin. Swoją drogą szybko ci się polepszyło. -uniósł brew rozbawiony.
-Ja tam się cieszę. -westchnął. - nie mam zamiaru tutaj leżeć w nieskończoność. Muszę szybko wrócić do pracy, bo Sami tak szybko nie przyjdzie. Czeka ją długa rehabilitacja.
-Jak wyzdrowiejesz, weźmiemy cię z Lampkien na spacer, co ty na to?
-Bardzo chętnie.-uwielbiał przechadzki, żałował czasami, że nie miał psa, ale praca mu na to nie pozwalała. Poza tym, nie miał nikogo, kto mógłby go przypilnować, jakby coś. - Ciekawe jak Luis sobie radzi. -Miał nadzieję, że nie było wielkich tłumów. Pomimo, że szatyn się do tego nie przyznawał, to przeżywał zbliżającą się rozprawę swojego byłego mężczyzny. Gdyby Kilpatrick nie zachorował, zastąpiłby go w pracy, by ten mógł pojawić się w sądzie. Myślał, jak to się zakończy. Darren zdecydowanie nie zasługiwał na więzienie, jednak jakoś musiał odpokutować. Zostawała jeszcze sprawa z Samanthą. Nikt nie wiedział, kiedy zjawi się w kawiarni. Musieli przedyskutować udoskonalenie i przebudowę oraz przystosowanie jej do zwierząt. Wymagało to wiele planów oraz  pomysł, którego on, nie miał. Z zamyśleń wyrwał go telefon. Sięgnął po niego i odebrał
-Felix Kilpatrick, słucham
-Halo, tu Ela. Sąsiadka.
-A witaj, coś się stało?
-Wiem, nie ma cię w domu, a musisz wiedzieć, że... -westchnęła
-Jestem u przyjaciela, ponieważ jestem chory.  Mów co się dzieje
– W całym budynku pękła rura. Twoje mieszkanie jest prawdopodobnie zalane...-słysząc to jęknął żałośnie. - Jutro przyjdzie rzeczoznawca, więc lepiej żeby ktoś był wtedy w twoim lokum. Jeśli ty nie możesz, to może twój przyjaciel -dodała, próbując zachować spokój.
-O której ma być?
-Około 16. Słuchaj, wszystkie lokale są do remontu, z tego co mówili inni. Jeśli ubezpieczyłeś, to masz szansę na odszkodowanie.
-Na szczęście to uczyniłem -powiedział cicho.-Bardzo ci dziękuje za telefon. Jutro na pewno w okolicach czwartej ktoś się pojawi. -Rozłączył się, a do jego oczu napłynęły łzy. Zrobiło mu się bardzo przykro, ciężko pracował, aby kupić to mieszkanie bez kredytu. Po chwili rozpłakał się na dobre, było mu niesamowicie żal swojego pięknego azylu, mimo że nie widział jak to wyglądało po zalaniu, nastawiał się na najgorsze. Do pokoju wszedł kot, jakby wiedząc, że stało się coś złego. Wskoczył na łóżko i przytulił się do swojego, by ukoić jego smutek; polizał go po ręce i przylgnął do jego dłoni. Zasnął, mrucząc łagodnie. 

środa, 19 lutego 2014

Kochankowie samotności rozdział 7

Oto następny rozdział. Tym razem też dedykacja, dla Damiana, za wsparcie i pomoc.  
Mam nową betę, jest nią Soul, mam nadzieję, że ją polubicie. 
Mam nadzieję, że rozdział się spodoba ;)
A.
Ps. komentarze mile widziane:)

