Dodaję rozdział jeszcze raz, ponieważ go zmodyfikowałam. Nie podobało mi się to co było wcześniej, wybaczcie ;P
Wasza,
A.
Luis
nadal siedział skulony w swoim fotelu. Po przyjęciu środka
uspokajającego, nieco ochłonął. Nie na tyle jednak, by całkowicie
się zrelaksować. Pogrążył się w swoim świecie, fantazjach oraz
rozpamiętywaniu ich pierwszej randki. Obaj wtedy zachowywali się
jak napalone szczeniaki, dążąc tylko do łóżka. Właściwie
Daren taki był. Luis chciał spokojnie zjeść kolację i udać się
na wymarzony spacer. To Carter namawiał go na powrót do domu w
celach „oglądania znaczków pocztowych”. Co prawda wtedy nie
narzekał na brak namiętności i ostrej jazdy, w takich pozycjach, o
jakich mu się nie śniło. Jednak seks szybko im się znudził i
zbiegiem lat, ustępując rutynie i kłótniom. Na tym etapie ich
życia chłopak musiał przemyśleć czy w ogóle jest sens ratowania
czegokolwiek między nimi, bo poza namiętnym i jakże przygodnym
seksem, prawie nic ich nie łączyło. Nie rozmawiali o tym, co
zaszło między nimi, o tym co chcieliby razem stworzyć, o
ewentualnej rozłące. Właściwie poza aktami zazdrości,
seksualnymi oraz pomocą w kawiarni, w ogóle ze sobą nie
rozmawiali. I akurat analizowanie całej sytuacji przypadło na ich
„wakacyjny lot”.
Po
pół roku namiętnego szaleństwa zdecydowali, żeby Luis zamieszkał
u Darena. Pomysł wydawał im się świetny, zważywszy na to, że
Samantha nadal mieszkała z bratem. Obaj mężczyźni przyjęli to z
entuzjazmem. Już po kilku dniach okazało się to bardzo złym
pomysłem. Carter kłócił się ze swoim chłopakiem o najmniejszą
rzecz w jego- co podkreślał często mieszkaniu, zmuszając po
niedługim czasie kochanka do wykonywania wszystkich prac domowych, w
celu „odrobienia czynszu i samego faktu, że mógł u niego
mieszkać”. Petterson nie był na tyle silny psychicznie, by się
przeciwstawić, dlatego ulegle przyjmował punkt widzenia swojego
mężczyzny. Odbijało się to na ich stosunkach seksualnych,
powodując że w pewnym momencie żaden z nich na swój widok, nie
był w stanie się podniecić, a co dopiero iść do łóżka.
Daren
miał dość „mięczactwa” swojego partnera, a Luis potrzebując
miłości i ciepła, dawał się zupełnie zdominować i źle
traktować, bo łudził się, że choć trochę otrzyma tego, czego
pragnął. Taki związek prędzej czy później musiał się rozpaść.
Zdrada Luisa tylko im to ułatwiła. Z kolei po rozpadzie ich
związku, Carter oszalał. Najpierw go gnębił i zachowywał się
jak dzieciak, a potem nagle mu się odwidziało i zaczął
postępować, jakby nadal byli parą. A jego były kochanek już tak
nie potrafił. Najchętniej wysiadłby od razu z tego samolotu i
trzymał się najdalej od niego, jak to tylko możliwe, a z drugiej
jednak strony, wmawiał sobie, że można mu zaufać.
Daren
z kolei nie postrzegał swojego zachowania w kategorii „szaleństwa
i odbicia”. Przez ten czas, kiedy praktycznie nie mieli ze sobą
kontaktu, zrozumiał jakim kaleką życiowym i uczuciowym był.
Tęsknił z Luisem bardzo, mimo że nie umiał się do tego przyznać.
Chciał ratować to, co im zostało, doceniając stracony skarb i
rozumiejąc w końcu, że Petterson jest mężczyzną jego życia.
Nie mieściło mu się w głowie, że mógłby ukochanego stracić.
Z
rozmyślań wyrwało ich westchnienie Luisa.
-Wszystko
w porządku? - zapytał Carter z troską nie patrząc na drugiego.
-Tak.
Zamyśliłem się- odparł sucho szatyn. Nie miał ochoty kontynuować
tej krótkiej wymiany zdań, jednak jedna rzecz nie dawała mu
spokoju- czego ty tak naprawdę ode mnie chcesz? -zapytał wprost.
-
A czego mógłbym chcieć? Wybaczenia i szansy- odparł
najzwyczajniej w świecie mężczyzna
-Wybaczam
ci, ale nie dam ci kolejnej szansy. Bo będzie tak samo jak wtedy.
Czy ty w ogóle mnie kochałeś?- drążył dalej kelner.
-Dlaczego
akurat teraz się mnie o to pytasz Luis?
-Bo
wreszcie mam czas pomyśleć. -zwięzła odpowiedź sprawiła, że
Daren w końcu spojrzał ukochanemu w oczy. To co tam zobaczył, nie
napawało go optymizmem. Chłopak miał w sobie ból i żal, który
nie miał jeszcze żadnego ujścia i jak ta rozmowa byłaby
kontynuowana, w końcu nastąpiłby wybuch.
-Porozmawiajmy
o tym na miejscu. To nie jest czas. - powiedział Carter spokojnie,
ale i z lekką obawą w głosie.
-Nigdy
nie jest odpowiedni czas, na żadne rozmowy między nami... -
skwitował i zamknął oczy. Miał już tego serdecznie dość.
**
Wylądowali
na lotnisku w Krakowie, nie mając pojęcia gdzie się dalej udać.
Byli zmęczeni, głodni i zniechęceni długim lotem z przesiadką w
Londynie. Luis w pewnym momencie miał ochotę rzucić wszystko i
zostać w Anglii, jednak krótka rozmowa z Felixem sprawiła, że się
rozmyślił.
Charlie
wraz Darenem zastanawiali się, w którą stronę iść i jak dostać
się do dworca PKS, skąd mogli udać się do Zawoi. Miejsca, które
według Google map, było jednym z najpiękniejszych miejsc w Polsce.
I co ważniejsze- było mniej okupowane przez turystów, niż
Zakopane. W końcu zdecydowali się zapytać w informacji na
lotnisku. Miła i młoda kobieta poinformowała ich, swoim łamanym
angielskim, jak i gdzie mają się udać.
Już
dwie godziny później siedzieli w autobusie, pałaszując obiad,
który wzięli na wynos w pierwszej lepszej knajpie. Charlie i Felix
karmili się co chwilę nawzajem, a Luis i Daren jedli samemu, z tym
że jeden z nich udawał, że drugiego nie widzi.
-Porozmawiamy
w końcu? - zagadnął lekko już zirytowany zachowaniem ukochanego,
Carter. Starał się całą drogę znieść jego milczenie i grymas
złości, ale kiedy usłyszał, że mężczyzna nie chciał dalej
lecieć, o mało szlag go nie trafił. Ile czasu Luis mógł się
gniewać? Ile rozpamiętywać? Tak nie dało się żyć, a Daren
widział, że mężczyznę to po prostu coraz bardziej przytłacza.
-Nie.
- krótka odpowiedź jeszcze bardziej rozzłościła blondyna.
-Do
cholery jasnej, człowieku! - warknął, powstrzymując się, by nie
krzyknąć na cały autokar.- do ci znowu odwaliło? Najpierw chcesz
rozmawiać, a potem się rozmyślasz. Ogarnij się.
-Nie
mamy o czym. Nie chcę być z tobą. Ani się przyjaźnić. A w te
wakacje zostałem wmanewrowany. - rzekł najspokojniej jak mógł,
choć w tym momencie pękało mu serce. Nie dał tego jednak po sobie
poznać. Całą drogę, kiedy udawał że śpi, lub nie odzywał się
do nikogo, myślał. Nad sprawami, które go bolały. Przypominał
sobie to, jak były „chłopak” go traktował, kiedy nie miał
czasu ugotować obiadu, jak patrzył na niego z odrazą, kiedy coś
zrobił źle. Nie potrafił przypomnieć sobie nic dobrego z ich
związku, a zapomniał o wszystkim, co było po ich zerwaniu. O
pomocy Cartera w kawiarni, o opiece i czułości, niesamowitym
seksie. To wszystko przestało się liczyć, a złe wspomnienia
zalały go, dając udręczonej duszy prawo, by zaczęła odwyk – a
co się z tym wiąże wyrzuciła tego łajdaka i niecnotę z jego
serca.