Felix wtulał się instynktownie w mężczyznę, który niósł go do samochodu. Co jakiś czas pojękiwał nieskładnie, czując się coraz gorzej. Charlie postawił i przytrzymał chłopaka na chwilę, by otworzyć drzwi od pojazdu i delikatnie pomógł mu wsiąść. Po chwili jechali już, a aktora pochłonęły myśli o jak najszybszym dowiezieniu go do swojego domu. Przypomniał sobie także o kocie, którego musiał zabrać, oraz .przyborach higienicznych. Chciał załatwić to jak najszybciej, żeby tylko Fel mógł już być w łóżku i odpoczywać. Nagle zadzwonił telefon, gwiazdor spojrzał na wyświetlacz i od razu odrzucił połączenie. Nie miał czasu na użeranie się ze swoim menadżerem, poza tym był na niego bardzo zły. Przestał się przejmować, że ten nie dawał za wygraną, a komórka wibrowała co jakiś czas, jego cała uwaga została skierowana na pojękującego blondyna.
-Za chwilę będziemy u Ciebie. Jeszcze troszkę... -mówił łagodnie, czując coraz  większy strach.
-Kot... ja... nie... mam... w czym... go przewieźć... -jęknął
-Cholera. -nie było czasu na kupowanie transportera, musiał w ciągu następnych dziesięciu minut wymyślić co zrobić. Po chwili jednak dostrzegł sklep zoologiczny i skręcił na chodnik, by zaparkować. Po krótkim zaraz wrócę skierowanym do towarzysza udał się szybkim krokiem do niego.  Pięć minut później z zegarkiem w ręku, wrócił do auta, kładąc na tylnym siedzeniu zakupioną rzecz. Spojrzał jeszcze czule na Felixa.
-Już mamy w czym go przewieźć. -Pogłaskał rozpalony policzek chłopaka. -A teraz jedziemy do Ciebie.
-Char...lie... proszę, zabierz mnie gdzieś.. gdzie poczuję się lepiej... -westchnął.
-Dobrze słoneczko, już dobrze. Weźmiemy tylko Delicjona i odpoczniesz. -Ruszył; kolejne kilkanaście minut później zmierzał do mieszkania Kilpatricka. Jego zostawił w wozie by zaoszczędzić czas. Brunet dostał wskazówki jak zapakować zwierze do transportera, mimo że sam wpadłby na jakiś pomysł, oraz co ma wziąć. Mimo tego, gorączkowo miotał się po pokoju, łazience i salonie, w poszukiwaniu rzeczy i torby, w której mógłby wszystko umieścić. Zwierz siedzący  w przenośnym pudełku  miauczał żałośnie, nie wiedząc do końca, co się wokół niego dzieje.  Patrzył na obcego człowieka, który zabiera coś, wkłada do czegoś, dodatkowo strasznie przeklinając. W jego oczach Davis wyglądał naprawdę zabawnie.  Do czasu.
Felix z oddali słyszał zawodzenie swojego nowego towarzysza życia, jakby co najmniej ktoś go obdzierał ze skóry. Niesiony pomiaukiwał i fuczał na intruza, który ośmielił się go wynieść z nowego mieszkania. Charlie miał wielką nadzieję, że nikt nie widział, a tym bardziej nie zrobił zdjęcia, kiedy targał cały bagaż, bo pewnie nagłówki w gazetach miałyby tytuły Charlie Davis znęca się nad zwierzętami lub Całe miasto słyszało zawodzenie kota, którego znany aktor z pewnością skatował, by wywieźć go i porzucić. Taka reklama na pewno by mu nie pomogła.
Rzeczy wylądowały na tylnym siedzeniu, w tym jęczący i warczący futrzak, który zaczynał denerwować mężczyznę. Całą drogę do jego domu, skrzeczał i próbował się uwolnić z klatki, w której został zamknięty.  Obaj odetchnęli z ulgą, kiedy samochód w końcu  zatrzymał się przed piękną willą, na posesji aktora. Felix nie miał siły, by przyjrzeć się temu, gdzie mieszka jego ukochany, był zbyt słaby i jedyne o czym myślał to ciepłe i miękkie łóżko. Wzięty na ręce jęknął i wtulił się w jego tors. Na chwilę ból głowy ustąpił, a serce zabiło mocniej.  Nie zauważył nawet jak jego plecy dotknęły miękkiej kanapy. Został położony i przykryty delikatnie kocem, a czuły głos przedostał się przez otępiały umysł
-Zaraz zadzwonię po lekarza, najpierw przygotuję Ci łóżko, dobrze?
-Pić... -jęknął. -Gdzie... ja... jestem?
-U mnie w domu, Słoneczko. Już ci przyniosę wody - po chwili brunet wrócił, ostrożnie podniósł chłopaka i pomógł mu się napić. Blondyn poczuł jak płyn przynosi ulgę jego suchemu gardłu i gasi pragnienie. Nie czuł większego szczęścia w tej właśnie chwili, no może poza byciem w ramionach człowieka, którego bardzo kochał.  Jakby w odpowiedzi na jego myśli znów się w nich znalazł, niesiony do łóżka jak księżniczka, co naturalnie w innych okolicznościach byłoby powodem jego obrażenia się i ofuknięcia, za traktowanie jak babę, jednak teraz przyjął ten gest z wdzięcznością. Położony na miękkim prześcieradle i przykryty kołdrą, westchnął.
-Kurcze... trzeba cię przebrać. Zdejmę spodnie i dam ci swoją koszulkę, nie ma czasu na szukanie niczego innego. Zaraz przyjdzie doktor, ja muszę nasypać kotu żwirku do kuwety i go uwolnić, bo zacznie wrzeszczeć i wypuścić Lampka do ogrodu.  Nie jestem pewny jak na siebie zareagują. Już niedługo będziesz mógł spokojnie zasnąć.
Felix nie pamiętał za dobrze wizyty internisty, a tym bardziej kilku następnych godzin. Nie wiedział czy był sam w domu, czy Charlie podawał mu jakiekolwiek leki, ani gdzie tak dokładnie był. Świadomość wracała mu tylko wtedy, kiedy robiło się zimno, lub gorąco. Od jakiegoś czasu czuł chłód w okolicach wątroby oraz na czole, dotknął w końcu ręką obu miejsc i ze zdziwieniem stwierdził, że czuje wilgoć i bliżej niezidentyfikowany materiał. Wołanie wymagało za dużo siły, której obecnie nie posiadał. Wolał więc znów zasnąć i mieć spokój na kolejne godziny, liczył też, że poczuje się choć trochę lepiej. Po chwili jednak poczuł ból, kiedy rozpędzony kot, z  bojowym pomrukiem wskoczył na jego brzuch, powodując że blondyn zgiął się w pół, wydając przeraźliwy i głośny jęk.  Charlie słysząc go, przybiegł od razu, zaniepokojony odgłosami.
-Co się stało?
-Deli...cjon... cholero... mała... -spojrzał na ukochanego -wskoczył... bez ostrzeżenia na mój brzuch...boli...-opadł ponownie na miękkie poduszki. Brunet podszedł do niego i wziął z łóżka okłady, które zsunęły się podczas ataku zwierzaka.
-Zaraz dam ci coś na zbicie gorączki oraz przeciwbólowego. Poczujesz się lepiej. - Powiedział łagodnie i wyszedł. Po chwili wrócił z tabletkami i szklanką wody. Podał je chłopakowi i pomógł mu popić, gdyż ten nie był w stanie sam nawet unieść naczynia do ust.
-Jesteś głodny?
-Trochę, ale wątpię, że cokolwiek przełknę -wyszeptał ochrypniętym głosem -Chciałbym już się lepiej poczuć. -spojrzał błagalnie na mężczyznę.
-Gdyby to ode mnie zależało Fel, już czułbyś się wyśmienicie. Zajmę się tobą, dopóki nie wyzdrowiejesz. -pogładził czule blady policzek chłopaka
-Co powiedział lekarz? - ułożył się na boku, przykrywając  kołdrą po same uszy
-Masz grypę, trzy tygodnie musisz spędzić w domu. Wypisze ci zwolnienie z pracy, doniosę mu tylko dane potrzebne do tego. Poinformowałem Luisa o wszystkim, Samantha też już wie. Teraz o nic się nie martw i odpoczywaj słoneczko.
-Ale... nie chcę ci... w pracy przeszkadzać... -powiedział zbierając ostatki sił, by jego mózg zaczął pracować.
-Mam dwa tygodnie do rozpoczęcia zdjęć, także o nic się nie bój. -odparł łagodnie, dotykając jego włosów. -Nie wiedziałem wcześniej, czy chciałbyś coś zjeść, dlatego dopiero teraz zajmę się gotowaniem, jakbyś czegoś potrzebował,  puść mi sygnał to przyjdę. Dobrze?
-Nie mam twojego numeru, nie wiem też gdzie jest mój telefon.
-Zaraz znajdę, powinien być...o! Jest, w kieszeni spodni. -zapisał kontakt w komórce blondyna -jestem pod Charlie, tak żebyś mógł swobodnie mnie znaleźć w razie czego. Śpij maleńki. Za niedługo poczujesz się lepiej.
-Dziękuję. -zamknął oczy i odpłynął, nie słysząc nawet ostatnich słów, jakie powiedział do niego aktor. Kolejna fala ukojenia spłynęła, kiedy znalazł się w objęciach morfeusza, podświadomie czekając aż leki zaczną działać.
Darren wszedł  do kawiarni, nie bardzo mając pojęcie czego się spodziewać. Miał niecałe sześć dni, aby wszystko pozałatwiać, dogadać się ze swoim byłym partnerem i jego siostrą. Obawiał się, że będzie to niemożliwe, jednak starał się być dobrej myśli.
Powoli rozglądał się po pomieszczeniu, pełen podziwu. Był tu tak dawno, że zapomniał ile to miejsce dla Luisa znaczyło, oraz jak wygląda. Ze swojej wizyty, prawie dwa lata temu pamiętał tylko puste stoliki i nieciekawy kolor ścian. Jednak od tamtego czasu dużo się zmieniło, na plus. W głębi sali dostrzegł wyraźnie zmęczonego szatyna. Pomimo uśmiechu i uprzejmości nie potrafił oszukać blondyna. Znał go od dawna i wiedział doskonale, kiedy ten udawał. Przez chwilę zastanawiając się, gdzie jest Felix, ruszył do swojego byłego w celu załatwienia kilku rzeczy.
-Cześć-powiedział stając przy ladzie. Uśmiechnął się, mimo że wcale nie miał na to ochoty
-Cześć, co ty tutaj robisz? -zapytał zdziwiony chłopak. Naprawdę nie spodziewał się takiej wizyty.
-Przyszedłem, bo mamy coś do obgadania, muszę ci też coś powiedzieć...