-Dlaczego
tak nagle mówisz? - zapytał wstrząśnięty mężczyzna, na co
kelner spojrzał na niego smutnym wzrokiem
-Nie
potrafię ci wybaczyć, tego jaki byłeś. Nienawidzę cię
najbardziej na świecie, tego że cię pokochałem i że teraz
ciepię. Nie umiem – wyszeptał najciszej jak mógł. - Nienawidzę
chyba najbardziej twojej hipokryzji.
Daren
na te słowa zbladł i nie był w stanie złapać oddechu, a co
dopiero wymówić jakichkolwiek sensownych słów. Jednak po minucie
intensywnego wpatrywania się w ukochanego odrzekł, prawie szeptem
-Rozumiem.
Jutro zniknę z twojego życia, raz na zawsze. - właśnie dlatego,
że kochał Pettersona, zdecydował w ciągu kilkudziesięciu sekund,
co powinien zrobić. Widząc udręczoną twarz chłopaka, oraz jego
ostatnie stany psychiczne, musiał pozwolić mu odejść.W końcu
mężczyzna dawał mu sygnały już od dawna, że ma się wycofać,
odczepić i nie karać go swoją obecnością. Ten jeden i właściwie
pierwszy raz zamierzał posłuchać.
Tej
krótkiej ale i bardzo niepokojącej rozmowie przysłuchiwali się
ich przyjaciele. Na początku nie chcieli wierzyć w to, co
usłyszeli. Jednak już po chwili, widząc miny ich obu, dotarło do
nich, że żaden z mężczyzn nie żartuje. Felix miał ochotę
walnąć Luisa w twarz, za jego irracjonalne chwilowo zachowanie.
Oczywiście, że Darenowi nie należało od razu wybaczać, jednak
przez ostatnie kilka dni był szczęśliwy, właśnie dzięki
Carterowi. Obaj się zmienili i wyglądało na to, że będą w
stanie ponownie stworzyć związek. Charlie również miał ochotę
przyłożyć komuś- właściwie to im obu. Blondynowi za to, że tak
szybko zrezygnował a jego kochankowi za to, że zachowywał się,
jakby miał okres. Jednakże nie zrobili nic, nawet się nie
odezwali. Do nich...
-Myślisz,
że to się tak skończy? - wyszeptał aktorowi do ucha kelner
-Nie
wiem kochanie, wygląda poważnie - odszepnął ale po chwili wpadł
na plan – ale jeśli dalej będą się tak zachowywać, to
zamkniemy ich z schowku na mopy. - zachichotał, zadowolony ze
swojego szatańskiego pomysłu.
Reszta
podróży minęła im bez zakłóceń. Skazani na siebie byli
partnerzy na zmianę udawali, że śpią, lub rozmyślali w milczeniu
o konsekwencjach swoich decyzji. W końcu musieli zbierać się i
wysiadać z autokaru, gdy kierowca na migi zakomunikował im, że
znajdują się w miejscu docelowym. Kiedy odebrali swoje bagaże,
rozejrzeli się. Widok zaparł im dech w piersi. Przed nimi,
dokładnie na wprost rozpościerały się przepiękne góry wraz z
zielonym lasem. Szum strumyku niósł się po cichej już okolicy,
oczywiście po wyjeździe autobusu ze stacji, a słońce świeciło
wysoko na niebie. Luis wziął głęboki wdech i uśmiechnął się
szeroko. Nie spodziewał się aż takiego piękna. Żaden z nich nie
miał pojęcia jak naprawdę może być w polskich górach.
Niestety
nie długo cieszyli się z widoków i spokoju. Pewna grupka lokalnych
opryszków zainteresowała się bogato wyglądającymi turystami. Na
pierwszy rzut oka było widać, że nie byli z Polski. Jeden z bandy,
największy i najlepiej znający język angielski, podszedł do nich
i wyciągnął nóż
-
Witam panów. Widzę, że przyjechaliście z daleka. Pewnie nie
znacie jeszcze naszych lokalnych zwyczajów. - podniósł narzędzie
i zbliżył się do Luisa. - dawać pieniądze i komóry, bo nie miło
się to dla was skończy. - cała czwórka spojrzała po sobie
zdenerwowana, szukając jakiegoś pomysłu na wydobycie się z tej
trudnej sytuacji. Charlie rozejrzał się dookoła, oprócz dryblasa
było jeszcze czterech uzbrojonych chłopaków. Jeden z nich miał
maczetę a reszta kije bejsbolowe. To spowodowało, że jeszcze nie
obił im mord.
Felix
zamknął na chwilę oczy przerażony. Nie chciał się narazić, ale
też zamierzał poddać się bez walki. Również zauważył
uzbrojenie opryszków. Niestety Petterson był na pierwszym planie,
więc to do niego przyczepił się agresor, już po chwili wyciągając
rękę w jego stronę.
-No
panowie. - spojrzał na swoich – widzę, że mamy tu pięknisia. I
to nawet nie jednego – popatrzył przelotnie na Kilpatricka –
może fajnie by było się z nimi zabawić, co? - wszystko mówił po
angielsku, tak, by turyści zrozumieli. Szatyn drżał na całym
ciele, bojąc się mężczyzny przed nim. W momencie, kiedy już
miał dotknąć Luisa, Daren nie wytrzymał. Uderzył go pięścią w
twarz i warknął
-Nie
waż się do dotykać! - nagły atak wściekłości został
niespodziewanie zduszony mocniejszym uderzeniem, które otrzymał w
szczękę. Cudem było, że nie stracił zębów. Luis wstrzymał
oddech, tak bardzo przeraził się tego, że Carterowi coś się
stanie. Na ułamek sekundy zamknął oczy, kiedy jego ukochany
upadał. Zrozumiał, że mężczyzna jest dla niego nadal bardzo
ważny i że za żadne skarby nie chce, by coś mu się stało. Nie
umiałby bez niego żyć.
-Daren...
- jęknął...Wtedy wszystko potoczyło się błyskawicznie,
Petterson rzucił się na dryblasa, bijąc go kilkakrotnie z całej
siły jaką posiadał i kopnął dwa razy w kroczę wrzeszcząc w
furii
-Nigdy
więcej nie dotykaj mojego mężczyzny! Bo cię kurwa zabije! - nikt
nie spodziewał się takiej reakcji po delikatnym chłopaku, jednak
za tym poszła lawina.
-Luis...
- szepnął Daren, przestraszony. Teraz to przeraził się, że gang
zrobi krzywdę chłopakowi. Nie mógł na to pozwolić, jednak trudno
mu było się podnieść. Davis, obserwując co się dzieje, bez
namysłu zaatakował dwóch z bandy, nokautując ich bardzo szybko,
zanim zdążyli sięgnąć po kije. Tylko Felix nie ruszył się z
miejsca sparaliżowany i przerażony tym wszystkim.Nikt dokładnie
nie wiedział co działo się później, aż nie padł strzał z
wiatrówki, który wszystkich przywołał do porządku. Felix zemdlał
w przypływie paniki a „gang” się odsunął na bezpieczną
odległość.
-Zjeżdżać
mi stąd frajerzy, bo was powystrzelam. - warknął mężczyzna w
średnim wieku, ubrany w koszulę w kratę i zwykłe dżinsy. Na
głowie miał kapelusz materiałowy. Tamci jak na magiczne zaklęcie
pozbierali się i uciekli, nie mając nawet możliwości zabrania
czegoś im niedoszłym ofiarom. Luis podniósł Darena z ziemi
ostrożnie, zaraz wyciągając chusteczkę i przykładając ją do
cieknącej rany. Patrzył na niego z czułością i wdzięcznością.
W głębi duszy umierał z przerażenia i miał ochotę zemdleć, jak
będący w ramionach aktora przyjaciel.
-Nic
wam nie jest? - zapytał z troską ich wybawca – jestem Henryk
Szwaja. To chyba po was przyjechałem. Z ameryki tak?