-Nie teraz, nie widzisz że mam tu kongo?
-Gdzie Felix?
-Chory. Charlie zabrał go kilka godzin temu z kawiarni, bo ledwo się na nogach trzymał, Sami ma złamaną nogę. Poza tym, nie sądzę że mamy o czym konwersować. -odpowiedział mu prawie na jednym wdechu.
-Za ile kończysz?
-Za dwie godziny. Proszę, idź już sobie, nie mam ochoty mieć schrzanionego wieczoru. -jęknął, patrząc butnie na intruza.
-Poczekam na Ciebie, poproszę kawę i ciasto. Jakiekolwiek, wierzę w twój gust kulinarny. -to mówiąc odszedł do jedynego wolnego stolika, tuż przy ścianie i wejściu do toalety. Zaczął obserwować to, jak jego eks sobie radzi,  przestało podobać mu się to, że wszystko robi sam. W końcu nie czekając na złożone zamówienie podszedł do lady i szepnął
-Pogadajmy...
-Darren...-zanim zdążył cokolwiek więcej powiedzieć, blondyn zaciągnął go na zaplecze.
-Oszalałeś? Do reszty ci odbiło? Jesteś pojebany człowieku!
-Zamknij się i daj mi wreszcie dojść do słowa! Masz jakieś normalne dżinsy, które mogłyby na mnie pasować?
-Po co ci? Nie zawracaj mi głowy do cholery!
-Nie gadaj o bzdurach tylko udziel mi szybkiego kursu kelnerstwa! Chcę ci pomóc kretynie! -Luis aż zaniemówił z wrażenia. Nie spodziewał się po swoim byłym czegoś takiego. Jednak z wielką wdzięcznością przyjął pomoc. Po chwili wrócił ze spodniami, które leżały jako zapasowe w szafce chłopaka i udzielił mu kilku wskazówek.
-Najpierw się przebierz, ja muszę wracać do gości. Jak będziesz gotowy przyjdź, a wszystko ci wytłumaczę. -wyszedł, będąc w lekkim szoku. Właściwie wielkim, skąd u licha Darren wpadł na ten idiotyczny pomysł? Mimo, że cieszył się z takiego rozwoju wydarzeń, wyczuwał jakiś podstęp. Carter nigdy nie robił nic bezinteresownie, w stosunku do ludzi, którzy zaleźli mu za skórę. Zamyślony nie zauważył jak Darren wyszedł z zaplecza, mając niepewną minę.
-Co teraz?
-Ok, jak przychodzą klienci, podchodzisz do nich i dajesz  kartę. Czekasz maksymalnie 5 minut i podchodzisz, pytając czy już są zdecydowani. Jeśli nie, dajesz im więcej czasu, a jeżeli tak to zapisujesz to co chcą. Resztę ja zrobię. Ty im tylko zaniesiesz. Zapamiętaj tylko, który to był stolik lub jak ludzie mniej więcej wyglądali.  Pamiętaj jedno, przede wszystkim bądź uprzejmy i się uśmiechaj! Nie ważne, jak bardzo by marudzili lub byli niemili. Wszystko jasne?
-Chyba tak. -odparł. -Poradzę sobie, na pewno. -powiedział bardziej do siebie niż do Pettersona. Nie miał zbyt dużo czasu  na rozmyślanie, bo jacyś ludzie weszli. Ze sztucznym uśmiechem podszedł do nich, kładąc na stole menu, oraz mówiąc krótkie dzień dobry. Po chwili wrócił za ladę, obserwując zarówno salę jak i Luisa w akcji, starał się coś podpatrzeć.  Zgodnie z instrukcjami pięć minut później wrócił do stolika z pytaniem, czy może już obsłużyć. Spisał wszystko i wrócił do drugiego kelnera, który robił komuś kawę. Podał mu karteczkę i czekał aż chłopak przygotuje dla niego dwa kawałki ciasta truskawkowego i kawy latte. Patrzył jak Peterson wszystko sprawnie robił i aż westchnął z zachwytu. Nie podziewał się, że i w tym można być mistrzem, nigdy nie szanował za bardzo obsługi, uważając, że mają łatwe obowiązki. Dopiero sam będąc na ich miejscu przekonał się, jak wiele cierpliwości i samokontroli muszą mieć, by nie urazić nikogo, nawet bardzo upierdliwych i nie zadowolonych z czegoś ludzi.
Pierwsze zamówienie było jednym z najgorszych, później szło już coraz lepiej. Szatyn co prawda czuwał, aby blondyn nie popełniał żadnych rażących błędów, jednak był zadowolony z jego pracy. Nie musiał wszystkiego robić sam, a Darren naprawdę dobrze sobie radził. Carter natomiast czerpał satysfakcję z tego zajęcia oraz zaczął się szczerze uśmiechać do ludzi. Zdziwił się, kiedy ostatnia para opuszczała kawiarnię, że to już koniec ich wspólnej pracy. Zdecydowanie mógłby tak przepracować jeszcze kilka następnych godzin. Luis usiadł na krześle zmęczony, nie mówiąc nic. Był zbyt wyczerpany po tym maratonie chodzenia.
-Zawsze tu tyle osób?
-Dzisiaj był jakiś hardcore. Normalnie jest tłum, ale nie aż taki. -Westchnął -chyba bym sobie nie poradził bez ciebie. Dziękuje -mimo że był zły na mężczyznę, potrafił dziękować i przyznawać się do tego, że potrzebował pomocy. Spojrzał na niego, lekko podejrzliwie. Cały czas doszukiwał się drugiego dna w zachowaniu byłego. -Właściwie  z jakiej okazji mi pomogłeś?
-Nie ma za co. Em... no, przyszedłem tu, by cię przeprosić i stwierdziłem, że to będzie najlepszy sposób, lepszy od słów.
-Zapewne twój brat kazał ci to zrobić...
-A czy ważne są pobudki? Liczy się to, że tu jestem i ci  pomogłem. Sam byś sobie rady nie dał. Chcę przeprosić, to przepraszam i tyle.
-Jesteś dupkiem... -warknął Luis zirytowany. Znów prawdziwa natura eks wyszła na wierzch.
-Ubawiłem się przy tej robocie. -puścił kąśliwą uwagę mimo uszu. -Za kilka dni mam rozprawę. Chcę się dogadać co do odszkodowania i zadośćuczynienia. -powiedział powoli
-Tym się chyba raczej sąd zajmie.
-Owszem, jednak pewnie dostanę prace społeczne,  pomyślałem sobie, że mógłbym je odbyć tutaj... jeśli się zgodzicie.
-Oszalałeś?! Myślisz, że chcę na ciebie patrzeć?
-No raczej nie masz wyjścia! Samantha ma złamaną nogę a Felix jest chory. Ile go nie będzie?
-Trzy tygodnie...-burknął
-To chyba jednak wsparcie się przyda. W poniedziałek dowiem się  wszystkiego, chcę tę karę odpracować szybko i po cichu. Luis nie bądź tak samo uparty jak wtedy, kiedy byliśmy razem! Wiesz, do czego to doprowadzi!
-A weź idź na drzewo!  Dobra, porozmawiam z siostrą, ale nie licz na taryfę ulgową! Co do auta, to mówiłem już, rzeczoznawca oceni ile masz zapłacić...
-Chcę go odkupić!
-Co?!
-Jajco! Słuchaj mnie do cholery! Chcę kupić nowy samochód twojej siostrze! Nie ważne czy będę płacić odszkodowanie czy nie.
-Zwariowałeś!
-Może... -westchnął -Nie mam wyjścia, inaczej Paul mnie zwolni i nowej roboty sobie nie znajdę, no chyba że zamiatając ulice.
-I prawdziwy Darren Carter powrócił. Doceniam starania twojego brata , ale obejdzie się bez takich aktów nagłej dobroci.
-To raczej nie tak, że mam cokolwiek do gadania. Powiedź to siostrze, bo wiem, że będzie kręcić nosem, a ty przestań zachowywać się jak uparty osioł, bo w końcu ktoś cie przerzuci przez kolano i złoi ten  seksowny tyłek.
-Mam seksowny tyłek? -zapytał zdziwiony, jednak po chwili się zreflektował -a odczep się od niego! Nie dla psa kiełbasa!
-Haha, jakoś innych chętnych nie widzę...
-A spadaj...
-Teraz jesteś mi wierny?- przybliżył się niebezpiecznie do zaskoczonego chłopaka.
-Odwal się, zaczynasz mnie obrażać wiesz o tym?
-Raczej nie to miałem na myśli...
-A ty zapewne posiadałeś kochanków, po naszym rozstaniu co?
-Owszem... w celibacie żyłem będąc z tobą. -wypalił bez zastanowienia . Luis słysząc to sięgnął ręką miotły i z impetem wręczył ją mężczyźnie.
-To ciesz się, że teraz możesz poużywać, tylko nie zapomnij o gumkach -mruknął zirytowany. Nienawidził tej strony byłego partnera, tego zadufanego w sobie dupka, który mógł mieć każdego. -Nie musiałeś się ze mną tyle męczyć. W każdym razie, masz do wysprzątania podłogę i stoliki. Skoro już tak bardzo chcesz tutaj pracować. Ja umyję toalety... chociaż nie... zróbmy na odwrót... do kibla marsz, środki czystości znajdziesz na zapleczu. Nie zapomnij zmienić papieru toaletowego, jeśli się skończył.
Carter zrezygnowany i zirytowany własną głupotą poszedł we wskazane miejsce po detergenty. Nagle jego komórka zaczęła wibrować. Odebrał ją nie patrząc nawet na wyświetlacz.
-Darren Carter, słucham
-Hej kuzyn... to ja Paula.
- O siema.
-Czyżbyś o czymś nie zapomniał? Chciałeś się ze mną umówić dzisiaj na sprzątanie... Miałam cię nauczyć pewnych rzeczy i po wyszydzać. A ty nawet nie pofatygowałeś się, by podać mi konkretną godzinę.
-Przepraszam  kochana, ale coś mi wypadło... właściwie sprzątanie kibli...
-Co?
-Wstąpiłem do kawiarni do Luisa i on był sam, bo Felix zachorował i jakby pomogłem mu. To znaczy na chwilę zostałem kelnerem, a teraz to sprzątaczką, bo się posprzeczaliśmy.
-No brawo... ty i twoja niewyparzona gęba. Ale czekaj.... kelnerem? Obsługiwałeś ludzi? I to za free? O matko! Co ci się stało?
-Widzę, że masz o mnie dobre zdanie... -burknął
-No, pracowałeś na nie trochę. Dobra, to daj znać, jak dalej będziesz chciał  nauki. Pa.
-Do usłyszenia. -Rozłączył się i wziął Domestos oraz kilka innych rzeczy. Zdecydowanie wolałby teraz robić coś innego, chociażby zamiatać, ale nie było innej rady, a on zamierzał wykonać zadanie z godnością. No właściwie resztkami, które jeszcze mu zostały. Luis widząc zaciętą minę mężczyzny nic nie powiedział, tylko w duchu dziękował za to, że nie musiał tego wszystkiego robić sam.