-Tak.
- odparł spokojnie Carter. Dziękujemy za ratunek, chcieli nas
obrabować. - zaczął
-
I nie tylko – dodał ze złością Charlie. Gdyby nie pan, byłoby
kiepsko. - uśmiechnął się ciepło. Po chwili spojrzał też na
omdlałego ukochanego. -Fel... kochanie, wróć do mnie... - szepnął
coraz bardziej zaniepokojony. Nie wiedział, czy jemu coś się nie
stało. Po chwili jednak kelner otworzył oczy i uśmiechnął się
blado. - już po wszystkim.
-Może
od razu was zabiorę do szpitala. Nie wiadomo, czy nie macie wstrząsu
mózgu ani złamań – westchnął Henryk zaniepokojony już nie na
żarty. Jego goście oberwali i on czuł się odpowiedzialny by im
pomóc.
-
Wszystko w porządku – stwierdzili zgodnie chórem, mimo że żaden
z nich nie czuł się jakby tak właśnie było.
-Kąpiel
i odpoczynek dobrze nam zrobi – dodał Felix, który stał już o
własnych nogach i uśmiechał się do ukochanego. Po chwili cała
piątka siedziała już w samochodzie. Nie rozmawiali, bo byli zbyt
zmęczeni i zszokowani zaistniałym incydentem, a ich gospodarz zbyt
zażenowany, by wydusić choć kilka słów na usprawiedliwienie
narodu polskiego.
W
drodze do nowego lokum, Petterson siedział sztywno, jak na
szpilkach. Nie potrafił się uspokoić ani rozluźnić. Nagle poczuł
oplatające go ramie. Westchnął, doskonale znając to ramie.
-Już
po wszystkim. Już możesz odetchnąć. - wyszeptał blondyn. Luis
pokręcił tylko głową, przytulając się do mężczyzny. Jego
oblicze wyrażało smutek. Cały czas w myślach odtwarzał moment, w
którym Daren padał na ziemię i za każdym razem jego serce na nowo
zaczynało szaleńczą walkę o wydostanie się z piersi, do niego.
Kiedy
dojechali do pensjonatu, przywitała ich od razu kobieta również w
średnim wieku, krępawa, jednak z szerokim uśmiechem na ustach.
Dopiero, gdy wysypali się z samochodu, wytrzeszczyła oczy i
załamała ręce.
-
Na Boga, co wam się stało? - zapytała od razu do nich podbiegając.
Jej mąż spojrzał na nią i po chwili wytłumaczył sytuacje.
-Takich
to trzeba gonić ze ścierą i porządnie złoić tyłki, a odechce
im się takich „zabaw” - warknęła rozeźlona nie na żarty.
-Przepraszamy, że was to spotkało, jednak niestety takie niecnoty
chodzą po świecie. Zwłaszcza w tej części gór. - po chwili
jednak uśmiechnęła się łagodnie – Jestem Krystyna. Wraz z
mężem prowadzimy ten mały hotelik od dwudziestu lat. Miło nam was
poznać.
-Jestem
Charlie, to Luis, Felix i Daren. - przedstawił wszystkich po
kolei,będąc najbardziej pozbierany, po całej sytuacji. Mężczyźni
kiwali głowami na wzmiankę ich imion i uśmiechali się do kobiety.
- Nic się nie stało, w końcu i u nas takie elementy się zdarzają.
- dodał zakłopotany. - I nie musi pani nas za nich przepraszać.
-Cieszę
się, że przyjechaliście. A co do sytuacji i przeprosin to owszem
muszę. - rzekła, ponownie załamując ręce – bo przez takich jak
oni, ten kraj jeszcze gorzej jest postrzegany przez przyjezdnych. Raz
mi nawet powiedzieli jeden z drugim, że myśleli że my tu prądu
ani ciepłej wody nie mamy. Toż to skandal.
-Proszę
się nie martwić. My złego słowa nie powiemy o Polsce. -
uśmiechnął się Daren, wspominając słowa, które wypowiedział
Luis, bijąc tamtego kolesia.