sobota, 15 lutego 2014

Kochankowie samotności rozdział 6

Kolejny rozdział nadchodzi. 
Od pewnego czasu z rozdziałami, pomaga mi Strega Bianca, która czasami  poddaje krytycznej ocenie moje pomysły, żeby bohaterowie byli bardziej wiarygodni i logiczni. Mam nadzieję, że docenicie jej starania :)
Zapraszam do czytania i komentowania :)
Dedykacja dla Stregi Bianci, za jej pomoc :)
A.



Kolejny beznadziejny dzień w życiu Darrena zmierzał ku końcowi. Siedząc w pustym mieszkaniu, rozmyślał nad ultimatum, który postawił mu jego brat. Albo weźmiesz odpowiedzialność za swoją głupotę, przeprosisz Luisa i jego siostrę oraz odpracujesz swój wyrok w ich kawiarni, albo pakuj swoje rzeczy i opuszczaj miłą posadkę. Mimo, że nie miał jeszcze wyroku, zdawał sobie sprawę jaki on będzie. Nic bardziej upokarzającego stać się nie mogło, no z wyjątkiem zwolnienia z pracy. Nie chciał robić za Kopciuszka i sprzątać toalet, jednak cóż, miał dość poważne ultimatum. A dodatkowo wyrok na karku, gdzie on znajdzie coś nowego?
-Kurwa!-powiedział sam do siebie. -Jak mogłeś być takim idiotą, Darrenie Carterze? -Wiedział, że to już jest poważna rzecz, wkurzanie się na Luisa nic by w tym momencie nie dało, jedyną opcją było przyjąć konsekwencje z godnością i po prostu odpracować swoje. Miał nadzieję, że na tym się skończy.