Weszli
w końcu do budynku, rozglądając się z ciekawością. Na wprost od
drzwi wejściowych była się recepcja, po lewej stronie schody na
piętro. Po prawej od wejścia widać było dużą kuchnię. Ława
oraz stół, które widać było w środku, były dostatecznie duże,
by zmieściło się tam dobre dziesięć osób. Za nią, czego nie
widać było, znajdował się salon. Krystyna podała im klucze i
zaprowadziła do pokoi. Widać było napiętą atmosferę między
dwójką gości, nie powiedziała jednak nic. To nie była jej
sprawa. Widywała skłócone parki, ale takiej jeszcze nie miała
przyjemności gościć. Czuła, że między nimi jest wiele
niewypowiedzianych słów, oraz wiele namiętności.
Carter
stał w swoim „nowym” pokoju lekko zakłopotany. Krew już dawno
przestała mu z wargi lecieć, lecz on i tak z jakiegoś powodu
przyciskał do ust zmaltretowaną chusteczkę. Patrzył na wielkie
okno, na wprost drzwi. Luis zdążył się już rozpakować i rzucić
na duże, dwuosobowe łóżko. Miał ochotę na drzemkę. Jednak nie
słysząc niczego ze strony byłego, podniósł się z wygodnej
poduszki i podparł na łokciach.
-Co
tak stoisz? - zapytał, unosząc brew.
-Eeee,
myślę i chyba poproszę panią Krystynę o dodatkowy pokój. -
westchnął i odłożył trzymaną w dłoni chusteczkę. Odwrócił
się i ruszył do wyjścia, jednak wtedy kelner poderwał się z
łóżka i zatrzymał go, chwytając za ramię.
-Dlaczego?-
zapytał zdziwiony.
-Bo
nie chcę ci przeszkadzać i się narzucać. - wyjaśnił – już mi
dzisiaj powiedziałeś, że mam zniknąć z twojego życia. - dodał
jakby ciężej. Jak on nie chciał tych słów usłyszeć od
ukochanego, ale to już się stało i nie było sensu udawać, że
nic takiego się nie wydarzyło.
-To
prawda. - wyszeptał – ale od tego czasu się zmieniło... kiedy
tamci nas napadli i ty stanąłeś w mojej obronie – jego głos
zaczął się niebezpiecznie łamać – bałem się, że coś ci się
stanie. Kiedy on cię uderzył... - dodał ze łzami w oczach,
patrząc w jego – nie bałem się tak nigdy wcześniej, że cię
stracę. I znienawidziłem możliwość nie bycia z tobą. Tego, że
możesz wyjechać i zniknąć, że może cie nie być przy mnie. To
wszystko co powiedziałem wcześniej... ja wcale tak nie myślę. Nie
nienawidzę cię.
-Luis...
-Nie.
-wszedł mu w słowo chłopak – nie ma takiej możliwości, bym
pozwolił ci odejść. Kocham cię i się nie zgadzam. Masz tu zostać
i sprawić, że będę najszczęśliwszym facetem pod słońcem.
Rozumiesz?
-Mam
cię nosić na rękach? - zapytał przekornie blondyn a po chwili
zbliżył się do niego i spoważniał – chcesz być ze mną?
Ponownie? Bo ja bym bardzo chciał. O niczym bardziej nie marzę
kochanie.
-A
czy ja właśnie ci tego nie powiedziałem? - głos Luisa był niemal
histeryczny – Daren, ja tu się wywnętrzam tutaj, a ty nie
ogarniasz...
-Musiałem
się upewnić. - objął ukochanego w pasie i delikatnie złączył
ich usta w czułym i delikatnym pocałunku. Ich wargi przywitały się
radośnie, jakby czekały z utęsknieniem na ten kontakt. Z resztą
ciała obu mężczyzn zareagowały podobnie. I było to wspaniałe.
Po chwili jednak cichy syk przerwał wzniosłą chwilę.
-
Ał... - westchnął, - cholerna warga... - skrzywił się Carter,
jednak po chwili delikatnie uśmiechnął- Kocham cię wiesz?
Pokazałeś dzisiaj cholerną odwagę, rzucając się na tego
opryszka. - wymruczał z uznaniem. - Jestem z ciebie bardzo dumny. I
przepraszam, za to że przeze mnie cierpiałeś.