Zaniepokojony Luis czekał aż przyjaciel otworzy mu drzwi, denerwując się coraz bardziej. Nie miał pojęcia, co mogło się stać, że tak zareagował. Dopiero po dłuższej chwili usłyszał zgrzyt otwieranego zamka. Wszedł do mieszkania, widząc zalaną łzami twarz Fela od razu go przytulił. Kilpatrick rozszlochał się ponownie.
-Cii... Słoneczko. Już dobrze... zaraz mi powiesz co się stało. -szeptał, głaskając go delikatnie po plecach. Nie wiedział jak mógłby go pocieszyć, bo nie wiedział co się stało. Miał tylko nadzieję, że blondyn mu powie.
-Usiądź... może... zrobię ci coś do picia...-powiedział, próbując się uspokoić.
-Dziękuje, nie musisz. Bardziej chcę się dowiedzieć, dlaczego płaczesz. -Odparł zdecydowanie.
-Em... nie wiem jak... Menadżer Charliego złożył mi wizytę. -Zaczął z ciężkim westchnięciem. Znów robiło mu się smutno, słowa po raz kolejny go uderzyły, a mimo to chciał już wyrzucić z siebie ból. -bynajmniej nie owijał w bawełnę...-dodał
-Co ci powiedział?
-W skrócie , że lecę na pieniądze i sławę Charliego, że jestem pasożytem, że mnie pogrąży jeśli się od niego nie odczepię. -zakończył swój krótki wywód drżącym głosem. Mimo, że wreszcie to powiedział przyjacielowi, bolało tak samo. Łzy ponownie zakradły się pod jego powieki i nie umiał ich powstrzymać. Stał na miękkich nogach, próbując jakoś się trzymać, psychicznie jak i fizycznie. Średnio mu to jednak wychodziło.
Szatynem wstrząsnęło. Nie spodziewał się takich słów, nie od mężczyzny, który reprezentował interesy aktora. Widząc dodatkowo, jakie skutki wywołało to w blondynie, był w jeszcze większym szoku. Nie rozumiał, jak mogło do tego dojść.
-Charlie wie?-zapytał tylko
-Nie. -potrząsnął głową gwałtownie chłopak.-nie chcę żeby wiedział. Ja już nie chcę go nawet widzieć.
-Nie dziwię się. Ale chyba powinieneś z nim porozmawiać.
-Nie waż się mu o tym mówić, jeśli przyjdzie, powiedz mu, że mnie nie ma.
Podszedł do niego i wtulił się w szatyna, szukając ukojenia. Nie potrafił nie płakać, nie kiedy został dotknięty do żywego. Nie miał ochoty na więcej spotkań z Davisem a tym bardziej na spotkanie z panem Balticiem.
-Będę musiał się przyzwyczaić do tego, że on przychodzi i że zostałem potraktowany w ten sposób. Tylko proszę, nie mścij się na nim, nie rozmawiaj z nim o tym. Ja mam dość. -skwitował całą sytuacje. -Teraz muszę się skupić na sobie.
-Wiem jak to jest, sam przeżyłem niedawno rozstanie z Darrenem. Poradzimy sobie razem z twoim zawodem, dobrze?
-Dziękuje Luis. Jesteś cudownym przyjacielem. - nie potrafili już dłużej rozmawiać o przykrej sytuacji z przed kilku godzin. Chcieli chwilę pośmiać się i pooglądać odmóżdżającą komedię, najlepiej sensacyjną. Pomogło, ich myśli zostały skierowane na zupełnie inne tory, a kot, nazwany Felicjuszem przez Luisa, i Delicjonem przez Felixa dotrzymywał im towarzystwa. W pewnym momencie jednak Felix zdecydował
-Zadzwonię do niego... -powiedział spokojnie, chciał mu to powiedzieć, marzył o tym, żeby Charlie powiedział mu, że nie ma pojęcia o tym zdarzeniu, że dalej chce się z nim spotykać. Spojrzał na przyjaciela
-Dzwoń. -Blondyn wyciągnął telefon i wykręcił numer. Czekał z bijącym szybko sercem aż Davis odbierze, w końcu usłyszał ten upragniony głos.
-Halo?
-Tu Felix. Dzwonię by ci powiedzieć, że nie będziemy się już spotykać. Nie chcę cię widzieć Charlie. -powiedział starając się być bardzo przekonywujący, jednak głos mu się przy każdym słowie. Był zły na siebie samego, że głos go zdradził, bo musiał być twardy, potrzebował dać sobie radę, ale nie potrafił nawet powiedzieć, że to koniec ich znajomości.
Charlie zwyczajnie zaniemówił, nie mógł uwierzyć w to co usłyszał. Nie rozumiał co się stało, przecież tak świetnie dogadywali się z Felem. Planował już następną randkę. Nie miał zamiaru tak tego zostawić, zbyt zależało mu na tym chłopaku.
-Jak to? Co się stało?
-Zapytaj swojego menadżera, był tu dzisiaj. -odpowiedział mu, starając się być chłodnym i opanowanym – jego zapytaj, co się stało. Proszę, zakończmy to..
-Ale...pocze...-próbował mu przerwać mężczyzna, jednak na próżno.
-Nie chcę mieć z tobą nic wspólnego. Żegnaj Charlie. -zakończył tę rozmowę zanim aktor zdążył cokolwiek więcej dodać. i od razu rzucił się w ramiona szatynowi, na nowo wybuchając płaczem.
-Cii... malutki, już... już dobrze... -głaskał blondyna uspokajająco. Postanowił zostać z nim tej nocy, nie wyobrażał sobie, żeby zostawić go tutaj samego.

Charlie wpadł do mieszkania Ruperta Baltica, swojego menadżera z furią. Miał ochotę wrzeszczeć i zamordować go, tylko nie wiedział jeszcze za co.
-Dzwonił do mnie Felix, mówił że byłeś u niego i że nie chce mnie widzieć. Coś ty mu nagadał do cholery?
-Charlie, uspokój się. Usiądź
-Nie będę siadał! Gadaj do cholery! Co mu zrobiłeś?
-To co było słuszne. Powiedziałem mu prawdę, że jest pasożytem i tylko dybie na twoją kasę. -mówił spokojnie i chłodno, powodując, że aktor miał ochotę go zamordować. Nie rozumiał, jak jego przyjaciel mógł zrobić coś takiego.
-Jak mogłeś? Czyś ty oszalał? Jakim prawem do cholery Rupert!-wydarł się na cały głos, miał dość, w tej chwili chciał już go tylko zwolnić.
-Miałem wszelkie prawo. Reprezentuje twoje interesy, jako menadżer muszę dbać o twoje dobro...
-Moje dobro? To nie było moje dobro! A jako przyjaciel? Zależy mi na Felu, cholernie! Wiedziałeś o tym! Pomyślałeś jak on się czuł, kiedy oskarżyłeś go o coś takiego? On mnie znienawidził! Rozumiesz to? Nie chce mnie widzieć!
-Co ci tak na nim zależy co? Przecież to tylko jakiś kelner.
-Mylisz się! -krzyknął -to nie jest ktoś zwyczajny dla mnie! To jest Felix, chłopak którego ubóstwiam, nie czaisz tego? Naprawdę, tak trudno zauważyć? -zapytał z niedowierzaniem na sam koniec, nie mogąc zrozumieć zachowania mężczyzny. - Jeśli go stracę... to ty żegnasz się z naszą przyjaźnią, nie wspominając o menadżerstwie. -rzucił chłodno.
-Charlie...
-Nie! Jeśli będą jakieś sprawy związane z pracą pisz mi sms, w innych przypadkach po prostu daj mi święty spokój. Do widzenia. -wyszedł, zostawiając oszołomionego blondyna samego.
Musiał stamtąd wyjść, uspokoić się, bo inaczej chyba by porozwalał jakieś meble lub naczynia. Potrzebował wymyślić sposób, w jaki miałby odzyskać względy słodkiego kelnera. Wpadł na pomysł by zadzwonić do Luisa, zastanawiał się, czy dobrze postąpił, chcąc prosić go o radę.
-Halo?
-Luis?
-Czego chcesz?
-Potrzebuje porozmawiać... Domyślam się, że jesteś u niego.
-Nie wiem czy chcę z tobą rozmawiać. -cierpki ton dodatkowo zestresował aktora.
-Proszę cie. Cholernie mi zależy na Felixie. Nienawidzi mnie prawda?
-Poczekaj. Fel, mam ważny telefon, zaraz wracam. -odszedł na chwilę do drugiego pokoju. - Wiesz, za przyjemnie to mu nie jest.
-Domyślam się. Ale ja nie miałem z tym nic wspólnego. Rupert przegiął, oberwał ode mnie. -tłumaczył spanikowany Davis. -Nie chcę go stracić! Musisz mi uwierzyć.
-Cholera, nie ważne w co i kogo ja wierzę! To zależy od niego! Zmuszanie nic nie da. Zostaw go. Jeśli ci na nim zależy, odpuść.
-Jak mogę odpuścić?
-Tak go nie odzyskasz, jest dotknięty, nie będzie chciał rozmawiać, oddali się jeszcze bardziej. Najpierw się uspokój a potem odczekaj. Przyjdzie czas, że ci wybaczy, za bardzo jesteś dla niego ważny. Ale niech twój zapchlony menadżer pokaże się w kawiarni, to mu jego chłodną mordkę obije. Zrozumiano?
-Dzięki, że nie jesteś na mnie zły. -zaśmiał się brunet po raz pierwszy od dwóch godzin. Trochę się uspokoił, słysząc że Felowi na nim zależy. To jednak nie było wystarczające na dłuższą metę.
-No trochę jestem, ale to nie twoja wina, tego jestem pewien. - skwitował cierpko Luis. -na razie Charlie. -dodał i się rozłączył. Siedzący w samochodzie brunet miał mieszane uczucia co do tej rozmowy. Chciał wierzyć, że wszystko będzie dobrze, ale nie bardzo mu to wychodziło.
Davis wrócił do swojej pięknej willi na obrzeżach miasta smutny i rozgoryczony całym zajściem jak i zachowaniem swojego najlepszego przyjaciela. Powinien zauważyć jak aktor zachowywał się względem chłopaka, ile o nim mówił i spędzał czasu w jego otoczeniu. A jednak coś innego wygrało, chłodna kalkulacja Ruperta zaczęła go przerażać i musiał ograniczyć z nim kontakty. Gdzieś tańczyło mu w głowie, że za nic w świecie nie może stracić Kilpatricka, bo będzie tego żałował do końca swoich dni. Wiedział, że musi odseparować Baltica od swojego prywatnego życia, przynajmniej jako menadżera, bo inaczej będzie katastrofa.

Wkurzony Darren próbował uporać się prasowaniem koszuli do pracy. List z sądu miejskiego nie polepszył jego humoru. W następnym tygodniu miała być jego rozprawa. Wcześniej musiał porozmawiać z Luisem oraz jego siostrą, załatwić sprawy ze zniszczonym samochodem oraz poprosić brata o wolne tego dnia. Następny poniedziałek nie zapowiadał się dobrze, wręcz widać było na horyzoncie zbliżającą się katastrofę.
-Oh, nie cierpię poniedziałków. -warknął sam do siebie, starając się wygładzić na desce do prasowania swoją koszulę. -Luis, jak ty to robiłeś to ja nie wiem, ale cholera masz u mnie wielki szacun za wykonywanie tej syzyfowej pracy.- jego były partner był mistrzem w wykonywaniu prac domowych. Carter z większością nie potrafił sobie poradzić po jego odejściu. Wiele razy spalił garnek, próbując ugotować podstawowe dania, mycie łazienki było czarną magią, podłogi jakoś nigdy nie uznawały mopa a śmieci łypały groźnie z kosza. W konsekwencji doprowadziło to do niesamowitej frustracji mężczyzny oraz wielkiego bałaganu.
Godzinę później w końcu udało mu się wyprasować jedną koszulę, co było wyczynem, na więcej nie miał siły. Dodatkowo naczynia w zlewie, ciągle piętrzące się oraz brudna łazienka, salon i jego sypialnia, dobijały go zupełnie. Nie miał siły sprzątać,a tym bardziej ochoty o wszystko dbać. Dopiero teraz powoli zaczynał doceniać Pettersona i jego codzienną pracę w domu. Świadomość, że był kaleką jeśli chodzi o zajmowanie się mieszkaniem nie pomagało. Rzeczywistość uderzyła w niego z hukiem tak, że nie potrafił się podnieść.
-Świetnie Carter, jesteś kretynem, a do tego nieudolnym...- stwierdził z całą wiarą w swoje słowa. Postanowił ukrócić w końcu swoje męki i przełykając dumę zadzwonił do Pauli. Po wysłuchaniu jej szyderstw i salw śmiechu, rechotu i tym podobnych obiecała mu pomóc w nauce odgruzowywania jego mieszkania. Musiał niestety poczekać do dnia następnego, bo nie uśmiechało jej się jechać o 22 do kuzyna, by mu posprzątać. Właściwie, ona nie miała mu sprzątać w ogóle, on sam będzie się tego uczył. Aż będzie chodził jak w zegarku. Zdesperowany Darren zgodził się na wszystko, co mu kobieta zaproponowała, łącznie z przeproszeniem Samanthy oraz Luisa.

Nastał ranek, koszula była w stanie wskazującym na nieudolność swojego właściciela. Darren ubrany i mruczący pod nosem postanowił pojechać do pracy, przy okazji postanawiając wpaść do Cudów i innych słodkości by porozmawiać ze swoim byłym partnerem. Liczył na to, że się jakoś dogadają.

Następny dzień dla Felixa nie zaczął się najlepiej. Najwyraźniej zasnął zapominając o przykryciu się czymś, bo umierał z zimna, bolała go głowa oraz wspomnienia z ostatnich wydarzeń uderzyły w niego z wielką siłą. Luis zdążył już zrobić śniadanie i wziąć prysznic. Jak zwykle kiedy zostawał u blondyna, robił pyszne śniadanie. Tym razem również nie zawiódł. Kiedy chłopak wyszedł z pod prysznica, na stole czekała ładnie pachnąca jajecznica oraz dwie kromki chleba z masłem.
-Hej -powiedział szatyn. -Jak się czujesz?
-Do dupy- odparł przyjaciel, związując włosy i siadając na krześle. Uśmiechnął się do szatyna, po chwili biorąc do buzi kawałek chleba. Luis obserwował go, mają nadzieję, że da sobie radę z całą sytuacją. Miał ochotę ukatrupić Baltica, za jego słowa i postawę, bo miał nadzieję, że między aktorem i Felixem narodzi się uczucie. Zamyślony nie zauważył jak blondyn skończył jeść i zbierał talerz do mycia.
-Będziesz jadł?-zapytał chichocząc.
-A tak. Zamyśliłem się. -odparł. Widząc jego minę dodał -o tym by znokautować Ruperta.
-Szkoda czasu. Naprawdę. To kretyn i tyle. Nie ma sensu, byś się wkurzał. A tak właściwie, kto wczoraj dzwonił do ciebie? Darren?
-Nie, Charlie-bał się reakcji chłopaka. Kilpatrick zdawał się tego nie słyszeć, dopiero po chwili odpowiedział
-Rozumiem. W sumie dobrze, że mi wczoraj tego nie powiedziałeś, bo nie wiem, jak bym zareagował.

W kawiarni ruch był jak zwykle duży. Ludzie siedzieli przy stolikach, rozmawiając, śmiejąc się lub patrząc w oczy swoim partnerom. Felix starał się skupić na swojej pracy, nie dopuszczając ponurych myśli do głosu. Rozglądał się co jakiś czas za Davisem, nie do końca wiedząc, czy chce go widzieć czy nie. W końcu jednak skończył się czas na myślenie, ponieważ coraz więcej ludzi przychodziło, zwłaszcza w godzinach szczytu. Luis również nie miał za wiele swobody w przejmowaniu się pewnymi rzeczami. Darren z jego głowy odleciał w bliżej nie znanym kierunku.
Z godziny na godzinę robili się coraz bardziej zmęczeni, zwłaszcza Felix. Głowa nadal go bolała, a myśli dryfowały w nieznanym kierunku. Na przemiennie było mu zimno i gorąco, ledwo też stał na nogach. W końcu oznajmił przyjacielowi, że idzie na przerwę. Na zapleczu usiadł na ławce i na chwilę zamknął oczy. W głowie wirowało mu jak w kalejdoskopie, a próba skupienia myśli na czymkolwiek kończyło się fiaskiem. Nawet nie zauważył jak zaczął odpływać.
Luis starał się nadążyć w obsłudze ludzi, nie mogąc pozwolić sobie na popędzenie przyjaciela. Jego przerwa dobiegała końca, wiec miał nadzieję,że mu pomoże. Jedna po kilku długich, kolejnych minutach zaniepokoił się. Już miał iść po przyjaciela, kiedy ten wyszedł na słaniających się nogach i bladej twarzy. Wyglądał przerażająco i drżał wstrząsany dreszczami. Chwycił się lady i zachwiał niebezpiecznie, po chwili usiadł. Szatyn podszedł do niego, po spisaniu zamówienia i z coraz większą obawą przyłożył mu rękę do czoła.
-Masz chyba gorączkę Fel. Nie najlepiej wyglądasz.
-Nic mi nie jest, -odparł powoli kelner. -Dam sobie radę.-wstał trochę za szybko i o mało co się nie przewrócił. Na szczęście silne ramiona przyjaciela złapały go i z powrotem posadziły na krześle. Myśląc gorączkowo co by tu zrobić, nie mógł przecież wyjść z kawiarni, wpadł na bardzo ryzykowny plan. Wyjął telefon i wykręcił numer.
-Spokojnie Fel, wytrzymaj. -kiedy głos po drugiej stronie słuchawki się odezwał ulżyło mu.
-Halo? Luis?
-Potrzebuje twojej pomocy. -zaczął mówić spanikowany. -Fel... coś mu jest. Jest blady jak ściana, ledwo stoi na nogach i ma dreszcze. Wygląda jakby miał się przekręcić. Przyjedź po niego, jeśli możesz i zabierz do domu... Ja nie mogę wyjść z kawiarni, bo Sami nie ma, jak wiesz ma złamaną nogę. -nie musiał długo czekać na odpowiedź.
-Już jadę, będę za pół godziny. -odparł krótko i się wyłączył. Luisowi ulżyło, po raz drugi. Wiedział, że aktor się o jego przyjaciela zatroszczy.

Charlie wyszedł w domu bardzo zdenerwowany. Bał się bardzo o Felixa, skoro szatyn zadzwonił do niego panikując, to musiało być źle. Wsiadł do samochodu i ruszył do kawiarni. Miał nadzieję, że dogada się z chłopakiem. Całą noc spędził na rozmyślaniu jak załagodzić zaistniałą sytuację. Jedyne na co wpadł, to żeby ograniczyć przychodzenie do miejsca pracy blondyna i dać mu na jakiś czas spokój. Niedługo miał brać udział w zdjęciach do nowego filmu, więc miałby jakąś wymówkę. Chociaż wizja kilku tygodni spędzonych bez przepysznej kawy, parzonej przez Fela, oraz jego obecnoći, powodowała że zaczynał się irytować i to w dość szybkim tempie. Kiedy jednak kilkanaście minut wcześniej zobaczył na wyświetlaczu numer Luisa z jednej strony chciał odebrać a z drugiej wahał się i ociągał. Jednak cieszył się, że wykonał pierwszą opcje, bo by sobie nie wybaczył, gdyby coś poważnego stało się mężczyźnie, na którym tak bardzo mu zależy.
Z zamyślenia wyrwał go cel jego podróży, zaparkował auto i w wielkim pośpiechu udał się do kafejki. Oblizywał co chwilę swoje spierzchnięte, wiśniowe usta. Pchnął drzwi i kiedy znalazł się w środku zatłoczonego pomieszczenia, serce podjechało mu do gardła. Przy ladzie, obok okna leżał chłopak, oparty o parapet. Widać było burzę włosów i ręce, na których opierał czoło. Wyglądał w samej pozie żałośnie a widząc bladego Luisa zestresował się jeszcze bardziej. Podszedł do niego na miękkich nogach, przygryzając nerwowo wargę.
-Dobrze że jesteś. -szepnął szatyn -zawieź go do lekarza, jest coraz gorzej. Bardzo się martwię.
-Najpierw przygotuj mi jego rzeczy i daj mi jego kluczę. Zabiorę go do siebie.
-Kot. -powiedział nagle mężczyzna. -A co z kotem? Nie może zostać sam...
-Nic się nie bój, wezmę go do siebie. Pospiesz się. -Petterson zniknął po chwili na zapleczu a Charlie delikatnie odsunął blondyna od parapetu. Oparł go o tył krzesła i odgarnął włosy. Rzeczywiście nie wyglądał najlepiej, jego biała jak papier twarz oraz suche, blado różowe usta nie wróżyły najlepiej.
-Fel, to ja Charlie.-powiedział łagodnie aktor. Chłopak uchylił powieki odkrywając swoje błyszczące oczy. Pot lał mu się po twarzy, przyklejając do niej włosy.
-Zi...zimno ... bardzo. -szepnął zachrypniętym głosem. Zaczął znów drżeć na całym ciele. Ponownie zamknął oczy nie mogąc skupić się na niczym, bo robiło mu się nie dobrze.
-Już, za chwilę zabiorę cię do domu...
-Delicjon... -szepnął -on... on nie może być sam.. -dodał łapiąc ciężko oddech.
-Spokojnie, wiem.-odparł brunet. Na szczęście nie musiał długo czekać aż Luis spakuje jego rzeczy, już po chwili przyszedł i wręczył mu klucze. Pogładził przyjaciela po twarzy, wyraźnie zmęczonego siedzeniem.
-Charlie się tobą zajmie, słonko. Zadzwoń jak coś będziesz wiedział dobrze? -spojrzał na aktora wymownie.