-Wkurzyłem
się, bo mi bił ukochanego. - odpowiedział ze śmiechem kelner –
ma szczęście, że nic wielkiego ci nie zrobił. Bo chyba bym go
wykastrował i oskalpował. -Przepraszam, za te okrutne słowa.
-Mmm,
mój delikatny mężczyzna potrafi pokazać pazurki... - zaśmiał
się i cmoknął go w nos, przytulając do siebie po chwili mocniej.
- Przeprosiny przyjęte.
-Mhm
i pokaże ci je, jak znów będziesz próbował zaciągnąć go do
garów. -zarechotali obaj, a po chwili Daren dodał, prawie krztusząc
się ze śmiechu
-
Oh, od dzisiaj to „ja” będę stał przy garach. - w jego ustach
zabrzmiało to co najmniej nieprzyzwoicie. Przynajmniej dla kelnera.
**
Charlie
i Felix rozpakowali się i postanowili wziąć razem prysznic. Obaj
denerwowali się rozwojem wypadków oraz ich przyjaciółmi, którzy
mieli mieszkać w jednym pokoju.
-Jak
to będzie? - zapytał łagodnie drobniejszy mężczyzna, tuląc się
do myjącego jego plecy aktora.
-Nie
wiem. Mam nadzieję, że się nie pozabijają. A w razie co,
pozamieniamy pokoje. Mówi się trudno
-Nie
zrozum mnie źle, ale ja nie chcę z żadnym z nich mieszkać. Wolę
być z tobą, w końcu po to tu przyjechałem. -szepnął blondyn
-Wiem
kochanie. Obiecuję ci, że jak tylko się umyjemy, pójdziemy do
nich sprawdzić, czy wszystko dobrze i czy jeszcze żyją. - mrugnął
do niego. -A jak się nie ogarną to ich kopniemy w tyłek i
zamkniemy w łazience, na całe wakacje.
Jak
postanowili, tak zrobili. Już po niecałej godzinie, uzbrojeni w
obawy i nadzieję, znaleźli się pod pokojem Luisa i Darena. Davis
zapukał delikatnie. Przez pierwsze kilkanaście sekund nie było
odzewu, jednak w końcu drzwi się otworzyły. Wtedy obaj z Felixem
dostali wytrzeszczu.
Luis,
ubrany tylko w spodnie i skarpetki, patrzył na nich zarumieniony, a
za nim po chwili pojawił się blondyn i z szerokim uśmiechem
cmoknął go w nagie ramie. - Coś się stało? - zapytał kelner z
lekką irytacją, jakby właśnie robił z ukochanym coś bardzo
ważnego a ktoś im cholernie przeszkodził. Brwi przyjaciół
wystrzeliły do góry, jakby na komendę
-Eeee,
przyszliśmy sprawdzić, czy z wami wszystko w porządku. Ale widzę,
że chyba tak. Także możemy sobie iść. -wyszczerzył się
zadowolony brunet. Miał ochotę śmiać się w głos z tych dwójki,
tak komicznie wyglądali.
-Ale...
- zaczął Kilpatrick, jednak jego mężczyzna chwycił go za rękę
i pociągnął w korytarz
-Później,
wszystko ci opowiem – zawołał za nim przepraszającym tonem
Petterson.
Pierwsze co mi się rzuciło do napisania to to, że to piękny i czarujący moment, kiedy widzą owe góry i tak dalej, a tu nagle dresy i bojka. Skojarzyło mi się to jakby z parodią, bo to w sumie często jest używane. Ale ta scena była potrzebna dla kochanków.
OdpowiedzUsuńNie tylko w parodiach :) Ale rzeczywiście ta bójka była mi potrzebna, by Luis sobie coś uświadomił :)
UsuńHej,
OdpowiedzUsuńno nie wiem co mam powiedzieć, Luisowi serce pękała jak mówił te słowa, widać, że Darren jednak ciał go odzyskać, a po tych słowach postanowił zniknąć, ale wszystko potoczyły się inaczej, ten atak, obrona ukochanego… świetne…
Multum weny życzę…
Pozdrawiam serdecznie Basia