-Oczywiście. -założył torbę chłopaka na ramię i delikatnie go podniósł. Skierował ich do wyjścia a Petterson otworzył mu drzwi. Znów cała trójka była w centrum uwagi klientów, którzy szeptali podnieceni do siebie, zastanawając się, dlaczego jeden z kelnerów został wyniesiony przez boskiego Charliego Davisa. 

poniedziałek, 10 lutego 2014

Kochankowie samotności rozdział 5

Kolejny rozdział, mam nadzieję, że sie spodoba.
Nie betowane, także wybaczcie za błędy.
Zapraszam do komentowania.
A.


Kiedy tylko zawitał ranek, Luis miał pomysł, by w końcu szczęście również zawitało do drzwi przyjaciela. Zanim jeszcze ruszył się z łóżka napisał do dwóch mężczyzn sms, o tej samej treści
Spotkajmy się dzisiaj o 18 przy kawiarni „czerwone serce” L. Mając nadzieję, że jego plan się powiedzie, poszedł do łazienki.
W drodze do kuchni, zawitał do pokoju siostry, która jeszcze spała, mimo tego stwierdził, że dobrze by było zrobić jakieś śniadanie. Wydarzenia ostatnich dni jakby wyparowały, Darren wyleciał z jego głowy, a zniszczony samochód nie stanowił dla niego problemu. Przynajmniej tego dnia, świat kręcił się wokół przyjaciela i jego ukochanego, a wkrótce miał nadzieję, że mężczyzny. Nie mógł się doczekać ich reakcji, ani telefonów z pretensjami, do tego stopnia, że postanowił umilić sobie czas sprzątaniem. Zaniósł siostrze śniadanie, pomógł się jej umyć, zrobił obiad i zaczął porządkować różne rzeczy, nie tylko w salonie, pokojach ale i na strychu.

Felix nie rozumiał dlaczego jego przyjaciel chce spotkać się z nim pod kawiarnią a nie na przykład w ich domu, byłoby to dużo bardziej wygodne, dla nich obu. Jednak potem zastanowił się głębiej, Luis mógł mieć powód, by chcieć spotkać się z nim w innym miejscu, być może chodziło o zbliżające się urodziny Samanthy lub Darren znów coś zrobił.
Wyszedł z domu w przydługim, sięgającym do uda swetrze, o odcieniu łososiowym oraz dopasowanych, brązowych spodniach, buty miał jak zwykle do połowy łydki a włosy rozpuszczone.

Charlie czekał na Pettersona o umówionej porze, w przytulnej kawiarni, o ścianach w ciepło fioletowym kolorze. Stolik, przy którym siedział był bardziej ustronnym miejscu,bo nie lubił, jak ktoś zagląda mu w talerz, lub prosi o autograf. Spojrzał na drzwi w poszukiwaniu chłopaka. Zamiast niego zobaczył jednak Felixa, rozglądającego się po pomieszczeniu. Zamachał, uśmiechając się.
-Co tu robisz? -zapytał blondwłosego aniołka.
-Przyszedłem na spotkanie z Luisem... umówiliśmy się tutaj.
-Na którą? -oczy Davisa rozszerzyły się ze zdziwienia.
-Na 18...
-To tak jak ja... ej... to musi być jakaś pomyłka... -Wyciągnął komórkę i wykręcił numer
-Halo?
-Gdzie jesteś?
-W domu... daj mnie na głośnik -mężczyzna przełączył na głośno mówiący.
-Zapomniałeś, że się umówiliśmy? Z resztą spotkałem Felixa... ponoć też się miał z Tobą spotkać tutaj.
-Haha, oooj wpadliście. Taka mała niespodzianka, żebyście poznali się lepiej. Udanej randki... papa. -to mówiąc rozłączył się, zostawiając Charliego i swojego przyjaciela w szoku. Felix od razu wstał i kiedy chciał odejść aktor chwycił go za ramie
-Dokąd idziesz ?
-Eem... ja... muszę... -nie wiedział co powiedzieć, był zły za numer, jaki wywinął Patterson. Zostanie z tym człowiekiem byłoby dla niego zbyt bolesne i niebezpieczne
-Wow... aż tak mnie nie lubisz? - zapytał brunet.
-Eeee, co?
-Daj spokój, widziałem jak reagowałeś moją obecność, unikałeś mnie jak ognia... przebywanie ze mną musi być dla Ciebie przykrością...
-To nie tak... oooh... bo... to wina Luisa... wrolował nas a ja nie chcę być musiał ze mną przebywać, zamiast z nim...
-A powiedziałem coś takiego?
-Nie...
-No to nie widzę problemu. Chętnie z Tobą spędzę ten czas.
Jasnowłosy uśmiechał się niepewnie a brunet przywołał kelnera.
-Co byś chciał? Ja stawiam.
-To miło z Twojej strony... ale wolę zapłacić za siebie. -odpowiedział mu zawstydzony
-Nie ma opcji, daj się zaprosić... -Takie sytuacje były dla Kilpatricka zawsze trudne. Nie miał za dużo pieniędzy ale nie chciał by uważano go za biedaka, a tym bardziej litowano się nad nim.
Aktor zapatrzył się na Felixa. Od początku miał wrażenie, że chłopak go nie lubi. Zawsze wobec niego zachowywał chłodny dystans, z profesjonalna uprzejmością odbierał zamówienia. Kiedy próbował go zagadywać, spotykał się zawsze z poważnym spojrzeniem pięknych oczu, które wyraźnie dawały mu do zrozumienia, że chłopak nie życzy sobie bliższych kontaktów. Mężczyzna nie był już nastolatkiem i miał spore doświadczenie życiowe. Wiedział kiedy nie jest mile widziany. Nie miał pojęcia, że taka postawa Feliksa wynika ze strachu, że Charlie odkryje jego uczucia wobec niego.
-To co chcesz?
-Wodę.. -spojrzał w kartę dań, by odwrócić uwagę od przyglądającego mu się mężczyzny. Ten nie rozumiał dlaczego blondyn chciał najtańszą rzecz z menu, zauważył też jego zażenowanie i chwilowy smutek. Rozumiał, dlaczego chłopak miał taką minę. Luis powiedział mu o kłopotach finansowych, od tej pory aktor często tam przychodził, by pomóc im choć trochę.
Sam zadecydował co weźmie dla Felixa, nie ważne czy tamten się potem na niego obrazi czy nie.
-Dzień dobry. Co podać?-przywitał ich miły kobiecy głos,
-Witam. Dla nas dwie kawy latte, dwa puchary lodów czekoladowych oraz dwa kawałki ciasta czekoladowego. - jego towarzysz wytrzeszczył oczy w szoku a Charlie uśmiechnął się tylko do niego a potem do kelnerki.
-Coś jeszcze?
-Może coś na wynos.. zastanowimy się jeszcze. -dziewczyna skinęła głową i odeszła, zostawiając ich samych.
-Co to było? -zapytał zdenerwowany chłopak.
-Nasze zamówienie. -odpowiedział mu spokojnie brunet
-Ale... ja chciałem wodę.. -zaprotestował
-Słuchaj... wiem, że czujesz się nie komfortowo, bo za Ciebie płacę, ale nie chcę byś wybierał wodę, tylko dlatego że jest najtańsza... -powiedział spokojnie. -Wyluzuj się, przecież nie zażądam zwrotu pieniędzy. Jesteśmy na randce, pamiętasz? Chcę, żebyś czuł się dobrze, wiem że kochasz czekoladę. Luis się wygadał -Kilpatrick jak usłyszał słowo randka aż wstrzymał oddech. Nagle świat wydał mu się piękny. Facet jego marzeń powiedział mu, że traktuje ich wypad w ten sposób, nawet jeśli był aranżowany. Nie ważne, że pewnie miało się to już więcej nie powtórzyć, teraz Felix był szczęśliwy, a jego oczy błyszczały z radości. W końcu się uśmiechnął i powiedział
-No niech Ci będzie. -starał się nie dodać ale następnym razem by nie wyszło na to, że czegoś oczekuje od aktora. Nie czekali długo na zamówienie. Przyniesienie deserów było jak ulga. Nie wiedzieli o czym ze sobą rozmawiać, ani żaden nie chciał pierwszy poruszać jakichkolwiek tematów. Gdzieś w środku zdenerwowanie dawało się we znaki, randka z osobą, której tak właściwie nie znał ani jeden ani drugi, powodowała, że nie chciało się popełnić gaf, ani urazić drugiej strony.
Kelnerka położyła im talerze i puchary i z uśmiechem zapytała, czy jeszcze coś podać, na co aktor z uśmiechem odmówił.
Zajadał się lodami, popijając kawą, co jakiś czas zerkając na młodszego chłopaka. Bardzo mu się spodobało, że po odkryciu intrygi Luisa,udało mu się przekonać tego dumnego chłopaka do pozostania. Spędzał właśnie z nim czas, brunet miał nadzieję, że udanie. Myślał też, jak urozmaicić ich spotkanie. Chciał dowiedzieć się czegoś więcej o pięknym przyjacielu szatyna.
-Powiedz mi coś o sobie
-Uwielbiam czekoladę, co już wiesz, jestem jedynakiem. Kawiarenka, w której pracuje jest moim drugim domem, przyjaźnię się z Luisem od wielu lat. Mężczyzna jego życia jest idiotą, a on przez to cierpi. To tak w skrócie
-A Ty? -zapytał wprost Charlie -Masz kogoś?
-Ja? Nie... moja uroda ich odstrasza... mówi się, że faceci lecą na „anielskie buzie” ale w większości chcą tylko seksu. Nie mam szczęścia -odparł. Wolał zostawić dla siebie część o zafascynowaniu Davisem.
Charlie zastanowił się nad tym przez chwilę.
-Nie przejmuj się, w końcu Ci się trafi ten właściwy. A wtedy seks i Twoja śliczna osoba nie będzie aż tak ważna, w przeciwieństwie do Twojego charakteru.
-śliczna osoba?
-Źle to zabrzmiało?
-Trochę... bardzo. -skwitował Kilpatrick rechocząc.
-Oh, nie to miałem na myśli. Ludzie patrzą na początku z reguły na wygląd, ale przyjdzie ten, który nie pokieruje się tylko chęcią zaliczenia. O to mi chodziło, że będzie Cię kochał, nawet jakbyś nagle zbrzydł. -Roześmiał się.
Spotkanie minęło im bardzo miło. Felix co prawda czuł się nie do końca komfortowo, jednak z czasem rozluźnił się, zapominając o tym co go dręczy. Rozstali się w dobrych nastrojach, jednak kiedy blondyn wrócił do domu i włączył telewizor, ogarnęła go rozpacz. Właśnie leciał film, z jego ukochanym w roli głównej, a u jego boku piękna kobieta i przystojny mężczyzna robili niesamowite wrażenie. To dało mu bardzo do myślenia, nie miał nic, czego nie mieli ci aktorzy, Charlie otoczony takimi ludźmi nie spojrzy na niego w ten sposób, będzie dobrym znajomym, może przyjacielem, ale nikim więcej. To bolało, bo Kilpatrick nie chciał przyjaciela, on potrzebował być z osoba, której oddał swoje serce, a to było nie możliwe.
Przez kolejne godziny walczył ze sobą i swoim nastrojem, bardzo nie chcąc się rozpłakać, w końcu poszedł spać, mając nadzieję, że chęć ucieczki przed światem tym razem przejdzie mu do następnego ranka.

Następnego dnia Luis czekał na blondyna, by dowiedzieć się jak poszło im spotkanie. Kiedy zobaczył chłopaka, wyglądającego jakby go pociąg potrącił, posmutniał. Dał mu się przebrać i doprowadzić do względnego ładu, jednak miał złe przeczucia.
-Fel... coś się stało? Jak było wczoraj?
-Było dobrze -zbył go przyjaciel.
-Ale nie wyglądasz żeby było... za bardzo
-A, nie mogłem spać, -skłamał gładko.
-Dobra, za długo cie znam, mów. -Felix wahał się, nie miał ochoty rozmawiać o tym samym, właściwie nie chciał już o tym myśleć. Co bolało go najbardziej, to to, że naprawdę bardzo chciał być kimś więcej dla tego mężczyzny, a i tak wypadał słabo na tle jego sławnych kolegów i koleżanek. Przynoszenie mu wstydu i danie powodów do głupich plotek było ostatnim czego dla aktora chciał Kilpatrick. Jego myśli wirowały pomiędzy ucieczką a brnięciem dalej w tę znajomość i już sam nie wiedział co wybrać. Chyba nastał czas, by wytłumaczyć przyjacielowi co czuje.
-Randka była cudowna, czułem się jak w bajce! Jednak po niej, w domu włączyłem telewizor i... przecież wokół niego jest tylu pięknych ludzi, co tam taki ja? Myślisz, że gdybyś nie wywinął takiego numeru, za który zaraz dam Ci kopa, tak przy okazji, on spojrzałby na mnie? Nie sądzę.
-To Ty się jeżyłeś, jak on Cie zagadywał, lub próbował poznać, trzymałeś dystans, bo za nim szalejesz, ale to jemu się wydawało, że go nie znosisz. Miej to na uwadze. -Przyszedł klient, więc zostawił go z myślami. Luis miał racje w tym co mówił, to blondyn uciekał od najmniejszych oznak zainteresowania jego osobą, z powodu strachu, że wielki sekret jego serca się wyda. Może to nie byłoby złe. Nie chciał się wygłupić, ani zawieść, jednak trzymanie w sobie tych wszystkich emocji stawało się coraz trudniejsze. Musiał się czymś zająć, postanowił więc wyrzucić śmieci. Kiedy wyszedł przy kuble zobaczył średniej wielkości, puchatą, czarną kulkę. Przyjrzał się jej uważnie, odkładając worek a ona zamiauczała.
-Śliczny, co Ty tutaj robisz co? -zapytał rezolutnie patrzące na niego oczy -poczekaj, zaraz Ci coś przyniosę do jedzenia i picia. -od razu wrócił na zaplecze, wołając Luisa.
-Mamy kicie przy śmietniku, trzeba by jej coś dać, pewnie zmarzła. -Kelner spojrzał na niego zdziwiony i odparł
-Nic nie mamy. Dobra, idź z nim do środka, ja polecę do sklepu... -wyszedł na salę poddenerwowany i jego oczom ukazał się aktor. Ubrany w luźne ciuchy, wyglądał jakby miał dzień wolny.
-Charlie.-powiedział rozradowany mężczyzna.-Mogę Cię o coś prosić?
-Hej Luis, jasne. Wal śmiało.
-Fel znalazł kota pod naszym śmietnikiem, zmarznięty i chyba głodny. Mógłbyś skoczyć do sklepu kupić mu jakieś jedzenie dla kotów? Wolałbym nie wychodzić z kawiarni.
-Nie ma sprawy. -odwrócił się i z uśmiechem wyszedł. Ludzie jak zwykle odwracali się na widok Davisa oraz szeptali do siebie podnieceni, że widzą kogoś sławnego. Dla kelnerów było to już czymś normalnym, jak i dla samego zainteresowanego, czasami wręcz wydawało się to śmieszne. Przecież Charlie był normalnym, zwyczajnym człowiekiem, a nie jak innym się wydawało bogiem. Luis nie do końca rozumiał też przesadnego zainteresowania życiem aktorów. Przecież to, że występowali w filmach nie znaczyło, że są nie wiadomo kim. Wybrali taki zawód, ale nic więcej, nigdy nie pojmował jak inni mogli się tak przesadnie interesować czyimś życiem. Petterson nigdy nie zachowywał się jak rozwrzeszczana nastolatka, kiedy zobaczył kogoś znanego na ulicy, nie brał autografów i nie czytał gazet typu People magazine,to nie było w jego stylu.
Zamyślony nie zauważył jak przyjaciel podchodzi do niego, z zawiniętym kotem w swój sweter.
-Wszystko w porządku? -zapytał zaniepokojony
-Tak, właśnie Charlie poszedł po jedzenie dla kotka. Zasnął?
-Tak. Chyba lubi mój sweter, -zachichotał.-Czekaj... on tu był?
-No... -widząc minę Felixa zaniepokoił się.
-Co się stało?
-Ja... em, chyba pójdę na zaplecze, nie chcę go widzieć...
-Dlaczego?
-Strasznie się wstydzę. -przyznał się mężczyzna. Był przerażony spotkaniem po ich randce. Od razu miał w głowie wizje, jak to się zbłaźnił i co musiał Davis o nim myśleć. Nie zauważył jak drzwi szatni się otwierają i do niewielkiego pomieszczenia ktoś wchodzi i pochyla się nad nim
-Hej-mruknął słodkim głosem. -Mam to jedzenie dla kota. -powiedział uśmiechając się.
-O... dziękuje Ci. -wziął od niego plastikowy worek i nasypał zwierzakowi na talerzyk trochę chrupek.
-Fel, może warto zabrać go do weterynarza co?
-Po pracy z nim pójdę. -odrzekł chłopak, obserwując swojego nowego podopiecznego.
-Daj spokój, zawiozę Cię. - nie było sensu czekać według aktora, aż kelner skończy swoją zmianę. Mógł zabrać go teraz, przy okazji spędzić trochę z nim czas. Bardzo podobało mu się na ich pierwszej randce, dlatego szukał pretekstu do ponownego kontaktu z tym ślicznym chłopakiem.
Blondyn spojrzał na niego najpierw ze zdziwieniem a potem kiwnął głową. Poprosił mężczyznę by wyszedł, żeby się przebrać. Po chwili był już gotowy, zawinął kota w swój sweter i wyszedł z zaplecza. Zastał Luisa rozmawiającego z aktorem.
-Charlie zaproponował....
-Wiem, spoko, idź już, napisz mi potem co powiedział wet, ok?
-Dzięki, jesteś nieoceniony. -uśmiechnął się promiennie chłopak.
-Idź zanim zmienię zdanie. -roześmiał się szatyn i poszedł obsłużyć nowych klientów. W tym czasie Davis i Kilpatrick wyszli z kawiarni i udali się do samochodu mężczyzny.
-Dziękuje Ci, że ze mną jedziesz. -powiedział uśmiechnięty
-A tam, -machnął ręką, po chwili otwierając mu drzwi. Felix wsiadł nieporadnie do auta, mając kota w ramionach, a mężczyzna zamknął za nim drzwi i po chwili sam był na siedzeniu kierowcy. Odpalił silnik i ruszył. Blondyn nie pytał do jakiego weterynarza jadą, ufał że aktor nie polecił by byle jakiej kliniki.
-Zaraz będziemy na miejscu-odezwał się brunet. Zanim jednak chłopak zdążył cokolwiek odpowiedzieć, zadzwonił telefon.
-Jadę samochodem, więc jesteś na głośno mówiącym, nawijaj co jest.
-Wiem, że masz wolny dzień, ale potrzebuje cię w studiu na chwilę.
-Nie ma opcji, jestem zajęty.
-A co takiego robisz?
-Wiozę kota Felixa do weterynarza. -odparł bez ceregieli. Nie miał ochoty znów tracić jedynego od bardzo dawna w pełni wolnego dnia na pracę.
-Niedługo zaczynacie kręcić, więc..-zaczął
-Więc chciałbym mieć wolny dzień. -odparł twardo. -W studio mogę załatwić jutro, cokolwiek to jest.
-No nie bardzo, rozmowa z reżyserem raczej nie zaczeka. Słuchaj, weź ze sobą Felixa, przecież to nie problem, dogadasz się z Harperem, a chłopak poczeka na ciebie. Załatwcie weterynarza i przyjeżdżajcie tutaj. Widzimy się za godzinę.
-Za półtorej, do zobaczenia. -pojedziesz ze mną? -zapytał go o zdanie, bardzo chciał pokazać mężczyźnie jak pracował. Miał nadzieję, że mu się spodoba, właściwie to nigdy rozmawiali o swojej pracy w ogóle. Charlie chciał mu powiedzieć jak najwięcej oraz dowiedzieć się o kelnerstwie równie dużo. Zanim poznał jego i Luisa, myślał, że jest to bardzo lekka praca, dopiero kiedy zobaczył ich w akcji, a także po niej, zorientował się ile wysiłku muszą wkładać w to by cały czas się uśmiechać, znosić marudzących klientów, lub po prostu chodzić w te i we wte, z zamówieniami. Od tego czasu, miał większy szacunek do tej pracy.
Zatrzymali się nowoczesnym, prawie całkowicie przeszklonym, dwupiętrowym budynkiem. Jego szyld był zielony. Felix rozglądał się, nie wiedząc do końca gdzie tak naprawdę się znajduje. Charlie uśmiechnął się tylko i rozwiał jego wątpliwości.
-To najlepsza klinika weterynaryjna w mieście. Twój nowy kotek będzie pod bardzo dobrą opieką. -uśmiechnął się.
-Nie wiem czy mój. -wysiadł, kiedy Davis znów otworzył mu drzwi. -Może po prostu komuś uciekł... będę musiał zrobić mu zdjęcia i porozklejać po okolicy. -westchnął. -Dobry pomysł, chętnie ci pomogę. -zaoferował mężczyzna.
-Ty lepiej się pracą zajmij, wiesz? -odparł chłopak, nie miał zamiaru stać się problemem dla aktora, który najwyraźniej wolał jak najwięcej czasu spędzać poza swoimi obowiązkami.
Czekali w przestronnej poczekalni, mając nadzieję, że nie spędzą całej godziny. O dziwo już po 10 minutach młoda recepcjonistka poinformowała ich, że lekarz już ich oczekuje. Weszli do pomieszczenia, a siedząca przy komputerze kobieta uśmiechała się do nich promiennie.
-Pan Davis, miło mi Pana widzieć ponownie. Jak Łampek?
-Bardzo dobrze, dziękuje. Tym razem, mój przyjaciel znalazł kota. Nie wiemy o nim nic, dlatego przyjechaliśmy. -lekarka ubrała rękawiczki i poprosiła Felixa o położenie zawiniątka na stole. Patrzył na to, jak delikatnie zwierze jest badane.
Po 15 minutach intensywnego zajmowania się kotem powiedziała
-Już można go wziąć. To kastrowany samczyk, około 4 lata. Nie widzę żadnych pasożytów w uszkach. Temperatura w porządku. Dam lekarstwo na odrobaczenie i będzie można go zaszczepić. Mam nadzieję, że on nie pójdzie znowu na ulice. -zlustrowała kelnera spojrzeniem pełnym wyczekiwania.
-Nie, absolutnie. Tylko nie wiem, czy on nie jest czyiś, może się zagubił, albo uciekł.
-Tego nie wiem. Pewne jest to, że nie wygląda na to, że długo przebywał na ulicy. Sierść ma dobrą, brak łupieżu, co jest częste u zwierząt z działek. Jak ma na imię?
-Nie wiemy jeszcze. Ile się należy za wizytę? -zapytał chłopak, chcąc już wyjść z tego miejsca. Nie mógł znieść wdzięczącej się do niego kobiety, Charlie również nie pozostawał dłużny, uśmiechał się i dowcipkował.
-100 dolarów. -Fel nie dał po sobie poznać, jaki szok ta cena na nim wywołała, jednak Davis rzucił nonszalancko, wyciągając portfel
-Bardzo dziękujemy, życzymy miłego dnia. Do widzenia -poczekał aż blondyn weźmie przestraszonego zwierzaka z powrotem w swój sweter i puścił go przodem.
-Co to było? -warknął blondyn, kiedy znaleźli się w samochodzie. Był tak wściekły, jak jeszcze nigdy
-Nie rozumiem, o co ci chodzi...
-Po cholerę płaciłeś? Prosiłem cię o to?
-Jezu, o co się tak wściekasz?
-Nie jestem twoim utrzymankiem, ani partnerem, nie masz prawa za mnie płacić takich rzeczy! -krzyknął urażony do granic możliwości, to że aktor nie widział problemu w takim zachowaniu, nie znaczyło że go nie było. Kilpatrick nienawidził litości ani traktowania go jak biedaka. Gdyby byli razem, zachowanie Charliego byłoby na miejscu.
Droga do domu Felixa minęła im bardzo cicho. Kiedy znaleźli się pod domem chłopaka, ten wypadł z samochodu natychmiast mówiąc krótkie
-Dziękuje. -czuł się bardzo źle. Duma nie pozwalała mu na sytuacje tego typu. Zostawił Davisa pogrążonego w myślach. Po zamknięciu drzwi do swojego mieszkania zadzwonił telefon.
-Halo?
-Przepraszam cie Fel, nie chciałem, żebyś czuł się urażony. Po prostu nie wiedziałem, że będziesz zakłopotany.
-Ja też przepraszam... zachowałem się jak histeryk. Nie potrzebnie krzyczałem. -uśmiechnął się nieśmiało do słuchawki.
-Rozumiem. Wiesz, ja muszę jechać do studia, także będę kończył. Miłego popołudnia Fel.
-Tobie również Charlie. -rozłączył się i odetchnął z ulgą. Może jednak aktorowi zależało na ich znajomości bardziej, niż Kilpatrick sądził..?
Nie minęła godzina a ktoś zadzwonił do jego mieszkania domofonem.
-Słucham.
-Pan Felix Kilpatrick? Jestem menadżerem Charliego Davisa, chciałbym z panem porozmawiać.
-Dobrze... -otworzył, nie wiedząc czego się spodziewać. Już po chwili w drzwiach stanął wysoki mężczyzna o czarnych krótkich włosach i szarym garniturze. Jego wzrok był lodowaty a usta ściśnięte.
-Proszę bardzo. -wpuścił go do środka. Mężczyzna od razu wyciągnął rękę i podał mu wizytówkę.
-Żeby nie było wątpliwości, kim jestem. A teraz chciałbym przejść do rzeczy. Tacy ludzie jak pan, biedni i nie sławni żerują na kimś takim jak Charlie, chcąc namiastki jego popularności oraz pieniędzy.
-Nie wiem o czym pan mówi... może pan usiądzie... -mruknął w pozie obronnej.
-Nie ma potrzeby. Ja jestem od tego, żeby chronić mojego klienta przed takimi pasożytami, jak pan.
-Jakim prawem przychodzi pan do mnie do domu i mnie obraża?
-Takim, że nie podoba mi się pana żerowanie na nim. On jest zaślepiony, cały czas trajkocze Fel to, Fel tamto, wiadomo, jakiego typu człowiekiem pan jest.
-Słucham? Nie dbam o pieniądze, nie obchodzą mnie. Charlie sam wybiera z kim się umawia, ma przecież rozum. -powiedział najspokojniej jak mógł chłopak. Coraz bardziej było mu słabo. Głowa zaczęła pulsować tępym bólem a do oczu napływały łzy.
-nie udawaj człowieku. Obaj dobrze wiemy, że wszystko co chcesz, to jego majątek i sława. Trzymaj się z dala od Charliego Davisa, albo cię pogrążę. -to mówiąc wyszedł nie żegnając się. Pod Felixem ugięły się nogi a łzy spływały po jego policzkach. Sięgnął po swój telefon i od razu wykręcił numer
-Luis? ja... ja... możesz przyjechać? -jęknął załośnie.

-Fel? Co się stało? -odpowiedziała mu cisza, co go zaniepokoiło. -już jadę, będę za pół godziny. -rozłączył się, zostawiając przyjaciela czekającego i cholernie załamanego.